Taka tęsknota za tym, by poczuć jesień mnie naszła dzisiaj, że poszłam pod bank zbierać kasztany i to w biały dzień. Miły pan spod bankomatu zerkał na mnie skonfundowany, dwóm rodzicom uczniów dzień dobry odparłam, z rękoma pełnymi kasztanów, uśmiechy skryli. Pani od polskiego kasztanów w trawie pod bankiem szuka, doprawdy...
A mnie nostalgia naszła, że tak mało wiemy o tym, co ważne, że tego w szkole nie uczą. Cudu sezonowości - nasz organizm tak ogromnie łaknie kontaktu z naturą, właśnie taką, zmienną - wiosną po mleczach, jesienią po liściach powinniśmy chodzić, tulić do policzka jabłka, zrywane z drzew, a w maju bez, pozwolić podrapać się gałęziom, zanurzyć ręce w ziemię, by wyciągać ciemne, twarde kartofelki lub sadzić tulipanowe, jedwabiste cebule. Spokój wtedy spływa, rzeczy wracają na swoje miejsca.
Jak to jest, że w głębi mnie, już ponad czterdziestoletniej jest czasem taki rozdygotany, bezgłośny dzwoneczek egzystencjalnego lęku. I jak to jest, że gdy tylko wejdę między łagodne pnie drzew, wszystko mija, gdy pochodzę po chrzęszczących liściach, wszystko mija, gdy wezmę kota na ręce, gdy obejmę brzozę, gdy obieram zebrane w lesie podbrzeźniaczki, wszystko mija?
Przyroda łagodzi i leczy to, co podgryza nam cywilizacyjny stres, te niemożliwe czasem wymagania, jakie stawia świat, albo my sami. Wycieczka do lasu. Zbieranie wrzosów. Wąchanie jabłek. Nie ma takich lekcji, dlaczego nikt ich nie stworzył? Niedawno do szkoły wdarł się jakiś zuchwały kociak, ale było radości - kolejka chętnych do tulenia nie miała końca, póki ku zawodowi maluchów woźna nie wyniosła delikwenta za drzwi. I najtrudniejszy mój uczeń pierwszy pchał się, by wpuścić kociaka przez piwniczne okienko i chować za pazuchę...
I cóż, przyznam się wstydliwie - dostałam od niego następnego dnia kwiaty, naszabrowane w czyimś ogrodzie marcinki. Niepedagogiczne, prawda?
Z kasztanami w torbie nie było mi jeszcze dość - pojechałam rowerem na łąki, zrywać jabłka z dzikiej jabłonki. Chodziłam po trawie, ciągnącej mnie pazurkami ostów za kasztanowe poncho. Mrugaliśmy do siebie z połową księżyca. leczyłam te wewnętrzne napięcie, oddychałam chłodem jesieni, marzły mi ręce na kierownicy i byłam szczęśliwa.
Czy tylko ja tak mam?
A myślałam, że tylko ja tak mam... ;-) ;-) .... i z kasztanami i lękami egzystencjalnymi :-)
OdpowiedzUsuńLęk "czy sobie poradzę" jest wpisany w nas Izo, chyba nieuchronnie. Kobietom nawet bardziej puka do serc, bo rodzina, dzieci, koty, dom... ochronić, ogarnąć, pomóc. Być silną. A kasztany pomagają, prawda? Serdeczne pozdrowienia!
UsuńKalinko jeszcze nie ucichła we mnie melodia Twoich słów z poprzedniego postu a tu już kolejne. Dopiero zachwycałam się tym dniem codziennym, delektowałam się zapachem kawy o poranku a zupy selerowej w południe. Wyobrażałam sobie jak machasz topinamburom hihihi.
OdpowiedzUsuńA tu słychać szelest liści i delikatne stukanie kasztanów w kieszeniach, torbie ... Pani od biologii i przyrody bardziej przystoi bukiet z liści, pełne kasztanów kieszenie i broszka z delikatnego złotooka na kurtce?
Wczoraj w czasie lekcji szurałam z uczniami liśćmi w parku ... takie małe wagary;) ależ skąd. Przecież zbieraliśmy okazy do zielnika. A delektowanie się słonkiem jesiennym to taki gratis ;)
Pozdrawiam jesiennie:)
Topinambury ocaliły głowy, a raczej bulwy, bo ładnie się złocą nad stawkiem, choć straszliwie to ekspansywne towarzystwo. Pani od przyrody jak najbardziej, złotook i kasztany:) Nasi nauczyciele są bardziej tradycyjni, panie nosza garsonki a panowie teczki. Fajne masz wymówki... okazy do zielnika... my możemy najwyżej epitetów w parku szukać:)
UsuńNie tylko Ty...
OdpowiedzUsuńNie uczą w szkole tego, co ważne... natłok wiadomości, formułek... jaka szkoda.
Fajnie mają Twoi uczniowie ;)
Dużo z tych wiadomości jest zbędnych. A uczyć się robić jaglane placki, przechowywac jabłka, odrózniać dzikie rośliny trzeba się samemu. Ja zaczęłam trochę poźno naukę, ale przynajmniej moim dzieciakom oddaję to, co wiem. Może im będzie łatwiej? :)
UsuńSzelest liści pod stopami zawsze budził we mnie uśpioną małą dziewczynkę z warkoczykami. Uwielbiałam zakurzać swoje czerwone lakierki, co mamie nie koniecznie się podobało ;)
OdpowiedzUsuńA jak widzę, co niektórzy nie tylko lubią szurać w liściach ale jeszcze ponurzać się w ich złocie ;)
Kasztany zbierałam ostatnio niemalże w centrum Poznania. I jakoś tak na mnie dziwnie ludzie się oglądali... Ale takie piękne były! Błyszczące. I tyle ich! Jak miałam nie zbierać?
OdpowiedzUsuń