Zimno się zrobiło. Gdzieś tam Buka zakasała fioletowe sukienki i ruszyła w drogę. Brzozy już dygoczą, klony i osiki to samo, tylko dąb spryciarz zadowolony, kołderką ze starych liści się ogacił i nie zamierza ich puszczać na wiatr. Na obiadek u nas ruskie idą, gorące, doprawione jak trzeba, z przysmażoną cebulką - jak zimno, to człowiekowi tęskni się za konkretnym obiadem.
Pierogi ruskie
Idealne pierogowe ciasto Kaliny: przepis jeszcze od babci, udaje się zawsze, jest mięciutkie, gładkie i łatwo się zagniata. Na pół kilo mąki szklanka gorącej wody i łyżeczka soli. Zagniatamy, jak za wolne, dosypujemy mąki. Nie dodajemy tłuszczu. Część, której akurat nie rozwałkujemy, trzymamy w folii, szybko wysycha.
Wycinamy krążki szklanką, lepimy pierogi, w środek dając obficie farsz:
- pół kilo tłustego twarogu
- pół kilo ugotowanych ziemniaczków
- duża cebula, posiekana i przysmażona
- sól, pieprz, zioła - ja preferuję do ruskich tymianek
Ziemniaki i twaróg przepuszczam przez maszynkę, mieszam z podsmażoną cebulką, doprawiam, farsz nie może być mdły. Pierogi wrzucam na gotującą się wodę, gotuję 2, 3 minuty po wypłynięciu. Podaję gorące, polane złociutką, smażoną cebulką.
Co można zrobić z resztki farszu?
Otóż placuszki ziemniaczano - twarogowe. Dodaję do farszu jajko, bułkę tartą, tyle, ile trzeba, by się lepiły placuszki, dodaję resztę kaszy, która mi została z wczoraj, na przykład szklankę gotowanego pęczaku. Zioła, zioła. Smażę na złoto, podjadamy do barszczyku. To kalinowa kuchnia recyklingowa:) Każda pani domu taką stosuje, coby nie marnować jedzonka.
A poza tym jesień wchodzi w fazę, którą na przekór nostalgiom bardzo lubię - liście opadły, całe ścieżki w liściach, droga, którą u nas nazywamy Wietnamem, a którą jeżdżę do mamy, wygląda tak:
I kiedy jadę rowerem, opony chrupią przyjemnie po tym całym złotogłowiu, nieziemskie to jest i budzi dreszcz przyjemności, wewnętrzny dzieciak cieszy się, a nostalgia pryska.
Domki przy Wietnamie wyglądają tak, jak na zdjęciu poniżej. Ludzie z zapałem piłują przy nich drzewo, rąbią, grabią, szczeka kudłaty kundel rasy Puszek, marcinki ciągle jeszcze puszą się kolorami, biorą przykład z nawłoci i porozsiewały się wszędzie, jak fioletowi konkwistadorzy, zdobywający obce ziemie.
Tak, te domki są zamieszkałe, jak najbardziej.
Osty są puszyste, bardzo młodopolskie w wyrazie, jakby Malczewski tu był, to by siadł ze sztalugą i malował...
A trzmielina z tym różem i pomarańczem jest jak żart jesieni z obowiązujących trendów. No nie pasują te kolory! Ale uśmiechnie się każdy. I do ostatniego jabłuszka na dzikiej jabłonce.
I do traw, chłostanych wiatrem, który pędzi od torfowisk, od puszczy, od Bruszkowszczyzny, Hajdukowszczyzny, Soroczej Nożki, Smolanego Sadku i innych jesiennych wioseczek.
Kiedyś były zielone, te trawy, tańczyły pod szmaragdowym księżycem, w odurzeniu maja i czerwcowej pełni, w letnich dzwonkach świerszczy, z cygańskim taborem gwiazd.
Kiedyś było tu lato, ale teraz jest tu październikowy wiatr, a trawy otulają się szelestem.
I tak jest dobrze, bo mój sposób na jesień, to poddać się spokojnie, brodzić z prądem dni, pozwolić im płynąc obok, a samemu tak bez pospiechu się krzątać, zbierać wokół siebie to, co ważne teraz i niezbędne: koce, swetry, gorące obiady i kolacje, herbaty w śmiesznych kubkach, książki, obowiązkowo Muminki w listopadzie - i jeszcze mruczący kot, jakaś muzyka, wszyscy w domu.
Tak jest dobrze.
A trawy niech szepczą na wietrze:)
"Można leżeć na moście i patrzeć, jak przepływa pod nim woda. Albo biegać
i brodzić w czerwonych botach po mokradłach. Albo zwinąć się w kłębek i
przysłuchiwać się, jak deszcz pada na dach. Bardzo jest łatwo miło
spędzać czas."
"Dolina Muminków w listopadzie"
Oj tak - teraz taki czas wyhamowania jest. Do ogrodu biec nie trzeba, przetwory są. Jeszcze chwila oddechu zanim w wir świątecznych przygotowań ruszymy. Listopad za pasem. Czas na książkę, ogień w kominku (tudzież w kozie jak u nas) i gorącą herbatkę :)
OdpowiedzUsuńAnkho, a propos ksiażek - co by tu przeczytać? Co byś poleciła i byście poleciły niecieżkawego, niemodnego, ale dobrego, smakowitego i co w ogóle czytacie teraz? Ja po raz kolejny Sherlocka dzieła wszystkie, na zmianę z Jane Eyre, Gaimanem, Muminkami, Olgą Tokarczuk i rozmaitymi poezjami, na przykład Lowellem.
UsuńChętnie bym skubnęła na wieczór coś, czego nie znam, a co pozwoli mi się na parę godzin zakopać pod kocem i przenieśc gdzie indziej...
Ja po całodziennych zmaganiach i stresach sięgam wieczorem na oderwanie po Pratchetta. Nic tak nie poprawia humoru jak cynizm komendanta Vimesa - zresztą wiesz przecież ;) O tej porze roku zawsze mnie też ciągnie do Montgomery - czyli nadal nic odkrywczego dla Ciebie ;) A z pośród moich ulubionych książek (takich the best ever) polecam "Pierścień Rybaka" Jeana Raspail. Nieciężkawy ale też nie najlżejszy.
Usuń+
OdpowiedzUsuń:)
No to polecę jednak Rymkiewicza Samuela Zborowskiego. Chociaż nie lekki:)
Mnie nieodmiennie zachwyca polskość. Na zmianę z Ćwierczakiewiczową ,by nie zapominać jaki odziedziczyliśmy Dom.
Bardzo, bardzo lubię Rymkiewicza, więc nie omieszkam przeczytać! I do tego esej... coś smakowitego. Wpisuję na swoją listę dóbr niezbędnych!
UsuńKalinko droga:) Ależ narobiłaś mi smaka na ruskie:) Zrobię w sobotę - bo wtedy będzie dopiero czas.. Ciasto robię tak samo - moja Babcia ze wschodnich stron i taki przepis znam od Niej:) I jeszcze - również pisałam u siebie dziś o kolorach jesieni - łączenie fioletu z pomarańczem Naturze ładnie wychodzi, ale trendy nie jest zupełnie:):) I te domeczki podlaskie.. Krzywe, wysmagane wiatrem, poszarzałe przeżyciami lat, ale swoje, dzielnie chronią mieszkańców..
OdpowiedzUsuńZ książek polecam Lady Agathę - sam smak i klasyka:) Pozdrowienia serdeczne jesienne!
Podlaskie domeczki - coraz mniej ich, coraz starsze, bardziej garbate, ze zwichrowanym dachem. Ocalić od zapomnienia, Anex.
UsuńAgathę Christie kocham, jakżeby inaczej!
Kalinko,oglądając prognozy pogody moje oko zerka też w Twoją część mapy i cieplej sobie myślę wtedy o Tobie ,bo jednak zawsze kilka stopni macie tam mniej. Koniec października to taki czas , kiedy zaczynam się godzić z losem , z tym ,że pewnych rzeczy już nie zrobię.Załamanie pogody sprzyja wyciszeniu. Cudnie zapachniało pierogowym farszem koniecznie ze świeżo zmiażdżonym pieprzem. A na jesienne popołudnia polecam opowiadania Nabokowa z "Maszeńką " oczywiście.
OdpowiedzUsuńJa już się pogodziłam z losem - odłożyłam trochę rzeczy do wiosny, z wiosenną nadzieją, że wtedy się uda:)
UsuńNabokov! Zapisuję.
Pierogi wyglądają smakowicie. ;) Idealne na taką pogodę. U nas na Mazowszu weekend był piękny a teraz zimno i szaro, buro. Nie lubię tak :( Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńMoniko, taka szaroburość jest jak pauza między nutami pogody, przynajmniej ja tak tłumaczę wewnętrznemu zmarzluchowi;)
UsuńZimno, pluchowato , deszczowo i bardzo ciemno... Światła mi bardzo brak... A co do książek, to "Wiele demonów" Pilcha, to rozkosz czytania, taki język to prawdziwa sztuka.
OdpowiedzUsuńAch jak smakowicie! Wpis na poprawę nastroju i zaostrzenie apetytu. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPierogi z ozdobnym brzegiem, jak w mojej rodzinie - rzadkość, uśmiechnęłam się :)
OdpowiedzUsuńPierogi zrobiłam wg Twojego przepisu, pyszne! I na placuszki farszu zostało :) Dzięki :)
OdpowiedzUsuń