Remont trwa - kuchnia już jest lawendowa, układa się podłoga w hallu, coraz piękniej, coraz bliżej do finału. Za to Małemu zajęło zapalenie jedno ucho, siedzimy nadal w domku, kurując się w cieple, a mały choruszek stara się patrzeć na świat optymistycznie - oprócz przepisanych leków lekarz kazał mu dmuchać baloniki i pić ze słomki, co Mały uważa za interesujący aspekt leczenia i trenuje dzielnie.
- Mamo, dlaczego "drugie śniadanko" brzmi tak uroczo? - zapytał dzisiaj.
Na drugie śniadanko dostał kakao i siorbał ze słomki z wszystkimi efektami dźwiękowymi. Chlebek z miodem też był niczego sobie, więc stąd może filozoficzne rozważania o urokach śniadanek. No i fakt, że się nie idzie do szkoły, też.
Ja też rozkoszuję się drugimi śniadaniami, niespieszną kawą, czekoladą karmelową, książką z recepturami Lucy Montgomery na ciasta.
Kiciunia chwilowo porzuciła lalki - znosi myszy. Dzisiaj trzy na parapecie.
W nocy mróz, w dzień światło niesamowicie czyste, błękitne, jak przelane przez szkło poranka.
Cieszyłam się dzisiaj jak dziecko z nowego chlebaczka - kupiłam taki.
Nie jest duży, ale bardzo urokliwy. Prawie jak drugie śniadanka Małego.
Przekazałam mu życzenia zdrowia, czuje się usatysfakcjonowany zainteresowaniem:)
30 października 2014
27 października 2014
Porządki, turkusowe marzenia, kotka pozytywistyczna
Małemu lepiej - dzisiaj pierwsza noc bez gorączki. Nie powiem, dobrze mi się spało, słońce połaskotało szyby, mrozik ledwie minus jeden, co to dla nas, kresowiaków.
Kotka - z premedytacją, powtarzam to, z premedytacją ZNOWU śpi w lalkach, jak zauważyła, że się ją spędza stamtąd, wchodzi i mości się na niebieskiej sukience Izabeli Łęckiej, widać to kotka pozytywistyczna. W ogóle zauważam z Izabelą wiele wspólnego w jej kociej naturze. Albo ewakuuję lalki, albo - chytry plan - będziemy udawać, że wcale nas nie wzrusza, że ona tam się układa, może brak reakcji spowoduje zignorowanie miejsca? Czekam na rady, czy da się kota spędzić z miejsca, które sobie wybrał? I jak?
Poza tym, zaczynam porządkowanie kuchni, albowiem przejdzie ona malowanie na kolor lekko turkusowy, może też z odcieniem szarości, oraz wymianę blatów i zlewu. Jak i gdzie upchać to, co wyniosę z kuchni, pozostaje zagadką. No i dramatyczne pytanie zaniepokojonego Średniego: to gdzie my teraz będziemy jeść?
Mam nadzieję, że uporam się w tydzień ze zmianą, porzucam więc was na ten czas, pojawię się ze zdjęciami nowej "starej" kuchni, a moją inspiracją było coś takiego, znalezionego w sieci:
Życzcie mi powodzenia w realizowaniu marzeń, pozytywistycznej walce z kocim najeźdźcą... i dziękuję za dobre myśli dla Małego, wczoraj powiedział, że jest już zdrowy, zdrowy jak nie wiem co:)
Wszystkim turkusowe serdeczności na przekór końcowi października.
Kotka - z premedytacją, powtarzam to, z premedytacją ZNOWU śpi w lalkach, jak zauważyła, że się ją spędza stamtąd, wchodzi i mości się na niebieskiej sukience Izabeli Łęckiej, widać to kotka pozytywistyczna. W ogóle zauważam z Izabelą wiele wspólnego w jej kociej naturze. Albo ewakuuję lalki, albo - chytry plan - będziemy udawać, że wcale nas nie wzrusza, że ona tam się układa, może brak reakcji spowoduje zignorowanie miejsca? Czekam na rady, czy da się kota spędzić z miejsca, które sobie wybrał? I jak?
Poza tym, zaczynam porządkowanie kuchni, albowiem przejdzie ona malowanie na kolor lekko turkusowy, może też z odcieniem szarości, oraz wymianę blatów i zlewu. Jak i gdzie upchać to, co wyniosę z kuchni, pozostaje zagadką. No i dramatyczne pytanie zaniepokojonego Średniego: to gdzie my teraz będziemy jeść?
Mam nadzieję, że uporam się w tydzień ze zmianą, porzucam więc was na ten czas, pojawię się ze zdjęciami nowej "starej" kuchni, a moją inspiracją było coś takiego, znalezionego w sieci:
Życzcie mi powodzenia w realizowaniu marzeń, pozytywistycznej walce z kocim najeźdźcą... i dziękuję za dobre myśli dla Małego, wczoraj powiedział, że jest już zdrowy, zdrowy jak nie wiem co:)
Wszystkim turkusowe serdeczności na przekór końcowi października.
26 października 2014
25 października 2014
I znów nadciąga jak Tamerlan jesień
Minus dziewięć. Już po marcinkach, po chryzantemach, kwiaty umarły. Staję w opustoszałym ogrodzie i przypomina mi się wiersz Achmatowej, ten, dedykowany Pasternakowi:
I znów nadciąga jak Tamerlan jesień
zaułki przy Arbacie tchną spokojem błogim.
A za przystankiem albo za mgłą leśną
czernieje nieprzejezdne błoto drogi.
A więc to jest ostatnia! I gniew wielki
ucisza się, jak gdyby to świat zamilkł...
Potężna starość, rodem z Ewangelii
i to westchnienie gorzkie, z Getsemani.
Jesień - Tamerlan... Mróz zabrał ostatnią liliową białość, ściął głowy różowym chryzantemom. Średni zrobił zdjęcia cichemu pogorzelisku lata. Uspokoiło się, ucichło, odeszło. Światło jest łagodne i pogodzone z losem, pranie zamarzło na sznurze, każda brzoza stoi jak Safona nad brzegiem morza. Na trawie kruszące się, zbrązowiałe liście, na swój sposób piękne, taki nostalgiczny dywan, utkany przezroczystymi palcami Czasu.
Chowamy się w domu, gdzie w piecu napalone, puchaty kot wyciąga się na ogrzewanej podłodze, pachnie obiad, dzieci leniuchują, gra muzyka i nikomu dzisiaj się nigdzie nie spieszy. A za oknem jesień jak Tamerlan. Nigdy dom nie smakuje tak, jak teraz:)
24 października 2014
Noc, pięć okien, pięć latarni i dzień dobry!
Mały ma gorączkę - noc wydłużyła się, wyrosły jej kły i pazury. O pierwszej zbijamy trochę temperaturę, by zasnął, czekam na tę chwilę, gdy oddech się uspokoi, tuląc go, mimo szeptanych wymówek: mamusiu, nie przytulaj się, bo cię zarażę.
Teraz śpi, słodko, spokojnie, Duży właśnie poszedł na przystanek, po szóstej ma autobus do B., pierwsze zajęcia o ósmej. Zapakowałam mu kanapek, soku, oswajaliśmy noc i nieprzytomny poranek kubkiem parującego kakao i tostami. O piątej rano wpuściłam kotkę - siedziała na parapecie i patrzyła na mnie z takim wyrzutem, że Dozorca Parku się chowa. Próbowałam jej zrobić zdjęcie, ale wyszło takie coś.
Ale widać rząd topoli, zagajnik brzozowy i kawałek kota, rozmytego w nieskończoności.
Tam, za tym lasem jest droga, a przy niej pięć cytrynowookich lamp, pięć latarni, które mrugają do mnie jeszcze, choć już po szóstej - znak, że gminne władze zaakceptowały fakt jesienności świata i przedłużyły lampom poranny żywot. Lubię pisać przy tym oknie, leśno - latarnianym, to okno narnijskie, magiczne, a od niedawna także kocie.
Okno kuchenne wychodzi na podwórze i młody orzech, teraz nagusieńki. Zagrabiłam pod nim stertę brązowych liści, pójdą na kompost, choć mają garbniki i coś tam jeszcze - śnieg zwalczy wszystko. Przy orzechu są krzaki porzeczek i klatka z królikami. One już na ostatkach, niedługo przeprowadzka na zimę do piwnicy, ciepłej i pachnącej drewnem. Kuchenne okno przygląda się spokojnie harcom dzieciaków na huśtawce, czerwieniejącym aroniom, to okno, przez które wołam - obiad, obiad! Takie dobre okno, jasne jak kuchnia mamy.
Okno łazienkowe jest od północy i patrzy tylko na dzikie wino.
Na oknie para, dzisiaj minus sześć...
Okno sypialniane wrześniowe i niżej, październikowe
Okno sypialni wita wschód, każdą różowiejącą zorzę, jest najpiękniej ubrane w jaśmin i biały bez, w rozgwar szpaków i wróbli, w smyrganie sikorek po pobliskiej sośnie. Biel płóciennych zasłon, zieleń za szybą i cisza, pełna ptasich ćwierkań - tu kocham czytać i malować, albo po prostu zwinąć się w kłębek i nic nie robić.
Okno salonowe zerka na kawałek ulicy między świerkowymi łapami i jaśminem.
Okno salonu całe zarosło jaśminem, teraz brązowe gałązki szarpie wiatr, kiedy idę wyglądać, czy Duży założył czapkę - między gałązkami jaśminu widać ulicę. Te okno tulą łapki srebrnych świerków.
Czapki Dużego nie widać, ale mam upartą nadzieję, że jednak.
Że jest, ta czapka.
Wczoraj Mały pisał sprawdzian: na pytanie "wymień ssaki występujące w tekście" odpowiedział: lisy, wiewiórki i górnicy. Pani mu górników nie uznała, dając pół punkta, moim zdaniem ssaczość górników jest jak najbardziej słuszna, jak myślicie?
:)
Wczoraj Mały pisał sprawdzian: na pytanie "wymień ssaki występujące w tekście" odpowiedział: lisy, wiewiórki i górnicy. Pani mu górników nie uznała, dając pół punkta, moim zdaniem ssaczość górników jest jak najbardziej słuszna, jak myślicie?
:)
Pierwsze chłody, pierwsze bóle gardełek, pierwsza noc z gorączką, pierwsze szaliki, czapki, rękawice, wełniane skarpety. Kot, pchający się do ciepłego domu, latarnie, oswajające tę dziką ciemność nomadów, noc puszczańską, leśną, wiejską, sunącą w kłębach mroku znad torfowiska.
Pokazałam wam naszą noc - a teraz idę zacząć poranek, oczy latarni zgasły, kot najedzony zwinął się w fotelu, trzeba napalić w piecu, włączyć czajnik, tego wesołego, porannego gazeciarza i filozofa, świstuna i herbacianego barda.
Na śniadanie usmażę omlety. Oko słońca otwiera się.
Dzień dobry!23 października 2014
Pierogi ruskie i inne rzeczy dobre na jesień.
Zimno się zrobiło. Gdzieś tam Buka zakasała fioletowe sukienki i ruszyła w drogę. Brzozy już dygoczą, klony i osiki to samo, tylko dąb spryciarz zadowolony, kołderką ze starych liści się ogacił i nie zamierza ich puszczać na wiatr. Na obiadek u nas ruskie idą, gorące, doprawione jak trzeba, z przysmażoną cebulką - jak zimno, to człowiekowi tęskni się za konkretnym obiadem.
Pierogi ruskie
Idealne pierogowe ciasto Kaliny: przepis jeszcze od babci, udaje się zawsze, jest mięciutkie, gładkie i łatwo się zagniata. Na pół kilo mąki szklanka gorącej wody i łyżeczka soli. Zagniatamy, jak za wolne, dosypujemy mąki. Nie dodajemy tłuszczu. Część, której akurat nie rozwałkujemy, trzymamy w folii, szybko wysycha.
Wycinamy krążki szklanką, lepimy pierogi, w środek dając obficie farsz:
- pół kilo tłustego twarogu
- pół kilo ugotowanych ziemniaczków
- duża cebula, posiekana i przysmażona
- sól, pieprz, zioła - ja preferuję do ruskich tymianek
Ziemniaki i twaróg przepuszczam przez maszynkę, mieszam z podsmażoną cebulką, doprawiam, farsz nie może być mdły. Pierogi wrzucam na gotującą się wodę, gotuję 2, 3 minuty po wypłynięciu. Podaję gorące, polane złociutką, smażoną cebulką.
Co można zrobić z resztki farszu?
Otóż placuszki ziemniaczano - twarogowe. Dodaję do farszu jajko, bułkę tartą, tyle, ile trzeba, by się lepiły placuszki, dodaję resztę kaszy, która mi została z wczoraj, na przykład szklankę gotowanego pęczaku. Zioła, zioła. Smażę na złoto, podjadamy do barszczyku. To kalinowa kuchnia recyklingowa:) Każda pani domu taką stosuje, coby nie marnować jedzonka.
A poza tym jesień wchodzi w fazę, którą na przekór nostalgiom bardzo lubię - liście opadły, całe ścieżki w liściach, droga, którą u nas nazywamy Wietnamem, a którą jeżdżę do mamy, wygląda tak:
I kiedy jadę rowerem, opony chrupią przyjemnie po tym całym złotogłowiu, nieziemskie to jest i budzi dreszcz przyjemności, wewnętrzny dzieciak cieszy się, a nostalgia pryska.
Domki przy Wietnamie wyglądają tak, jak na zdjęciu poniżej. Ludzie z zapałem piłują przy nich drzewo, rąbią, grabią, szczeka kudłaty kundel rasy Puszek, marcinki ciągle jeszcze puszą się kolorami, biorą przykład z nawłoci i porozsiewały się wszędzie, jak fioletowi konkwistadorzy, zdobywający obce ziemie.
Tak, te domki są zamieszkałe, jak najbardziej.
Osty są puszyste, bardzo młodopolskie w wyrazie, jakby Malczewski tu był, to by siadł ze sztalugą i malował...
A trzmielina z tym różem i pomarańczem jest jak żart jesieni z obowiązujących trendów. No nie pasują te kolory! Ale uśmiechnie się każdy. I do ostatniego jabłuszka na dzikiej jabłonce.
I do traw, chłostanych wiatrem, który pędzi od torfowisk, od puszczy, od Bruszkowszczyzny, Hajdukowszczyzny, Soroczej Nożki, Smolanego Sadku i innych jesiennych wioseczek.
Kiedyś były zielone, te trawy, tańczyły pod szmaragdowym księżycem, w odurzeniu maja i czerwcowej pełni, w letnich dzwonkach świerszczy, z cygańskim taborem gwiazd.
Kiedyś było tu lato, ale teraz jest tu październikowy wiatr, a trawy otulają się szelestem.
I tak jest dobrze, bo mój sposób na jesień, to poddać się spokojnie, brodzić z prądem dni, pozwolić im płynąc obok, a samemu tak bez pospiechu się krzątać, zbierać wokół siebie to, co ważne teraz i niezbędne: koce, swetry, gorące obiady i kolacje, herbaty w śmiesznych kubkach, książki, obowiązkowo Muminki w listopadzie - i jeszcze mruczący kot, jakaś muzyka, wszyscy w domu.
Tak jest dobrze.
A trawy niech szepczą na wietrze:)
"Można leżeć na moście i patrzeć, jak przepływa pod nim woda. Albo biegać
i brodzić w czerwonych botach po mokradłach. Albo zwinąć się w kłębek i
przysłuchiwać się, jak deszcz pada na dach. Bardzo jest łatwo miło
spędzać czas."
"Dolina Muminków w listopadzie"
22 października 2014
Kto mi dał skrzydła? Dzięsięć epizodów o Dużym.
To Duży na inauguracji roku akademickiego, zdjęcie stąd. Reprezentował Wydział Historyczno - Socjologiczny, łatwo go poznać, bo jedynym rodzynkiem męskim był wśród uroczych reprezentantek innych wydziałów. Przy okazji został starostą roku, więc mama Kalina patrzy sobie na to zdjęcie i patrzy, dumna, że nie wiem. Bo pamiętam wszystkie dni i lata, gdy chmurnooki buntownik rósł i zmieniał się, dojrzewał i cudownie rozwijał skrzydła. Był i jest dla nas cudem, zawsze. Skrzydlatym, dumnym stworzeniem.Właśnie, to o skrzydłach miało być. Pamiętam piękną książkę o Kochanowskim pod tym samym tytułem. Mottem był fragment Pieśni X:
I tak wysoko postawił, że z góry
Wszystek świat widzę, a sam, jako trzeba,
Tykam sie nieba?
Zawsze kojarzył mi się z dzikim ptakiem, jakimś wolnym jastrzębiem czy sokołem, duch wolny od urodzenia, niepokorny. W przedszkolu był tylko 4 miesiące - więcej z nim nie wytrzymano. Pani powiedziała, że podrywa jej autorytet, wszystko robił po swojemu. Zaciskał małą łapkę w piąstkę, żeby nie podnieść zabawki, którą wcześniej rzucił. I tak było przez kolejne lata. Niestrudzony opiekun wszelkich zwierzątek, włóczęga polny i leśny, a przecież spał z młotkiem pod poduszką, gdy inne dzieci tuliły misia... Wbrew wszystkiemu widzieliśmy w nim tego pięknego ducha, tę jasną charyzmę, przebijającą przez pokłady burczącej niezgody na świat. Trzeba było tylko pomóc jej się wyzwolić, wyjść na zewnątrz, przemienić się z kokona w motyla, nie przeszkadzać, nie zmieniać, nie tłamsić... i to było trudne. Bardzo.
Sięgam głębiej w bloga, w opowieści o Dużym. Szukam skrzydeł.
Epizod I
…znowu nas zabili.
- ..co za hamstwo.( Pisownia oryginalna, przypis Kaliny)
- Kiedyś i my będziemy zabijać.
-..no.
…podejrzałam Dużemu przez ramię dialog na ulubionej internetowej grze i włos mi się zjeżył. Patrzcie państwo! Na ekranie dwóch animowanych panoczków lazło smętnie brukowaną drogą wśród malowanych choinek i powyższy dialog uskuteczniało. Na moje żądanie wyjaśnień Duży spokojnie poinformował, że owszem, właśnie ich zabili, ale się wgrali z powrotem, że on ma 10 poziom a smętny kolega 8, że tak się szwendają razem, ale już trzy razy ich zdmuchnięto i że postanowili opracować nową metodę- kolega będzie żebrać z nim przedmioty i pieniądze, będą pakować paczki i wysyłać sobie na pocztę. Nic nie rozumiejąc, ale słusznie postanawiając pilnować potomka dosiadłam się do laptopa.
Metoda żebracza okazała się skuteczna i ogromnie humorystyczna.
Słabi jak komary wojownicy Dużego i jego kolegi nagabywali wirtualnych przechodniów ” Please give me rope”. ” Rope give” ” Gold give me, please.” ” Many please, many please”. Oburzeni i zniesmaczeni animowani obywatele Tibii oddawali im zbywający dobytek, który oni pakowali w animowane worki. ” You good man, you good, nice, give me one gold, please”.
- Powiedz mu, że jesteś biedny. – podpowiadam.
- Jak jest biedny?
Gra wymaga angielszczyzny, może być koślawa , w wersji Dużego jest to ” kali być dobra murzyna”.
- I am poor. Jestem biedny.
- I’m poor.- pisze Duży błagalnie- I’m modest.
- Lichy, nędzny. Daj, dobry człowieku, garść złota.
- Give me please…
Ku memu zdumieniu po kilkunastu minutach nędzni wojownicy zdobyli 69 sztuk złota, dwie liny, miecz i tarcze.
- Ludzie lubią jak się uniżasz. – poinformował mnie Duży- Widzisz? Nic nie rozumiesz. To gra. Udaję głupiego, ale mam za to złoto, kupię sobie teraz lepszy miecz i rozwalę ich.
- Machiavelli.- mruknęłam i poszłam na herbatę.
- ..co za hamstwo.( Pisownia oryginalna, przypis Kaliny)
- Kiedyś i my będziemy zabijać.
-..no.
…podejrzałam Dużemu przez ramię dialog na ulubionej internetowej grze i włos mi się zjeżył. Patrzcie państwo! Na ekranie dwóch animowanych panoczków lazło smętnie brukowaną drogą wśród malowanych choinek i powyższy dialog uskuteczniało. Na moje żądanie wyjaśnień Duży spokojnie poinformował, że owszem, właśnie ich zabili, ale się wgrali z powrotem, że on ma 10 poziom a smętny kolega 8, że tak się szwendają razem, ale już trzy razy ich zdmuchnięto i że postanowili opracować nową metodę- kolega będzie żebrać z nim przedmioty i pieniądze, będą pakować paczki i wysyłać sobie na pocztę. Nic nie rozumiejąc, ale słusznie postanawiając pilnować potomka dosiadłam się do laptopa.
Metoda żebracza okazała się skuteczna i ogromnie humorystyczna.
Słabi jak komary wojownicy Dużego i jego kolegi nagabywali wirtualnych przechodniów ” Please give me rope”. ” Rope give” ” Gold give me, please.” ” Many please, many please”. Oburzeni i zniesmaczeni animowani obywatele Tibii oddawali im zbywający dobytek, który oni pakowali w animowane worki. ” You good man, you good, nice, give me one gold, please”.
- Powiedz mu, że jesteś biedny. – podpowiadam.
- Jak jest biedny?
Gra wymaga angielszczyzny, może być koślawa , w wersji Dużego jest to ” kali być dobra murzyna”.
- I am poor. Jestem biedny.
- I’m poor.- pisze Duży błagalnie- I’m modest.
- Lichy, nędzny. Daj, dobry człowieku, garść złota.
- Give me please…
Ku memu zdumieniu po kilkunastu minutach nędzni wojownicy zdobyli 69 sztuk złota, dwie liny, miecz i tarcze.
- Ludzie lubią jak się uniżasz. – poinformował mnie Duży- Widzisz? Nic nie rozumiesz. To gra. Udaję głupiego, ale mam za to złoto, kupię sobie teraz lepszy miecz i rozwalę ich.
- Machiavelli.- mruknęłam i poszłam na herbatę.
Duży jest abnegatem najczystszej wody. To nieoszlifowany diament nihilizmu. Wszystko mu jedno. Pójdzie do szkoły w stroju z dziurą, lekko znoszonym ( no, może ciężej znoszonym…np trzytygodniowym…). Każda skarpeta inna. W plecaku oprócz książek nosi zmiętoszone kanapki, niedopite mleko, kamienie, szyszki, klocki lego.
- Umyj zęby.
- Wczoraj myłem.
- Ależ skąd wczoraj.
- No to przedwczoraj. Przedprzedwczoraj.
Albo taki dialog:
- Posprzątaj pokój, plisss…
- Mnie nie przeszkadza.
- Ale mnie przeszkadza.
- To nie wchodź.
- Ale muszę czasem.
- To zamykaj oczy, mamo - bamo.
Jego śliczne oczy są ironiczne i drwiące. Łobuz pierwszej wody. Rycerz, muszkieter, wojownik . „Piekielnie zdolny”, mówią w szkole. ” Piekielnie złośliwy”.
Przepada w trawach i sawannach za naszym domem, znosi chore ptaki, kociaki, robaki. Bociana wypadłego z gniazda kurował w miednicy wyłożonej ścierką pod nocną lampka jak najtroskliwsza kwoka.
Epizod III
- Każdy ma swojego anioła?
- Każdy.
- A są anioły z mieczami?
-Są.
- To mam nadzieję, że mój ma wielki miecz.
Ja też mam taką nadzieję synku... ja też...
Epizod IV
Patrzyłam kiedyś na wyścigi przedszkolaków i „zerówek”.
Pięcio i sześciolatki z wrzaskiem, śmiechem i w chaotycznym tumulcie pędziły do mety, przewracając się, płacząc, chichocząc, entuzjastycznie kibicowali im rodzice i babcie.
Ten jeden biegł z tyłu, równo, rytmicznie, z kamienną twarzą, zaciekły, nie widzący drogi.
Wyprzedzał , wyprzedzał, bezduszna maszyna kierowała małymi łydeczkami, oczy były nieruchome, pełne łez, zaciśnięte usta .
Dobiegł pierwszy.
- To była zabawa. – powiedziałam, aby coś powiedzieć do tej sześcioletniej, wściekłej determinacji.- Chodziło o to, aby się zabawić.
Popatrzył na mnie jak na kosmitę, oślizgłego, robaczywego kosmitę.
- Chodziło o to, żeby wygrać.
I poszedł.
Mój syn.
Epizod V
W domku naszym pojawił się koci obywatel.
I od razu wyszły na jaw różne kocie sprawy.
Kto czytał Muminki i pamięta smoka, który nie pokochał Muminka, ale za to pokochał Włóczykija?
No właśnie.
Średni wysłał mu pudełko futerkiem, zmieniał mu kuwetę, pojechał do sklepu, kupił kocią karmę, zrobił mu zabawkę z papieru, gotów swego łóżka ustąpić….
A kot pokochał Dużego.
Od razu.
Usadowił mu się na kolanach i spał.
Duży wzgardliwie odrzucił rozpaczliwą ofertę Średniego, że to będzie trochę twój i trochę mój kotek…
Kotek uciekł z kolan zrozpaczonego wielbiciela na kolana wzgardliwca.
Kocia natura wyczuła kocią naturę.
Epizod VI
Duży podpadł mi dzisiaj.
- Kiedyś byłeś takim słodkim, kochanym chłopczykiem!- wyrzuciłam w złości.
- Ciągle jestem.- powiedział cicho.
….
Dostałam dobrą lekcję od Pana Boga.
Epizod VII
Duży zgolił wąsy.
Bez komentarza.
Epizod VIII
Opowiadałam dzisiaj chłopcom pouczającą bajkę o łyżkach z długim trzonkiem.
Jak w piekle stały pełne stoły, a ludzie byli głodni, bo każdy sięgał do swojej gęby, a trzonek łyżki miał wielkość grabi. A w niebie też pełne stoły i tez łyżki- grabie, ale wszyscy najedzeni i szczęśliwi, bo....każdy karmił drugiego.
Chodziło mi o uniwersalne wartości, ale Duży wszystko zepsuł.
- Trzeba było te łyżki trzymać niżej, o tak.- zademonstrował pogardliwie- Przy samym uchwycie.Wtedy działa zasada dźwigni, czyli przełożenie siły, czyli stosunek obciążenia do siły działającej...
Epizod IX
- Marsz do łóżka.
- Aha.- mruknął, nie słysząc.
- Jest po północy. Marsz natychmiast, albo cię zawlokę za włosy jak Tatarzyn brankę słowiańską.- zaryzykowałam.
Nie zareagował.
Tak myślałam, ciężki przypadek.
Musiałam działać bezpośrednio.
Udałam się do kuchni, uzbroiłam w ścierkę i przydreptałam z powrotem w króliczych papuciach babci.Moje mi gdzieś zginęły a nie cierpię marznąć w nogi. Zacisnęłam usta. Matka, która próbuje zagonić spać nastoletniego syna musi być czujna i mężna.
Machnęłam ścierką i zawołałam dziarsko:
- Marsz do łóżka i ODDAJ MI NATYCHMIAST TĘ KSIĄŻKĘ!
Po czym odebrałam oszołomionemu moim atakiem Dużemu "Dzieci z Bullerbyn."
- Czego machasz na mnie tą ścierką?- obraził się.
- Marsz do łóżka! - powtórzyłam swoją mantrę.
- Nie mogę dokończyć?
- Jutro dokończysz.
- Pięc stron.
- Nie.
-Dwie strony.
- Nie!
- Jedną...
Wypchałam go na korytarz i do sypialni, po czym z niejakim stękaniem, wywindowałam na piętro łóżka.
Opierał się słabo, wyraźnie ziewając.
Położyłam " Dzieci z Bullerbyn" na biurku, ostrożnie, jakbym kładła jadowitego gada.
- Ty.- mruknęłam do książki- Znam twoją słodką truciznę...
Epizod X
Za pięć minut jękliwe zawodzenie wywabia mnie z domu- tarzają się po trawniku, biją piłeczkami do tenisa, moczonymi w wodzie z oczka dla lepszego efektu.
- Tego już dosyć!- wołam gromko głosem Walkirii- Co ty robisz z bratem?!?Mordujesz go???
- No, a od czego jest brat?- protestuje ubłocony i mokry Duży z urazą- Od czego?
- No właśnie, od czego jest brat??- Średni staje zawadiacko z rękami na biodrach, mokry, brudny i spocony. I rozczochrany- Nie można własnego brata pomordować?
- A niech was!- macham ręką.
Solidarni są przynajmniej, prawda?
*
Przylepili się nosami do szyby.
- Śnieg! Śnieg!- wołają mnie do swego pokoju, jakbym z okna kuchni nie widziała tego samego- białej śniego - mżawki.
Od czasu listopadowego szaleństwa aury, kiedy to Średni wyciągnął sanki i ustawił obok dyni na tarasie, to pierwszy grudniowy śnieg.
- Na całej połaci śnieg…dla sióstr i dla braci śnieg…- zanuciłam im,
stając obok w swoim pasiastym fartuchu mamy Muminka.
– O nie!- zaprotestował Średni- Żadnych sióstr!
Wczoraj przeprowadziliśmy uświadamiającą rozmowę na temat fasolek, dzidziusiów i tym podobnych, więc jego przeczulenie w temacie: siostrzyczka uznałam za zrozumiałe.
- Dla braci.- uspokoiłam go.- Tylko i wyłącznie dla braci.
Brat numer jeden nie interesował się śniegiem- nie niepokojony przez nikogo szuflował klocki lego łopatką do mąki i pakował je do plecaka Dużego. Uznałam czynność za podwójnie bezpieczną, jako że:
a) Dużemu plecak nie będzie aktualnie potrzebny, ze względu na absencję ospową w szkole
b) Plecak ów duże gorsze rzeczy widział, niż marne kilka szufelek klocków lego. Hodowla pleśni na kanapce, wspólnota gumy do żucia z szyszkami, nazbieranymi po drodze, wałęsające się na dnie dwuzłotówki całej klasy
( nieświadoma wychowawczyni uczyniła Dużego skarbnikiem), rozsypane chipsy, kamyki luzem, żetony, kapsle, silva rerum, znaczy się.
– Pojedziemy jutro do szkoły na sankach?- zapytał tęsknie Średni.
- Taa, kulig zrobimy.- prychnął Duży szyderczo- Z kiełbaskami na grillu!
- Naprawdę?- ucieszona mina Średniaka sprawiła, że Duży ryknął nastoletnim śmiechem .
Zostawiłam ich przy oknie i poszłam doglądać szarlotki.
Przytulam was wszystkich trzech:)
21 października 2014
Były sobie drzwi. A oprócz tego o Borgesie, backyardach duszy i poezji.
Były sobie drzwi do ganku, które przemalowałam na popielato. Ze strony frontowej powstała gałązka kaliny, albo coś kalinopodobnego, od środka imbryk z Bzową Babuleńką. Ponieważ Duży odsypia późny powrót z polityki społecznej czy też innych interesujących zajęć, zdjęć porządnych nie ma, wstawiam nieporządne, moje. Potem najwyżej podmienię:)
Ten solidny gwóźdź służy do wieszania wianka sezonowego. Drzwi są ciężkie, drewniane, robił je tata Miłego. Ściany w ganku są śmietankowo białe, ganek czeka jeszcze na szafkę na buty, siedzisko z poduchą i biały, wiklinowy kosz. Dzieciak ze mnie wychodzi, kiedy maluję, jakoś tak weselej:)
Dzisiaj niebo szare, brzozy smętnie zwieszają głowy, tylko czerwona plama traktora na podwórzu raduje oczy. Przyczepa pełna drzewa, średnia feudalna siła robocza naładowała wczoraj po brzegi.
Myślę o zapachu liści czarnej porzeczki, o tym, jak się kładłam w wysokiej trawie i patrzyłam w prześwietlone słońcem, zielone sklepienie liści. Miałam dziesięć czy dwanaście lat, pachniały papierówki, a babcia gotowała obiad i na pewno będzie kompot gruszkowy w zielonym dzbanku.
Z tego wszystkiego mam dzisiaj gruszki i zielony dzbanek - zrobię kompot, dla tego wspomnienia, pachnący goździkami. I ze względu na Borgesa, bo śniło mi się dzisiaj, że błądzę po Szkole - nie jakiejś konkretnej, mojej szkole, ale Szkole archetypicznej, będącej wszystkimi szkołami i wnętrzami. Błądziłam w labiryncie sal, szukając swojej i noc nie miała końca. A Borges napisał: Bóg stworzył noce, co się zbroją snami i stworzył kształty luster,
żeby człowiek wiedział, że jest tylko odbiciem i marnością. Dlatego sny i
lustra niepokoją.
Uspokajam się, patrząc na malowane drzwi, pijąc kawę zbożową i korzystając z urlopu. Pora pojechać czerwonym rowerem do sklepu po bułki, pora zanucić jasną, czystą jak śmiechy dzieci melodię i ogarnąć świat. Codzienność nadaje sens, uspokaja, pozwala zorganizować siebie, ale zostawia trochę backyardu duszy na taki miły nieporządek - tam są nasze nieskoszone trawy wspomnień, rdzewiejące puszki hołubionych pamiątek, niezrealizowane stosy planów, marzeń, to, z czym nie zamierzamy się rozstać, bo nie i nie:) Każdy ma swój backyard duszy. I nie bylibyśmy pełni bez tego, tak sobie myślę.
Zatem ruszam ogarniać świat, porzeczki ze wspomnień pachną, pachnie gruszkowy kompot a Borges wędruje ogrodami o rozwidlających się ścieżkach. A na deser Wczesny błękit Juana Ramóna Jiménez.(dziękuję, Viridarium!)
Wczesny błękit
Kiedy obudził mnie łagodny zapach,
ujrzałem gwiazdę,
jak, uśmiechnięta, schodziła mi z oczu;
- uśmiechnięta, że tak przetrwała
calutką noc przede mną
obnażona i wonna, uśmiechnięta.
Subskrybuj:
Posty (Atom)