29 grudnia 2014

Ephemera



Za oknem cynamony, biele i czerń, ze wstążką grynszpanowej zieleni sosen. Stary rok pakuje walizki, a ja pomagam mu, zbierając ulatujące szpargałki, rachunki, bilety, skrawki dni. Jest takie piękne słowo - ephemera - wszystko, co ulotne, drobne, nieważkie prawie, prawie zbyte machnięciem ręki, pozbawione powagi, mieniące się jak skrzydła ważek. Efemeryczne. Bezcenne.

Zaglądam wstecz, do bloga, jak do starej, wysłużonej walizki. Nie ulatujcie, mieniące się, grynszpanowo - szafirowe ephemera, błękity polnych cykorii, zachody majowe, smutki jesienne, połaskoczcie mi palce wspomnieniami...


1 stycznia 2014 wstawiłam do wazonu gałązki wiśni.
 5 stycznia zakwitły truskawki w doniczce i jedliśmy z Miłym wafle z karmelem. 
11 stycznia kupiłam malachitowy wisiorek. 
 8 lutego na obiad była grochówka z grzankami, cząbrem i laurowym listkiem. Pachniało pięknie.
 21 lutego był ubywający księżyc, połyskiwał srebrem  375691 km od Ziemi i robił się coraz mniejszy.
27 marca traktor zakopał nam się w lesie przy wożeniu drzewa. 
Dzień wcześniej Duży miał urodziny. 
27 kwietnia posadziliśmy maturalne drzewo.
29 zakwitły wiśnie. 
22 maja poziomki.
Robiłam syrop ze stokrotek. 
30 czerwca oglądałam świetliki w Sylvanii.


 W lipcu wdychałam wiatr, pędzący od wyspy Edwarda, zachodził księżyc nad jeziorem, a w Kalinowie zakwitała ruta. 
W sierpniu upinałam tiul na weselu i grzałam stopy w gorącym piasku, we wrześniu robiłam dżem z żywopłotu, grusztardę i obchodziłam pierwszy dzień jesieni. 
W październiku nadciągnęła jesień jak Tamerlan, biorąc wszystko, obdzierając brzozy ze złota, jedliśmy ruskie pierogi i malowałam drzwi. 
Duży poszedł na studia, zdał prawo jazdy a 19 listopada spadł pierwszy śnieg. 
W grudniu z dzwoneczkami wjechała zima, zapachniało choinką, miodem, piernikiem i spełnionymi marzeniami z dzieciństwa. 
Na Święta mieliśmy zaręczyny Elfa i Dużego. To ostatni, cudowny, migotliwy akord tego roku.


Teraz próbujemy z siwiutkim 2014 domknąć tegoroczną walizkę, jeszcze gdzieś migocze błękitem, jeszcze kilka cytatów z Emily Dickinson, zagubiona filiżanka, koralik, sroki na płocie... warkocze wierzb... zimowity... światełka listopada... nadzieje na nowy rok, moja modlitwa o ciepłą, Bożą rękę nad tym wszystkim, co nadchodzi...

... domyka się wieko. 



28 grudnia 2014

Rzeczy, które udają życie i kot bez sumienia.



Kończąc temat aranżowanych domów w gazetach dla 'żon prezesów', są takie wnętrza, które tylko udają domy i takie rzeczy, które tylko udają życie. Przestrzenie, gdzie rosną drzewa i kwitną kwiaty, ale nigdy nie będą one ogrodami, choć próbują je udawać. Na pierwszy rzut oka mogą wzbudzić podziw i często wzbudzają. A potem odwracamy się, by z ulgą wrócić do własnych słoneczników samosiejek i starego wiadra na deszczówkę. Całe szczęście.
I są takie miejsca, które bardzo starają się być domami, czyjaś ręka troskliwie dobrała kolory zasłon do tapicerki, zapłacono bardzo wiele za funkcjonalny projekt, modną tapetę czy stylowe meble. Ale dusza wytrzymuje tam ledwie godzinę, bo ludzie zwyczajnie tam się nie lubią i czujemy, że nie mieszkają tutaj, mieszkają we wnętrzu swoich głów, albo w swoich marzeniach, pretensjach czy wyobrażeniach o innych, lepszych domach, które naprawdę są domami. I nie da się komuś wytłumaczyć, że trzeba pokochać swoje miejsce w świecie, by naprawdę w nim zamieszkać, ciałem i duszą.
To smutne, że mamy sprzedawców Prawie Prawdziwego Życia, którzy obiecują, że z ich usługami zyskasz coś autentycznie wyjątkowego, prawdziwszego, niż to, co oferują inni.
I nawet zyskujesz, na jakiś czas, dopóki nie zobaczysz, że dostałeś rekwizyt i atrapę.
Peter Brook, szekspirowski reżyser tak pisał o węglu:

" Wiemy o tym,  że pradawny las zapadł się w ziemię - możemy śledzić historię powstawania węgla. Ale pełnię znaczeń bryły węgla odkryjemy podczas spalania, gdy daje nam światło i ciepło, których potrzebujemy."

Patrzę przez okno na niepociętą stertę drewna i ośnieżony kompost i myślę, że dom, to miejsce, w którym się mieszka, a ogród to miejsce, w którym się sadzi rośliny, hoduje je i kocha, walczy z perzem, kotami sąsiadów i pleśnią na truskawkach. Sroki dziobią przegniłą dynię, migają czernią i bielą na tle starych liści buka. Posprzątałam wczoraj po świątecznym chaosie, ale w ciągu godziny wrócił wesoły chaos codzienny, rolki pod nogami, buty jak Rejtan w progu, kubki, żyjące własnym życiem, koc na dywanie, kot na kocu, Mały na kocie, rozduszona czekolada, dziecięce bazgrołki...
Tak się cieszę, że mamy swoje drewutnie, backyardy, komposty, chaosy, bałaganiące psy i koty, naczynia do zmywania, psujące się samochody, sąsiadów, całe to skrzące się, żywe życie. Jest światło i ciepło.

"We własnym domu po prostu się jest, nie trzeba z niczym walczyć, ani niczego zdobywać."
 Olga Tokarczuk
I tego moim najmilszym podczytywaczom życzę w tych końcowych dniach roku:) A moje postanowienie noworoczne - nauczyć się szyć na maszynie. Chcę szyć poduszki, zasłonki i zazdrostki, serduszka i zawieszki. W najkwiecistsze kwiaty, w groszki, paski i w kolorze nieba.

Kot wlazł mi na klawiaturę, żywy dowód życia, mruczący i bardzo z siebie zadowolony. Odstawiam łobuza na bok, wydaje się urażony.
- Czy koty mają sumienie? - pyta Mały i sam sobie odpowiada - Kot moim zdaniem nie ma sumienia, bo jest stworzony po to, żeby psocić i żeby ludzie go hodowali.

I już pojechał, na rolkach, po panelach na korytarzu. Ciekawe, jak bardzo są rolkoodporne^^

A kota wypuściłam na dwór, poszedł ganiać sroki. Czy wiecie, że dzisiejszy dzień jest dłuższy od najkrótszego w roku już o trzy minuty? Wiecie, co można zrobić w trzy minuty? Na przykład posłuchać tej piosenki:)




27 grudnia 2014

Przyjemności i królowe pszczół.


 Unosząc się na falach czekoladowej serotoniny jak  markiz d'Arlandes w balonie braci Montgolfier napiszę wam teraz  taki mruczący, serotoninowy post. Bardzo lubię czasopisma z gatunku "Przyjemności". Zobaczyłam je w Kanadzie i mają ich tam naprawdę dużo. Są Cottage Bliss, czyli Dworkowowiejskie Przyjemności, są Herbaciane Przyjemności, Wiosenne Przyjemności i oczywiście Jesienne Przyjemności, Klasyczne Przyjemności i Przyjemności Ciepłoróżane, a nawet tak zuchwałe i hedonistyczne jak Truskawkowe Przyjemności i Przyjemności Wiktoriańskie. O co chodzi?
 O coś, co jest w zasadzie czystym i nieskrępowanym łasuchowaniem estetycznym, czyli pasieniem oczu ładnymi obrazkami ślicznych wnętrz, dekoracji, rzeczy zbytecznych i pięknych, tudzież bardzo przyjemnych. U nas często dopisuje się do tego jakiś ambitny tekst,  kryguje się trochę, bo to takie mieszczańskie jest, więc trzeba dobudować do tych piórek jakieś skrzydła husarza, ale w przyjemnościowych czasopismach kładą kawę na ławę, po prostu. Bardzo smaczną kawę na bardzo ładną ławę zresztą:)

W taki wieczór jak dziś moja serotonina nie zamierza być powściągliwa, pozwalam sobie na smakowanie przyjemności bez wyrzutów sumienia ale z pełnym zdumieniem. Na co komu taki tort z fiołkami na przykład? Cudownie hedonistyczny. Bita śmietana, udekorowana żywymi fiolkami, śliczna patera w różyczki. Paterę trzyma w białych rączkach eteryczna dziewoja, a za nią biszkoptowy spaniel z kokardą na szyi. Trawa jest bardzo zielona i ślicznie wystrzyżona, na stronie obok jest przepis na biszkopt z szesnastoma żółtkami i lakoniczna informacja, że koronkowa sukienka dziewoi jest do kupienia natychmiast i bez zastanowienia za jedyne 274 dolary i 13 centów w sklepie o smakowitej nazwie Lawenda i Bezy. Śliczne to jest. Przeglądam dalej jedwabiste kartki, pachną farbą drukarską, fotografie są piękne, czcionka wiktoriańska, reklamy porcelany życzliwe, bardzo estetyczne, nienachalnie wykwintne. Mniam mniam.
Nie wiem, kto pisał te teksty, ale same tytuły to mistrzostwo świata.
Wszystko jest ellegant i sensational, celebruj kwitnące magnolie,  odkryj prawdziwą słodycz swego życia, do tego kupony rabatowe na tak rozczulające towary jak komplet aksamitnych poduszek w kolorze wina z jedwabnymi chwościkami, w tym każdy z kryształkiem svarowskiego. Jest i dział ogrodowy - ho ho, chciałabym mieć taki ogród, pewnie uprawia go armia przycinaczy żywopłotów, rabaty w kolorze wanilii i bieli, dyskretne żeliwne poidełka dla ptaków są w cenie małego samochodu, lekka mgła na zdjęciach, rozmyte kolory, cytat z Emily Dickinson, ale nic natrętnie filozoficznego. Mistrzostwo świata.


I oni tak na serio, naprawdę. 
Są ubrania dla ogrodniczek w kolorach pudrowego różu.
Są porcelanowe pieski i winter cuisine, nieustająca celebracja sama już nie wiem czego, bo w miarę przewracania stronic wszystko staje się wielkim, słodkim bezowym tortem, podanym na paterze  z mgły i konwalii, gra flet fauna Tumnusa, tańczą driady wiktoriańskie, a ja nie mogę już, muszę iść do kuchni i zrobić sobie kanapkę z czosnkiem, z razowego chleba, otworzyć okno...

Hodowanie królowych pszczół. Królowa zostaje królową, bo robotnice karmią ją pszczelim mleczkiem nie kilka dni, jak resztę ula, ale cały czas. Ktoś podsuwa nam pszczele mleczko, jak Biała Czarownica rachatłukum dla Edwarda. Królowe pszczół rosną i robią potem zakupy w sklepach z porcelaną, gdzie jedna filiżanka to połowa zwykłej pensji, a przy okazji można dostać gratis biszkopcik i wizytówkę i poczuć się królową.
Bardzo lubię magnolie, konwalie, wiktoriańskie klimaty i śliczne filiżanki.
Ale lubię też wyjść na dwór, powdychać wiatr, zjeść chleb z czosnkiem i roześmiać się sobie samej w błękit. Na co komu same królowe pszczół? Kto będzie je karmił? Ktoś musi czyścić ul i wylatywać pod błękitne niebo. I robić te cudowne, zwykłe rzeczy, których nigdy nie zrobi królowa pszczół.
Problem z przyjemnościami jest taki, że są jak wisienka na torcie. Nie da się żywić tylko tortem. Ani tym bardziej wisienką. Jest wymienianie podściółki królikom, targanie drzewa, walka z perzem i smak truskawek, zebranych we własnym ogrodzie. Ziemniaków. Zsiadłego mleka. Chciałam, zrobiłam, posadziłam i mam. Jest prawdziwe, cudownie smaczne życie, a na pewno sporo zwykłej, serdecznej i mało fotogenicznej roboty.
Lubię mieć piękny ogród i dlatego pielę chwasty. Zazwyczaj w dresach lub portkach ogrodowych. Żadne nie mają koloru buduaru Marii Antoniny. Kto by to doprał?
Kocham serwis od mężowej mamy, ten w różyczki. Wycierałam go dzisiaj bardzo troskliwie. Mam jeszcze drugi, niebieski. Więcej się nie zmieści w mojej szafce na porcelanę. I dlatego mogę oglądać czasopisma z przyjemnościami spokojnie. Nie potrzebuję kolejnego serwisu, a następna szafa mi się nigdzie nie zmieści. Z fiołków robię fiołkowy cukier, a do biszkoptu daję cztery żółtka.
A czosnek mam od taty Elfa. Pyszny. 



26 grudnia 2014

O czasie świątecznym, podstępnych reklamach, sortowni poczty i rzeczach cudownych.

Chcę wam powiedzieć, że jestem teraz w tym niezwykle przyjemnym momencie, gdy zostało jeszcze dużo makowca, kilka nierozpakowanych czekolad i właśnie zabieram się do 34 strony Billa Brysona, dzieci zajęły się sobą, goście oglądają filmy, a za oknem pada śnieg. Każdy dostał prezenty, Małemu rolki przyrosły do stóp na stałe, obejrzeliśmy Family Mana, zmywarka pracuje już trzeci raz, z góry słyszę chichoty, mam nowe kapcie i czekoladę o zapachu fiołków. To pełnia szczęścia, prawda?
Piosenek światecznych już nie słucham, odkąd odkryłam, przy głośnikach mocno podkręconych, że na you tubie przepleciono je rytmicznie reklamami preparatów na infekcje tych miejsc, o których nie powinien wiedzieć listonosz, przynoszący mi właśnie pocztówki. Nie wiem, czyj to był pomysł marketingowy, może ktoś uznał, że o tej porze roku Last Christmas słuchają zdesperowane kobiety, pożądające maści na grzybiczne infekcje? Świat jest fascynująco dziwny. Mały pytał mnie wczoraj, czy krasnoludy wierzą w Boga, jak myślisz, mamusiu? A listonosz powiedział, że wszystkie przesyłki idą przez Pruszcz Gdański, bo tam mają sortownię, tak, te z Białegostoku do Hajnówki również, więc nie stresuje się pani, teraz przychodzą te wysłane z Pruszcza po czternastym.

Dzisiaj, kiedy leniwie, śnieżnie i spokojnie mija sobie drugi dzień świąt, jestem cudownie odstresowana, z grubaśnymi książkami, kocem, sporym zapasem czekolad, makowca i poczuciem, że jutro sobota. Nie zamieniłabym żadnej z chwil świątecznych na inną. Cudowne było koczowisko z koców, poduszek, dzieci, słodyczy i śmiechu, cudowne słowo pieczarnia, wymyślone przez Małego, kolędowanie, kot pod choinką, badanie prze Małego pod mikroskopem wszystkiego co się da, łącznie z próbkami włosów, robienie tortilli,  czytanie o dekrecie cesarza Augusta, rozmowy o jaśminie, teorii wybuchu, chińskiej armii i sposobach parzenia herbaty. Instrukcja do mikroskopu była nawet w języku węgierskim, mimo dociśnięcia śruby A do końca i obrócenia pokrętła B nad przekładnią C nadal widzieliśmy tylko kropki i plamy, ale Mały uważał, że to cudowne. Wszystko wygląda tak samo, wiesz, mamusiu? I pomarańczowa skórka i włos wygląda tak samo! Fajna ta  przyroda. Interesujące jest to, jak taki mikroskop integruje rodzinę - wszyscy próbowali wyostrzyć obraz, każdy mężczyzna przy stole czuł się w obowiązku sprawdzać śrubę, pokrętło i prowadnicę, kolejno pobierano próbki ciasta, igiełek z choinki i sosu,  a Mały dla zabicia czasu jeździł na rolkach, podczas gdy około dziesięciu osób desperacko próbowało znaleźć polskie literki rozmiaru xs między koreańskim a węgierskim i wyrywało sobie nawzajem stoicko obojętny mikroskop, próbując odkrywczych kombinacji. Czas absolutnie nieperfekcyjny i cudowny.
Pozdrawiam, dziękuję za wspaniałe życzenia, waszą obecność i serdeczność, i zabieram się za stronę trzydziestą piątą prezentu Miłego i kolejną tabliczkę czekolady.
Będę się odchudzać po Świętach jak Bridget Jones. Ilość zjedzonych tabliczek czekolady: trzy.
Ps. Elf powiedział mi, że w fiołkowej czekoladzie jest koszenila. Zjem ją mimo to, trudno, dla fiołków jestem gotowa na wszystko.

Ps1. Mikołaj z czekolady jest pusty w środku. Oszukańcy.

Ps2. Śnieg pada. A to się zdziwił kret, który przedwczoraj wykopał świeży, porządny kopiec na środeczku trawnika.



20 grudnia 2014

Emanuel







Chciałabym wszystkim życzyć jasnych, dobrych Świąt, tak łagodnych, spokojnych i cieszących duszę, jak to tylko możliwe w naszych zabieganych czasach. Emanuel to znaczy Bóg z nami:) Wrócę na bloga po Świętach, a tymczasem serdecznie pozdrawiam.

Kalina




18 grudnia 2014

Sposoby na ciemne dni

Ostatnie tak ciemne dni. Już niedługo przechyli się waga, ale nawet przy swoim pogodnym temperamencie  za często ostatnio czuję się jak wiolonczela, grająca tylko w moll. Ratuję się jak mogę - słucham pogodnej muzyki, ostatnio już tylko kołysanek dla dzieci, bo nawet świąteczne tony dzwoneczków z trudem wyciągają mnie z nostalgii. Otaczam się światełkami, jasnymi kolorami, pozwalam sobie na słodycze, gorące capuccino z bitą śmietaną, na książki z obrazkami - Mapy Dwóch Sióstr trochę pomagają, ale niewiele. Muszę być teraz ostrożna, żadnych melancholijnych wierszy, dramatycznych filmów, złych wiadomości, bo bukłaczek z łzami jest na podorędziu, a musi sił mi starczyć na szykowanie Wigilii i całe Święta. Czyli Whitman tak, a Garcia Lorca nie, nawet ta piękna fraza, o tysiącu skrzypiec w jednej dłoni musi poczekać. Nic dziwnego, że przodkowie tak czekali na zimowe przesilenie. Słucham swego ciała - chce spać, chce otulać się miękkością koców, wełny, szali, grzać przed kominkiem, jeść sycące, gorące zupy, pić czekoladę, przytulać dłonie do piecowych kafli,  wąchać cynamon, ziewać... Ciągle mi zimno w stopy. Słucham swojej duszy - chce Kabaretu Starszych Panów, starych książek o pąsowych okładkach, wiktoriańskich aniołów, gałązek z czerwonymi jagodami, śmiechu dzieci, mruczenia kota, opowiadania Miłemu o tym, co mi się śniło, skarpet w paski, wianków z ostrokrzewu, wersetów z Biblii o świetle, szklanych świecidełek, smugi słońca nad czarnym lasem, gorzkiego mchu, herbaty u Mamy...
A przecież to tylko ja, a w domu są jeszcze moi kochani, tak samo synchronizujący z czasem tego grudniowego ostatka, tak samo słuchający swoich ciał i dusz, potrzebujący zrozumienia.
- Ja się ostatnio tak zawieszam, mamo - poskarżył się Mały z troską - Normalnie jak komputer się zawieszam...  i taki dreszcz mnie przechodzi....
Średni stał się wielbicielem gorących kąpieli, jak makaki w Japonii. Duży gra w Skyrima i wyjada cukierki. Miły poleguje pod najbardziej puchatym z koców. Najchętniej w kocim towarzystwie.  Ja wstawiłam dzisiaj już kuchenną choinkę, żeby weselej było. Każdy sposób dobry, żeby przetrwać.  Podzielcie się dobrą radą... Ja podsuwam dwie pocieszanki niżej:


Gary Patterson. Koci obrazek dla rozweselenia.


Kołysankowa, łagodna Miriam Stockley do pocieszenia


17 grudnia 2014

Przytulam świt i jestem nieperfekcyjna. Tudzież relacja z jasełek.

Ciemność przed świtem jest aksamitna. Duży wstaje zaraz po mnie, słyszę jak się krząta, a kolejne chwile umykają na palcach, jak baletnice z Dziadka do orzechów. Wypić coś gorącego, zapakować jedzenie, przytulić kota - kocia panna domaga się pieszczot, jakby wiedziała, że ten miły młodzieniec z rozczochraną w nieładzie czupryną zaraz zniknie, gdy domkną się cicho drzwi. Budzę Małego - budzę Średniego -  wyciągam z plecaka ręcznik i kąpielówki, wkładam kanapki i sok, już pyrkocze biały barszcz na obiad, już umykają cienie, a kuchnia staje się centrum orbitującego wokoło wszechświata mroku, grudniowego znużenia, szumu drzew wokół domu, gasnących latarni.

Przytulam świt w dzianinowej kamizelce i wełnianych paputkach, moczę suszone śliwki do owsianki, wysłuchując przypomnień Małego, że chce kakao, wafla, że mam się nie spóźnić na jasełka, bo to już dzisiaj i właściwie możesz pojechać od razu ze mną rano, mamusiu, poczekasz godzinę na próbie...
Średni pakuje pierniczki na wigilię klasową, wyszły trzy spore torebki. Jeszcze wpada przyjaciel  Małego Bartuś, żeby go podwieźć do szkoły, gra w jasełkach murarza. Taki przyjaciel to skarb, kiedy było głosowanie na gospodarza klasy, Bartuś z żelazną lojalnością oddał swój dziewięcioletni głos na Małego i wzajemnie. A że pobiją się pięć razy na tydzień, a posprzeczają z dziesięć, obiecają sobie nie rozmawiać już do końca świata i dłużej, to pięć minut potem Mały już wkłada buty, bo musi biec do Bartka:) A w międzyczasie Bartek już stoi u drzwi.
- A ty masz kota, Bartusiu? - pytam, upychając Małego w czerwoną, puchową kurteczkę i owiązując go szalikiem jak fauna Tumnusa.
- Nie mam - wzdycha ponuro, podczas gdy kocia ociera się o chude dziewięcioletnie łydeczki - Ja mam tylko Parówę...
Parówa, jamnikokundel, jest najbardziej łakomym pieczeniarzem świata, a entuzjazmem mógłby obdzielić połowę ksieęniczek  Disneya. 




Tak więc jadą, znikają wszyscy, zamykają się drzwi poranku, nieubłaganie spada na nas szary dzień, a ja włączam Amy Grant, żeby jeszcze skusić umykający poranek - zaczekaj, chwileczkę... daj się przytulić, świcie. Ech. Nie daje. Już po nim.

 A w ogóle bardzo pogodnie i wesoło się nie wyrabiam, jak zawsze. Oglądam ze smakiem i bez zazdrości piękne blogi ze świątecznymi aranżacjami, gdzie wszystko wysprzątane i nawet jest tygodniowy plan, co zrobić w jaki dzień, żeby być perfekcyjnie wigilijną kobietą. Nic z tego, nie u nas. Dzisiaj jasełka, jutro próba do kolęd, w piątek kolejne jasełka, pierniczki piekłam już cztery razy i wszystkie zjedzone, ciasteczka cudnie lukrowane ocalały w ilości sztuk dziesięciu tylko dlatego, że je chytrze ukryłam. Na zakupy jedzeniowe się dopiero wybieram, czytam Eliota zamiast czyścić kąty, z planów perfekcyjnych wisi mi na lodówce coś takiego:



Zdjęcia też nieperfekcyjne, bo robiłam ja, a nie uzdolniona fotograficznie część rodziny. Ale chciałam kocią miłość udokumentować:) Ale za to was serdecznie pozdrawiam i lecę na jasełka:)


Relacja z jasełek: było pięknie! Dzieci zawsze wzruszają, bo są cudne w szczerości, w tym, jak się starają, mną białe sukienki, skubią anielskie piórka... i te otwarte buzie oglądających... Mały rolę wyrecytował wspaniale, potem odśpiewał i odegrał kolędę. I ja tam byłam, troszkę łez uroniłam, a kilka zdjęć dla potomności poczyniłam.

Jasełkowa drużyna


Mama Kaliny i siostrzeniec Kaliny:)


Wśród nocnej ciszy...


Ponoć jakaś awantura u mnie na dzielnicy w Betlejem się dzieje!



Weź sobie kawałeczek...


Widziałeś? Jeden anioł nie ma skrzydeł. Jak on do nieba doleci?


- No i anioł zabrał rogi, no i w nogi...
- Dogonilibyśmy go na zakręcie, ale ta ofiara całą drogę zablokowała!