28 lutego 2014

Bezcenni

Poranek. Wczoraj oglądaliśmy z Małym stare odcinki Pszczółki Mai i trochę się zaspało. Budzę go, usiłując ogarnąć przy okazji pyrkoczącą owsiankę, odjazd Dużego i Średniaka, który uważa, że kwadrans przed wyjazdem to idealny czas na parzenie i picie zielonej herbaty.
Wczoraj Mały oznajmił, że dzisiaj w szkole będzie występ. Pytam z jakiej okazji?
- Z okazji Tłustego Czwartka - oznajmia dumnie.
- Ale będzie piątek...
- No to z okazji Tłustego Piątka! - dla Małego to żaden problem.
- A co będziecie pokazywać?
- Będziemy śpiewać mili-jon- ałych -roz. - odpowiada, starannie akcentując sylaby. Aha. Jeden z takich występów.
- A masz rolę? Coś mówisz? - sonduję dalej. Kiwa głową z entuzjazmem.
- Mówię: mamo, tato, przyjechało dziadostwo! I jeszcze kawał o Jasiu. Jasiu, co wiesz o jaskółkach, pyta dziadek. To bardzo mądre ptaki, dziadku, odlatują, kiedy zaczyna się rok szkolny!
Aha. Jeden z takich...
- Czyli kabaret - wzdycham.

Ale to było wczoraj, gdy Mały przed samym snem jeszcze sprawdzał czy nie został jakiś tłusty czwartek do zjedzenia ( o pączkach). Dzisiaj jest poranek, ja patrzę na swoich bezcennych, Duży podśpiewuje Stare Dobre, zawiązując szalik, owsianka! Lecę do kuchni, na szczęście w sam raz, nalewam w miski z zielonymi listkami, tulipany machają mi z wazonu różowiutkie i pogodne, kanapka dla Dużego, pasztet z selera, kiełki, domowy chlebek,  warkot samochodu Siostry, czyli Duży już z nimi odjeżdża- dowożą go codziennie 40 km do B. bo sami też dojeżdżają.Buziak, uścisk, już go nie ma.  Wołam Miłego na śniadanie, wołam Średniaka,  świat o poranku jest bardzo szybki, bezlitosny dla wielbicieli powolnego parzenia herbaty, delektowania się owsianką czy kolorem tulipanów. Mały wykłada się przy stole na poduszce, dumny z białej koszuli, tylko elegancki sweterek mu przeszkadza, ma za szeroki kołnierz. Jak szybko lecą minuty... kubki z kawą zbożową pobrzękują,  szarość za oknem zmienia się z szarości nocnej w poranną. I kiedy już wszyscy odjadą, do swoich zajęć, do szkoły, do pracy, mogę w końcu usiąśc,  przytulić chłodne tulipany do policzka i uśmiechnąć się, myśląc o rzeczach i ludziach bezcennych.
Bezcenne, milion ałych roz w ustach Małego.
Bezcenne, uścisk Średniaka, pachnącego zieloną herbatą.
Bezcenne, szalik Dużego i jego piękny głos, podśpiewujący: jak po nocnym niebie sunące białe obłoooooki nad laseeeem....
Bezcenne, Miły, uruchamiający stare auto, by zawieźć dzieciaki do szkoły, pod szarością przedwiosennego nieba, gdy gasną cytrynowe, kocie oczy lamp i nowy dzien nadbiega, pokrzykując jak ulicznik i wymachując poranną gazetą. Duże szczęście składa się z tych małych, jak myślicie?



27 lutego 2014

Tak niewiele potrzeba.



Siedem brzóz na przeciw okna, pięć topoli bardziej z prawej, za brzozami modrzewie i las, za topolami pięć latarni i ulica Cicha.  Droga rozdwaja się przy Już Nie- Samotnym Domku, bo zakupionym przez sympatycznego sąsiada. Jedna z bliźniaczych dróg skręca w lewo, w stronę prawosławnego cmentarza i wrzosowisk, druga w prawo, ku ulicy Kowalskiej, ogrodom i domkom Paszczaków. A jakby nie skręcić ani w lewo, ani w prawo, tylko zamknąć oczy i pójść prosto, to znajdzie się na ługu, wśród trzcin, pałek i mokradliska, pełnego teraz zimnego wiatru,  lodu i przeszywającej samotności. Ani czajki, ani gęsi, ani rozgwaru żab.
Ale nie idę tam, patrzę za okno, jak pies sąsiadów, nazwany dumnie Brutusem, a potem - cóż, życie- przechrzczony na Parówę, wesoło machając ogonem biegnie myszkować na nasz kompost. Skąd on wie, że dopiero co wyrzucone odpadki? Jest to odmiana psa wielomiskowego i wielodomowego, żywi się w całej okolicy, wygląda jak zadowolona, tłuściutka kiełbaska,  jak akurat nie je, to nosi pogryzioną piłkę, z nadzieją, że ktoś się z nim pobawi i okaże się człowiekiem. Bądź człowiekiem, pobaw się z psem, mówi zawadiacka mina i błagalne, ciemne, huncwotowate oko.

Sterta drzewa porąbana, młode czeresienki jeszcze w przeciwzajęczych zbrojach z zielonej siatki. Z lasu wychodzą zimą wygłodniałe stada podstępnych zajęcy; mimo, że w lesie drzew dostatek, one przyjdą na podwórze obgryźć moją papieróweczkę czy czeresienkę.

Jestem sama w domu, w garnku pyrkocze tuszona marchewka, ziemniaczki na kopytka już zmielone, będą z zasmażką. Chleb rośnie; z czarnuszką, według przepisu na litewski. Dom już ogarnięty z czułością; jak zawsze parę zagadek: czemu w łazience był koc? Czemu u Małego pod kołdrą miecz, z kim walczył we śnie? Może anioł stróż zostawił... U Średniaka aforyzmy arabskie na biurku, u Dużego  kłąb kabli, kostek do gitary, papierów, opakowań po słodyczach... stoję w drzwiach, patrzę na to domowe pobojowisko i w końcu zabieram się za porządkowanie świata. Lubię, gdy rzeczy wracają na miejsce, gdy mruczą pralka i zmywarka, łóżka są posłane, szafy zamknięte, domowe skrzaty zadowolone... Lubię, gdy po domu wędrują zapachy razem z dźwiękami gitary, a Glen Hansard i Marketa Irglova śpiewają, że mamy wciąż czas, możemy unieść głos, pełen nadziei, że  mieliśmy wybór i dokonaliśmy go- a teraz opadając powoli, śpiewajmy swą melodię, zaśpiewam ją też...


Tak niewiele potrzeba. Ktoś robi kopytka, aby zjeść mógł ktoś, ktoś napalił w piecu, ktoś czeka z obiadem, jest dom, miejsce, gdzie jesteś bezpieczny, kochany, swój. Mieliśmy wybór i dokonaliśmy go. Nie dla siebie, dla nas razem. Dla brzóz, topoli, porcelanowego kubeczka ze stokrotkami, pamięci o dłoniach babci, gniotących kruszonkę, taty, idącego z wędkami na rozlewisko, dla tupotu dziecięcych nóżek, uśmiechu w czerwcowy wieczór, gdy zagra żabia orkiestra.
Cyt, nie spłoszyć uśmiechu :) Idę robić kopytka :)

A jeszcze pączki, tak tłustoczwartkowo!


 

26 lutego 2014

O grypie, skrawkach wszechświata i kolorze zboża.




Zimno, luty  lata nad miastem jak człowiek w płaszczu z obrazów Chagalla i zdmuchuje kapelusze mroźnym wiatrem. Szaro i brudno; kiedy jechaliśmy do domu, minął nas busik, tak brudny, że widać było tylko artystyczny napis na tyle: ktoś palcem w skorupie brudnego błota wypisał, aż się uśmiechnęliśmy:

Jak będę duży, to zostanę tirem.

 Na pociechę do  trzydniowego leżenia z grypą mam bukiet  różowych tulipanów, stos książek, muzykę i towarzystwo Małego, który tez pokaszluje. Leżenie w łózku, które staje się wyspą, obłożoną stosami gazet, książek, laptopem, kubkami, syropami,  tak niezbędnymi rzeczami jak wełniane skarpety i kilka opakowań chusteczek do nosa, wydaje się całkiem kuszące, gdy zerkam za okno.   Gałęzie bzu mają pączki, ale zaciśnięte z zimna, w karmniku buszują obrażone sikorki; wyjadły wszystko, ale nie mam siły wyjść i nasypać im ziarenek. Duży wróci, to im dosypie, nakarmi króliki... a psik. Szukam chusteczek, przesuwam "Maskaradę" Pratchetta  i znajduję torebeczkę "kamyczków". Orzeszki w kolorowych, słodkich skorupkach. Pamiętam jak Babcia jeździła do Turcji na handel i przywoziła kamyczki, kożuchy, rajstopy i chałwę. I jak pomarańcze były raz do roku. A teraz obieram sobie jednego, po burżujsku i z zadowoleniem. A psik. Kożuchy jak kożuchy, ale Babcia przywiozła z Czechosłowacji trzy zamrażarki. Pociągiem. Czarownica, jak nic.

Czasy się zmieniają.
Jest wszystko, ale dziwnie... trudniej. Wczoraj myślałam o tym, jak łatwo poprzestać na powierzchownym funkcjonowaniu, na poziomie: co słychać, co u mamy, dzieci, dobrze wyglądasz, znowu podrożało w sklepach, prawda?
Albo na bardziej wyrafinowanym, ale tak samo powierzchownym: czytałam X, oglądałam Y, chcę się teraz zajać sobą, wiesz, odkryć samą siebie, swoje pasje, wiesz, to- i - tamto, no to cześć, nie mam czasu, lecę do galerii, a potem coś nowego w operze, i fryzjerkę mam na dzisiaj, pa!
Królowie i królowe samotnych wysp. Planet. Jak Mały Książę.
A przecież zawsze są  dziesiątki nitek, łączących nas ze światem. Z bliskimi, z mniej bliskimi, z sąsiadem, z ciocią, z panią w aptece, z mamą Krzysia z IV a, z listonoszem... No właśnie, czytałam na zaprzyjaźnionych blogach o tym, jak bardzo brak zwyczajnego listonosza, który po ludzku zagada. Tu, na wsi, jest łatwiej z tym. Więzy są silniejsze. Wszyscy wiedzą o wszystkich. Połowa się buntuje, druga połowa tęskni za tym. Gdy kopię w ogrodzie, przychodzą trzy sąsiadki. Gdy mąż naprawia dach, połowa ulicy doradza. Interesują ich nasze posadzone drzewka,  odbiorą moją paczkę, przypomną, by wystawić kosz na śmieci. Pani w banku zna mój numer klienta na pamięć, a pani ze sklepu wie, jaki chleb kupuję. Ale wiem i rozumiem, że  to nie sięga głębiej. Daje poczucie bezpieczeństwa, że nie zje nas owczarek alzacki ( uwielbiam ten cytat z Bridget), ale nie są przyjaźnią, która wie, jaki kolor kochamy, dlaczego Gałczyński, a nie Proust i czemu płaczę, gdy czuję zapach świeżo rąbanego drzewa. I jak mi trudno, gdy stawiam czoła światu...
Myślę, że także wiele blogów piszemy po to, by prosiły: poznaj mnie. Zobacz mnie, mój świat,  skrawek wszechświata, który kocham, może znajdziemy wspólne nici, może zadzierzgniemy więzy.... Proszę cię, oswój mnie. Niech nam zostanie choć  to coś, co zyskamy ze względu na kolor zboża....






Na zdjęciach: czerwcowe zboże w Kalinowie i Mały w wieku lat całych dwóch i pół :)

24 lutego 2014

Kalina i kwiaty z Cajoline - Scrap. Ogólne scrapbooki. I marzenie o sekretarzyku.


Pora jest przedwiośniowa, szara, rano mgły, potem błotko. Co więc robimy? Scrapujemy! Bardzo kolorowo, bardzo wiosennie, żeby odgonić smętki.
I tak np. tu znalazłam cudną stronę http://cajoline-scrap.blogspot.fr/
Zachwyca. Można wydziergać pocztówkę, zaproszenie,  karteczki na jakieś przydasie, własny autoportret pochwalny, cokolwiek! Klikamy na freebies i podziwiamy. I korzystamy :)

Kiedyś bardzo lubiłam scrapbookowe cuda.
To robiłam dla Dużego, potem dla siebie...

Dla moich sióstr...


 Dla Średniaka...

Dla Małego...
Wrzosowo- spacerowy...

Mix kwiatkowy...

Wakacyjny...

Liryczny...




Dla Dorci, siostry Miłego...

I dla Mamy...

Swoją drogą, szukam kolorów tej wiosny, miętowych, błękitnych, różów, kremów, lawendy. Szukam inspiracji do sypialnianego mebelka; toaletki czy czegoś w rodzaju sekretarzyka. Jak ten, z Atelier Penelopy:

Albo ten, który Marta znalazła na allegro:
Już widzę stojący na nim bukiet różowych tulipanów... :)




23 lutego 2014

Pan Kakao, stare zdjęcia i sentymenty


Ze zwykłej prośby: hej, wydrukuj mi etykietę na kakao, Duży zrobił arcydzieło. Bardzo smakowite i urokliwe, kto chce, niech bierze :) Chyba zlecę mu dalsze projektowanie, na herbaty i kawę.
Pan Kakao, Pani Kawa i Panny Herbaty. Cała rodzinka.

Lubię taki klimat, trochę retro, lubię być sentymentalna, lubię podejście nie tylko użytkowe, do życia, do codzienności. Pewnie, można wypić coś ze styropianowego kubka, ale o ileż przyjemniej w filiżance! Rzeczy cieszą swoją urodą, tak samo, jak cieszy świat; puchate bazie na mijanej przy kwiaciarni wierzbie, błysk witraża w cerkiewnym oknie, stara klamka, okiennica,  kontrast barw gałęzi derenia z resztkami śniegu...

Lubię też stare zdjęcia. Jednym ze smakowitszych sposobów spędzania czasu jest przeglądanie tych małych arcydzieł.  Zatrzymane chwile, czas jak mucha w bursztynie, przepiękny, wzruszający...

 Nad brzegiem rzeki, gdzie krzaki, popisywały się chojraki...

Tyle drzewa sam ułożyłem! Tato Miłego za młodu :)


 Chłopaki siedzą w wiklinie, a panny plotkują na dyniowym zagonku. Z prawej mężowa mama ;)

Do siana, do siana! Brygada z Kalinowa do pracy zawsze gotowa.

 Dziadek Stefan i malowane dekoracje ;)


Dziadek Stefan i babcia Lidia, między nimi mój Tata. Dziadek poważny, bo był miejscowym weterynarzem, a dzieciaki jak zawsze wesołe.

21 lutego 2014

Wzruszenie





Po prostu musiałam - sami zobaczcie.


Optymizm gwarantowany, uśmiech i wzruszenie też.

Piątek i ubywający księżyc

 
Ilustracja Connie Christensen


Siedzę sobie w ciepłym, domowym półmroku i patrzę na lewitujący księżyc, unoszący się jak lampion na urodziny królewny - tak, oglądaliśmy "Zaplątanych"...
Księżyc przednówkowy jest blady, zmarznięty, teraz nocą ziemia traci efemeryczne ciepło, którym obdarzyło ją lutowe słoneczko. Niemal czuję ten chłód, ścigający księżycowe pięty; idzie od zamarzniętych jeszcze ługów, od szelestu niespokojnych trzcin, brzozowych miotełek gałęzi, kostycznych topoli...
Pod ścianami domu, garażu, pod ogrodzeniem jeszcze śnieg, w bruzdach pól, w leśnych rowach, skryty w załomach muru.
Tam, gdzie w dzień przygrzało słońce, widać było zielone jaskółcze ziele, ciemną ziemię, kiełki bladawych traw. Teraz, w nocy, jest tylko skradający się przymrozek, chłód ciemnego nieba i księżyc w kształcie migdału - dzisiaj kalendarz księżycowy podaje, że widzimy go w 68%, jest 375691 km od Ziemi i robi się coraz mniejszy.
Podobno, gdy księżyca ubywa, dobrze jest robić pranie. Co prawda, zrobiłam, nie wiedząc o tym, ale przy trójce Budrysów pranie się robi codziennie, księżyc musi być cierpliwy. Pranie jutro pójdzie na słoneczko, jak pogoda dopisze, tęsknię za pościelą przewianą wiatrem z łąk, pól, z bezkresnej przestrzeni łagodnego lasu.
No więc księżyc wznosi się, blednąc, zmarznięta ziemia odpływa; pobliski mur unickiego cmentarza, droga, która idę do szkoły, druga droga, wiodąca przez łąki, zagajniki brzozowe, obok hale miejscowego zakładu, opuszczona piekarnia... Restauracja "Piekielna kuchnia", przed którą stukają obcasy tanich pantofli i warczą silniki. Zakręt przy starej wierzbie, łąki po horyzont, stara szosa z setkami dziur, gdzie latem, w przyszosowych rowach  dojrzewają jeżyny...


wschodzący księżyc -
kwiatami czarnego bzu
pojaśniał cmentarz




Dobrze mi, w cieple, z głosem Dużego, dobiegającego z pokoju, śpiewa coś, brzdąkając na gitarze. Napijemy się z Miłym herbaty jasminowej, a noc będzie cicho napływać znad zamarzniętych rozlewisk Narwi, aż świt zdmuchnie lampion księżyca i przyjdzie wesoła, gwarna sobota. Ale cyt.
Póki co, tej piątkowej nocy, jesteśmy my i księżyc i ciemne wycinanki topoli, podświetlone cytrynowym blaskiem ostatnich pięciu lamp na naszej ulicy.

20 lutego 2014

Jak Romeo i Julia ślub brali. I święty Joe Alex.





O matulu, chciałoby się westchnąć. A westchnienie jak najbardziej zrozumiałe, bowiem wypracowania pierwszoklasistów z gimnazjum czytałam.
Napisz zaproszenie, które Romeo i Julia mogliby wystosować do swoich rodziców z okazji ślubu.
- raz Romeo nazywał się Capuletti, a raz Monteki, drobiazg
- jedno zaproszenie zaczynało się od słów: Z tej strony Romeo...
- inna zapobiegliwa jednostka podawała telefoniczny kontakt do pana młodego i panny młodej. W czasach Szekspira, oczywiście.
- oprócz ślubu zapraszano na wesele, zwłaszcza w restauracji, ale był tez entuzjasta grillu
- inna, także zapobiegliwa jednostka napisała w post scriptum, że prezenty mile widziane tylko  w formie wina, bo chcą sobie urządzić piwniczkę
- młody adept literatury  napisał, że atrakcją wesela będzie ksiądz. Ciekawe w jakiej formie atrakcji?
- według następnego wesele miało się odbić w  jaskini pustelnika. Biedny pustelnik.

Szkoła daje mi wiele uśmiechu, naprawdę.

Z tego samego sprawdzianu: należało opowiedzieć historię św. Aleksego.
Praca przejętej uczennicy:

" Alex rozdał swój majątek ubogim".

Tak się zastanawiałam, czy może Joe Alex? Wzięłabym trochę książek! Uwielbiałam te kryminały :)

Sercem domu są ludzie




Lubię czwartki, w czwartki mam na dwunastą do pracy.
Po odprawieniu do szkoły trzech porannie nieprzytomnych Budrysów ( Ty myślisz, mamo, że ja mogę być szybki rano?- Mały), po wyjeździe do pracy Miłego zostaję sama z domem.
W takie chwile niemal można poczuć, jak spokojnie, cicho, bije serce domu, wielkie i ciepłe.

Podlewam kwiaty; pomarudzę im, że gubią liście, że storczyk jakoś tak zżółciał liściowo od dołu, choć kwiaty piękne, zachęcę fikusy do wytężonej produkcji nowych liści,  zadumam się nad grudniem, który rozkwita w lutym.
Króliki stukają w klatce na dole, idę z wizytą z marchewką i ziarnami zbóż.

Pokoje chłopców zawsze budzą wzruszenie. Krajobraz po porannej bitwie z samym sobą, wstać czy nie wstać, oto jest pytanie! Ubranie na podłodze. Kiedy nauczą się podnosić? Ścielę łóżka. Układam książki na biurku. Kubek, słuchawki, rozłożona gra planszowa, wszystko takie bliskie, zwyczajne, piękne, zdrowe. Król Bałagan chichocze nad moimi próbami opanowania nastoletniego żywiołu, kobiety są uparte i nie poddaję się.
W salonie Miłosz wyleguje się na rzeźbionej komodzie, skuszona otwieram...

Kładka z poręczą nad górskim potokiem
pamiętana do najdrobniejszej wypukłości kory...

Nie kuś, książko, nie mam czasu czytać teraz, zadumać się, patrząc na gałązki jaśminu... przypomniec kładkę w Bieszczadach, nad Dwernikiem... wspinanie się na Chryszczatą ze studenckim plecakiem, głową pełną marzeń...
Odkładam delikatnie Miłosza,  patrzę na węże kabli; od wzmacniacza, od głośników, od keyborda, od gitary.... Muzyka Dużego, pasje Dużego. Dom jest pełen śladów dzieci, ich obecność, choć nieobecna teraz, jest tak namacalna, że można  ją wziąc w ręce. Dom celebruje wspomnienia swoich domowników, żyje ich istnieniem, zbiera skrzętnie te wszystkie śmiechy, oddechy, śpiew, łomot po schodach, wieczorne pogawędki w kuchni...

Kuchnia.
Robię sobie zieloną herbatę z jaśminem, słucham, jak szemrze zmywarka. Szarość za oknem otula wszystko, jak mgły Avalonu, chwilę patrzę na kawki na orzechu.... Jedna z nich wzięła dzisiaj orzech w dziób, poleciała z nim na dach i zrzuciła na ziemię, niezadowolona, że nie pękł, zabrała go znów i poleciała szukać lepszego miejsca na łupanie. Może na beton sąsiada, całe podwórze ma betonowe... :)

Domy, domy, jak ja was nienawidzę, mówił Włóczykij.
Ja jestem z przeciwległego bieguna; kocham domy. Cudowną przestrzeń, oswojoną, dobrą, jasną. Zapachy domowych wypieków, snujące się wokół jesionowych barierek, domowe duszki, elfy i psoty.
Mogę nacieszyć się widokiem jednej cudnej filiżanki lub obrusa z koronką i już mam siły na cały dzień.

Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą. Zawsze tak było. Każdy może sam wybrać, ale musi to zrobić, póki jeszcze czas, i w żadnym razie nie rozmyślić się.

W domu można spędzać czas na tysiąc cudownych sposobów.
Pisać, czytać, schować się z kocem w fotelu, za fikusem i sobie bezwstydnie czytać, choć pranie nie uprane, a kosz nie wyniesiony.
Składać ręczniki i serwetki, robić porządki w przyprawach.
Przemeblowywać pokój, rozłożyć się na brzuchu na dywanie i grać w Talizman z chłopakami.
Pić z Miłym herbatę i gawędzić o średniowiecznych zielarzach. Słuchać ptaków zza okna. Czyścić dywan. Malować szkatułkę. Obierać migdały. Włączyć The Narrative i słuchać jak perełki dźwięku spływają z gałązek ciszy, a szept gitary opowiada o bezkresnych trawach Wetlińskiej Połoniny...

Sercem domu są ludzie.
Bez nich to tylko ściany i trochę sprzętów...




19 lutego 2014

Serek z migdałów i pasta z pieczonego czosnku i fasoli

Buszując po blogach znalazłam przepisy, który pobudziły mnie twórczo; tak oto spędziłam pracowity wieczór tworząc dzieła sztuki pod skromną nazwą ukryte: serek i pasta.

Serek z migdałów.
Oryginalny przepis jest TU
Kilka moich uwag:
-  migdały obiera się dłuuuugo. Marzyłam o maszynce do obierania, ale niestety, musiały wystarczyć moje ręce i Mały, który zanęcił się do kuchni i pomagał. W nagrodę dostał pozwolenie na spróbowanie serka.
- agar można chyba zastąpić zwykłą żelatyną, dodaną po ugotowaniu, tak myślę. Moim wegetarianom żelatyna przeszkadza, więc u nas był agar.
-  dodałam gałki muszkatołowej zamiast kurkumy, bo nie miałam akurat ( tumeric to kurkuma)




Serek się chłodzi, na jutro będzie na śniadanko, na kanapki. Pastę znalazłam TU. Genialna. Zrobiłam dwie wersje, z rozmarynem ( miałam tylko suszony)  i z pietruszką. Część fasoli sobie odłożyłam na pasztet, bo poprzedni został zjedzony. Upieczony czosnek jest pyszny, trochę dziwny smak na początku, ale wciąga, Jedliśmy z chlebem i masełkiem :)


Do pasty dodałam curry, żeby miała ostrzejszy smak. Mnie pasowało, ale myślę, że każdy zrobi jak lubi. Teraz tylko chleb upiec i będzie bajka. Aha- na jutro planuję gołąbki z siekanej kapusty. Wegetariańskie, z marchewką i selerem zamiast mięsa mielonego. Ciekawe jak wyjdą !

Będę wdzięczna za porady: co jeść (przepisy i produkty) jak ma się marne, bardzo marne żelazo i hemoglobinę? W opcji wegetariańskiej, czyli głównie te niehemowe żelazo ... Jak wyciągnąć maksymalnie żelazo z diety?

17 lutego 2014

Pasztet z ciecierzycy, fasoli i marchwi, z aromatycznym akcentem cebuli. Oraz wynalazki Robinsona.

Powinnam zacząć od pasztetu.


Szklankę ciecierzycy, ze dwie szklanki fasoli,  około 1/2 kg marchwi, dwie małe cebule i 4 jajka. Tak mniej więcej brzmi przepis na miłosne zauroczenie wegetariańskiej części rodziny. Ciecierzycę i fasolę moczymy na noc, rano gotujemy w tej samej wodzie z dodatkiem liścia laurowego i soli, do smaku. Marchew też gotujemy, a cebulę zostawiamy surową. Potem przekręcamy wszystko przez maszynkę, dodajemy bułkę odciśniętą w mleku, kilka łyżek bułki tartej, cztery jajka, doprawiamy tymiankiem, majerankiem lub rozmarynem, co kto lubi, ja wszystko naraz :) Pakujemy w blaszkę wyłożoną pergaminem, po wierzchu posypujemy kminkiem. Proste, przyjemne, pyszne.... na zimno, na kanapki, i na gorąco, w jajku i bułce usmażone, jako dodatek do ziemniaczków rumianych z cebulką i pikli z curry. Nie rozwala się, nie kruszy, sprężyste, jędrne jak Jagienka z Krzyżaków.
W ciągu dwóch dni pasztecisko znikło.
Mimo odwilży zimno mi - chce mi się ciągle gorących zupek,  zapiekanek, ciepłego jedzonka. Zupy grochowej z grzankami. Zapiekanych jabłek z plasterkami gruszek, podlanych syropem. Owinąć się w koc, herbata, stopy o kominek.
A za oknem szalało dzisiaj słońce, wiatr pachniał przedwiośniem, nieco arktycznym, ale jednak. Śnieg jest podszyty wodą, przezroczysty jak kryształy,  wiatr podwiewa zimie poszargane sukienki. Omawiam z szóstą klasą Robinsona Crusoe, znowu, znowu, dzisiaj młoda adeptka polonistyki stwierdziła z powagą, że jednym z wynalazków Robinsona na wyspie były ptasie jajka. Wynalazł je na skałach.
Mea culpa, nie sądziłam, że tak zinterpretują pojęcie wynalazku...

13 lutego 2014

O żalu za starymi domami

Coraz więcej opuszczonych, starych domów w Kalinowie. Robię im zdjęcia co roku, bo znikają jak śnieg po odwilży. Wzruszają mnie stare belki, omszałe dachówki, okienka pół metra nad ziemią, jak gdyby czas wdeptywał te chatynki w ziemię, bezlitośnie. Starzy właściciele odchodzą, a domy gasną zaraz po nich. Co jakiś czas tablica: sprzedam, siedlisko na sprzedaż. Nowi właściciele zaczynają albo od zburzenia starego i postawienia nowego, z tujami i polbrukiem, albo od remontu. Dachówka znika, przykryta blachodachówką, dziurkowane tajemnymi hierogligfami korników belki  idą na rozbiórkę.
Najgorzej, że często giną też drzewa. Mogę zrozumieć pragnienie, by mieszkać w czystym, nie spróchniałym domu, ale żal mi straszliwie jabłoni, czeremch, czereśni, lip, wycinanych bez sentymentu. A przecież rosły tu od dziesięcioleci, zaprzyjaźniły się z pszczołami, obłokami i wiatrem, oplatały ramionami stare chaty, opierały ukwiecone czoła na dachówkach...

 

Stary dom przy cerkwi. Opuszczony.

Stara chatynka przy szkole, opuszczona, zgarbiona jak starowinka.


Stodoła na ulicy Ogrodowej, uwielbiam jej kolor i mlecze wokoło.


Brama  i ogrodzenie unickiego cmentarzyka na Bielskiej.


Średniak jeszcze w podstawówkowych czasach - też lubi stare chatki.



 
 Detale drzwi... tak piękne....


 Stary urząd gminy, w czasach, gdy Babcia pracowała tam, wyglądał tak: ( Babcia w środku, w górnym rzędzie i  białym kołnierzyku)


Domek uwięziony za kratami i inne, dogorywające...


Nie będą już  księżyce czerwcowe tańczyć w koronach czeremch nad krzywymi dachami. A przecież można by uratować, gdyby komukolwiek zależało... Tak jak stary dworzec w Białowieży. Był piękny....








Potem był ruiną...


A teraz jest tu cudowna, klimatyczna restauracja Carska, gdzie z lubością zaglądamy z Miłym.... Można? Można!