06 czerwca 2021

Między hiperbolą a litotą. Ogród czerwcowy.

Czerwiec. Czytam Adama Zagajewskiego: "I znowu był czerwiec – łagodne, długie, wolno gasnące wieczory, wieczory które tak wiele obiecują, że cokolwiek się z nimi zrobi, ma się zawsze wrażenie porażki, zmarnowanego czasu. Nie wiadomo, jak najlepiej je przeżyć. Iść przed siebie, albo może zostać w domu i siedzieć przy szeroko otwartym oknie, tak żeby ciepłe powietrze, nasycone dźwiękami lata, weszło do pokoju i zmieszało się z książkami, z ideami, z metaforami, z naszym oddechem. Ale nie, to także nie jest sposób, to nie jest możliwe. Można ich – tych niekończących się wieczorów – tylko żałować, kiedy już przeminą, kiedy dzień będzie coraz krótszy. Są nieuchwytne”.
Żyjemy między hiperbolą a litotą. Między powiększaniem a pomniejszaniem, na płaskowyżu trwania. Lubię Zagajewskiego za tę myśl i nigdy bardziej jej nie akceptuję, niż w czerwcu. Mój ulubiony miesiąc, gdy kwiaty stają się fioletowe lub białe, gdy kwitną biedrzeńce, jaśminy i podagrycznik, a po bzach zostaje brązowawy, zwiędły powidok splendoru. Ach czerwiec. Miesiąc naszego ślubu z Miłym.
Blaszane wiadra, noce czerwcowe, poranki o czwartej rano, dojrzewające truskawki, czereśnie i pierwszy, młody, świeżo ścięty koperek na mizerii. W ogrodzie pielenie, podlewanie, pierwsze gorące dni wypalają trawę, podlewaczka się kręci a my pijemy kompot z rabarbaru z lodem.Wszystkiego jest za dużo - to hiperbola. za dużo chwastowych dzikusów, podagryczniku, pokrzyw, lebiody, brudnych palców, za dużo zbyt szybko wybijających sałat, rzodkiewek, mizun.I wszystkiego jest za mało, za krótkie dni, za mało czasu, za szybko znikają przekwitające lilie, piwonie,lody sie topią zanim wrócę ze sklepu, skończe pielić jeden koniec zagonka, zarasta drugi. Ale pomiędzy tym wszystkim jest już hamak, ogrodowy leżak, książka, kompot, kot, bose stopy na słońcu, kłujące źdźbła trawnika, ta późna wiosna - wczesne lato, za którym tak straszliwie tęskniłam, a ono ucieka mi, pędzi, za trzy tyg koniec roku szkolnego, pomidory kwitną, lubczyk przerósł a życie jest tak cudownie, boleśnie piękne.
Minęło nam 27 lat po ślubie. I dwadzieścia siedem lat temu też kwitły piwonie i maki.I rumieniły się truskawki.

1 komentarz:

  1. Jeszcze wielu wspólnych szczęśliwych lat. Ten blog jest jak oddech pełną piersią w czerwcowy poranku. Zaglądam i czytam i cieszę oko i serce. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)