25 stycznia 2018

Zamek Craigmillar i mewy z Portobello



Zamek Craigmillar zaczęto budować w XIV wieku. Jego właścicielem był najpierw ród Prestonów, przez trzysta lat, potem  sir John GIlmour, a w 1566 przebywała tu po raz drugi szkocka królowa Maria, podczas rekonwalescencji po narodzinach syna. Była też wcześniej, podobno świetnie strzelała z łuku i polowała w okolicach. Królowa Wiktoria też odwiedziła Craigmillar  w 1886 roku. Wokół zamku jest park, blisko stąd do pałacu Hollyrood, a teren jest na pół dziki, otoczony zagajnikami, chaszczami, polami, łąkami po horyzont. Ale pierwsze, co się rzuca w oczy, poza imponującą wieżą, to drzewa. Prastare. Sękate, rozgałęzione, sięgające chyba tak głęboko, jak wysoko.









Musiał mi się Coleridge przypomnieć, po prostu musiał:


O! tu rozpadlina wskroś cedrów okrycie
Do głębi tnie zielone wzgórze romantycznie
O, dzikie miejsce! Tak święte i zaklęte (...)


Zaczęłam podchodzenie zamku od strony jakichś bagienek, po raz kolei zdumiona niefrasobliwością Szkotów odnośnie opieki nad turystami. Ani oznaczonego szlaku, ani drogowskazu, tereny malowniczo beztroskie. Potem okazało się, że lepsza droga, nawet uczęszczana przez biegaczy jest z przeciwnej strony, odkryłam nawet tablicę informacyjną. Ale póki co, szłam na przełaj przez takie oto okoliczności przyrody.










Te dwa słupki to wejście na dziki szlak do zamku:)




W 1480 r. John Stewart, hrabia Mar i brat króla Jakuba III zostali uwięzieni w zamku po oskarżeniu o praktykowanie czarów przeciwko królowi. W 1511 Prestonowie zostali baronami. Sześc lat potem wybucha w Edynburgu dżuma, a kilkuletni mały król James V ukrywa się przed nią właśnie tutaj. Do mrocznych historii zamczyska należy także fakt, że to tutaj zaplanowano morderstwo lorda Darnleya, męża Marii Szkockiej.





Przez ten murek przeszłam górą, na skróty, do drogi. Zmęczyło mnie chodzenie po chaszczach.



Coś w rodzaju szkockiej brzozy


A tutaj jedziemy do Portobello. Edynburg ma swoje wybrzeże i porty, Portobello kiedyś było odrębnym miasteczkiem, dzisiaj jedną z dzielnic stolicy. Ma swój klimat, zupełnie inny, taki trochę jak nadmorski kurort, z mewami, plażą, domkami i knajpkami nad samym brzegiem. Kiedyś niedaleko były wrzosowiska Figgate Muir, "figgate" to saksońskie słowo, oznaczające krowi róg. To tutaj Walter Scott kwatermistrzował lotnej kawalerii. Dzisiaj miasteczko jest senne, morze pachnie morzem, z dala widać górę z siodłem Artura, a Mały zbierał muszelki i kawałki wyszlifowanego szkła. Dobrze nam było w Portobello.























6 komentarzy:

  1. jakoś ponuro, obco i nieprzyjaźnie to miejsce wyglada. Dobrze, że miał kto nad wami czuwać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście było słońce i ptaki śpiewały z całych sił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie tam, lubię takie miejsca klimatyczne,z historią, dziękuję za tę niezwykłą wycieczkę , pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Kalino, te biale ptaszyska (seagull)nie spiewaja, one dra japy nie pozwalajac zmruzyc oka,zwlaszcza nad ranem :( jak sie wsluchac to jest to taki odglos zlowieszczego smiechu :))

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas już dawno obie ścieżki do zamku byłyby wyłożone pozbrukiem a po bokach stałyby budy z oscypkami ;) Jakoś wolę szkockie podejście do sprawy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podglądałam Kalino Twój reportaż z podróży do Szkocji przez cały zeszły tydzień, oczekując ferii... A dziś raz jeszcze przeczytałam i naoglądałam się do syta. Wspaniała relacja, aż chciałoby się jutro wsiadać w samolot! Wykorzystam na moich lekcjach angielskiego! Póki co zazdroszczę i szykuję się do wypoczynku zdecydowanie bardziej stacjonarnego. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)