29 maja 2016

Przełamanie w lato


Przedziwne to, jak z wiosny stało się lato. Trawa wysoka wyżej kolan, pierwsze sianokosy, pierwsze bieganie z kotem po pachnących dywanach z siana, pierwsze rumianki, maki, maki, trawy do nieba...
Jak się patrzy na trawy, to samemu człowiek czuje sie szczuplejszy i elficki, takie wiotkie są, smukłe, pozwalające zanurzyć się w nie z głową i sercem.



Kto całował mak w zbożu, nie zazna niedoli, trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli, już Leśmian to pisał. Teraz jesteśmy zleśmianiali całkiem, pijemy wodę z brzozowych kubków i nosimy naszyjniki z koniczyny.
Pachnie latem.

 

Nie da się wysiedzieć w domu, trzeba wyjść, trzeba leżec pod obłokami, pod gwiazdami, pod Wielkim Wozem...
To się nazywa czerwiec i to własnie nastaje, maj przełamuje się w ten czas absolutnie sacrum, co go Eliade opisał.
Kompot z rabarbaru w domu, kompot w grubych szklankach. Cerata i dzbanki, placki z cukrem, ślady truskawek na palcach. Śpiewam sobie łażąc po łąkach trawiastych jak bocian - chwaaaalcie łąki umajone! Góry, doliny zielone!
Więc chwalmy.
Zanim zapadną się potem, kiedyś, w jesienne i zimowe nicoście, a Franciszek Villon zaśpiewa balladę o paniach minionego czasu.





26 maja 2016

Ludzie efemeryczni, kuchenne drzwi, truskawki, róże i Dzień Matki.



Kwitną biedrzeńce, kwitnie polna marchew, kwitną te małe, potargane, filuterne wróżki łąkowych i przyleśnych  rowów. Na kuchennym stole bukiet, co dzień można inny, orliki, jaskry, jaskółcze ziele, paprocie...
Zaczyna się moja ukochana pora, przełom maja i czerwca. Za tydzień dwudziesta druga rocznica ślubu. Te same maki kwitną teraz, co wtedy, te same piwonie. Słucham sobie piosenki o kuchennych drzwiach i myślę, co jest takiego w codzienności, w kuchennej ceracie, w kubkach z herbatą, że zakotwicza duszę? Teraz, w tej porze światła, ptaków, skrzydeł i czarów zaczynam ulatywać. I zakotwicza mnie obieranie truskawek, szpaki na trawniku, dzbanek z kompotem z rabarbaru...
Mój kochany Poeta Użytkowy, Andrzej Poniedzielski, pisał tak o ulatywaniu:

"Dość twardo stoję na ziemi, choć czasem potrafię się unieść. Bezpieczną wysokością wydaje mi się 1,50. Bo i widać troszkę więcej, a i rodzina patrząc na to myśli: wróci, wróci..."



Wracam, wracam, kochani...

Miły przywiózł wczoraj sześć kilo pachnącego, truskawkowego cudu. Jemy truskawki, palce nam pachną truskawkami, dom pachnie truskawkami od gotującego się dżemiku. Truskawki sa małe, dekadencko rozmaite, nasze, polskie, ze źdźbłami słomy pomiędzy. Na widok poddanych urawniłowce unijnych truskawek z hipermarketów parsknęłyby śmiechem, bo tamte to przebierańce tylko. Truskawki Prawdziwe pachną, są słodkie, smakują latem, słońcem i maczane w cukrze stają się potrawą bogów. Zajadam je, siedząc na ławeczce obok zablonionego oczka.
Nie mamy czasu zmienić wody.
Nie mamy czasu strzyc żywopłotu.
Nie mamy czasu kosić.
Ale mamy czas patrzeć rano na szpaki, zrobić obejście ogrodu z kubkiem kawy i w klapkach,
 i jeść ciasto z truskawkami na trawie..



Mały mnie pyta, czy ludzie są efemeryczni.
Tak, maleńki...bardzo.





Róże od Średniego, taki pierwszy, dorosły bukiet na Dzień Matki, od którego wilgotnieją oczy. I ja moim obu Mamom  składam najserdeczniejsze życzenia... 


Słyszę, jak pukasz do moich kuchennych drzwi.

Słyszę bieg rzeki i słyszę, że ta rzeka uczy mnie pragnąć więcej...
Czy nie wiesz, że mam już swoją pewność? O tak..
Słyszę, jak cichutko pukasz w moje kuchenne drzwi...





21 maja 2016

Pełnia Kwiatowego Księżyca. Leśmianieję znowu.

Dwór wiosennej pani zmienił szaty. Dmuchawce wniebowstąpiły do nieba, znikło złoto mleczy, pochowały kubraki tulipany, nikt nie pamięta już o hiacyntach, żonkilach czy szafirkach jak atrament poety. Teraz kwitną biedrzeńce, koronki królowej Anny, jaskółcze ziele, jaskry i firletki. Nadszedł Księżyc Dzikich Traw, Pełnia Kwiatowego Księżyca, ta majowa, dzika, nieoswojona jak szalone wiersze Leśmiana, tego kancelisty z Hrubieszowa, który w swoich wierszach zdzierał skromny tużurek i ciskał filiżanki z herbatą, zmieniając się w rycerza zieleni, opętanego paladyna majowych nocy.


Z daleka idzie, z daleka
Ten mrok, co kwiatów się zrzeka. 
Gdy płosząc ospałą woń, 
Chłód powiał nad pola zżęte, 
O moją zagrzałaś skroń
Dłonie zziębnięte..



Koszą trawy, koszą dmuchawce, spadają głowy jaskrów, zapach niesie nas do nieba jak najpiękniejszy sterowiec. Nie moge pojąć, że już doczekałam pełni wiosny, koszenia traw, kwitnienia traw, dzikiego szczawiu i mięty. Kiedy? Bukiet z biedrzeńców i dzikiej marchwi na stole. Pościel w dzikie kwiaty. Za miesiąc wakacje. Czereśnie mają zielone kolczyki, porzeczka tak samo, kwitną truskawki i pomidory. Kiedy? Czasie, źródło przejrzyste, nie wysychaj...




Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej, 

I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !

Śnił się jej śpiew i pląsy i wszelki ptak i zwierz!

I miecz i krew i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!... 

A teraz biegnie w jawę, przez las na lasu skraj -

A za nią - Maj drapieżny! Spójrz tylko - tygrys-maj !...






Kto całował mak w zbożu - nie zazna niedoli! 

Trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli...

Kocham stopy twoje bose, 

Że deptały kruchą rosę, 

Rozróżniając na oślep chabry od kąkoli. 




19 maja 2016

Moje stare kości potrzebują miłości. I bzy.




Zaczęły się bzy. Nie wiem czemu, ale niemal co roku pora bzów przypada na majowe zimno,  zimne Zośki, Pankracych... Pada deszcz, rosa przypomina coś wyciągniętego z lodówki, a termometr rano pokazuje coś w okolicach pięciu. A jednak bzy kwitną i muszę wyjść w tę zimną rosę, patrzeć, wąchać, robić zdjęcia, bo nie przebaczyłabym sobie. Pratchett napisał, że wyjście jest łatwiejsze, bo to powrót wymaga wysiłku woli, ale akurat do mokrych, zimnych bzów o poranku nie bardzo to pasuje. Powrót do domu jest ochoczy, pomykam w przemokniętych kroksach, bo w domu ciepło, przepalamy jeszcze w piecu, niosę bukiecisko zimnych, mokrych gałęzi, pachnących Tuwimem, szaleństwem i perfumami Marii Antoniny.
Maj, maj!


Jeśli nie nadążącie z ogarnianiem świata, to jestem w tej samej kolejce; pranie od paru dni się gromadzi, bo muszę podlewać pomidory, pikować majeranek i bazylię. Na obiad pierogi ze sklepu, bo trawnik, fotografowanie konwalii i produkowanie stroju Kota W Butach. W domu chaos, ale pachnie bzem i konwaliami.  Mimo wszystko się nie poddaję, wieszam pranie na pachnącym wietrze, rzucam wszystkie obowiązki (rzucanie obowiązków jest przyjemne) i idę do ogrodu, wąchać i zachwycać się. Orzech włoski puszcza liście. Są już wilgi i jaskółki. Mały zrobił mi laurkę na Dzień Matki parę dni na zapas wcześniej, bo rok temu zapomniał. Hasło na ten rok na laurce?

Będę cię kochać zawsze
bo twoje stare kości
potrzebują przecież miłości.


- Sam napisałem ten wiersz! - oznajmił Mały Poeta z dumą.
Moje stare kości całkiem nieźle pchają kosiarkę, wloką do domu torby z zakupami, pędzą na rowerze do pracy, więc jest nieźle.
Nie piszę już nic więcej, biegnę do pracy i wrzucam parę zdjęć, w międzyczasie pijąc szybkimi łykami zbożówkę. Maj, maj, szybciej, szybciej. Na koniec znowu Pratchett: życie jest jak jaskółka, przelatująca przez pokój...



16 maja 2016

Czas konwalii



Właśnie kwitną...

O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!
Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
Wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
Broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,
Widać podjadł, a wyście przejedli i fanty -
o, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty!

          O naszym gospodarstwie (1934)



Noc zabije nas nie mieczem, lecz jaśminem i konwalią -
I zaciszem mogił - i oddechem sadu!
Prędzej pochwyć treść nocy i ucałuj i spal ją,
Żeby po niej nie zostało ani śladu!

Leśmian



Nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe
konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne
wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe
miłości z wadą serca
a takie wciąż czyste

J. Twardowski



Konwalio, kruche marzenie korzeni dębu
o kasztelankach z trzynastego stulecia;
również my pragnęlibyśmy zatracić się w dąbrowach
i brać w ręce drobniutkie przedmioty z alabastru.

Deml 



Królowo Dolin- rzekła Konwalia
- zapytaj czułą Chmurę,
a odpowie ci, dlaczego
błyszczy na porannym niebie.

Blake


I Cummings, na ten rok najpiękniejszy:


[jeżeli są jakieś nieba]

jeżeli są jakieś nieba moja matka będzie(całkiem sama)miała
jedno z nich. Nie będzie to niebo bratków ani
kruche niebo konwalii ale
będzie to niebo czarnoczerwonych róż

mój ojciec będzie(głęboki jak róża
wysoki jak róża)

stał obok mojej

kołysząc się nad nią
(w ciszy)
z oczyma które naprawdę są płatkami i nic

nie widzą z twarzą poety która naprawdę
jest kwiatem a nie twarzą z
rękoma
które szepczą
To moja ukochana moja

(gdy nagle w świetle słońca
skłoni się,

i skłoni się cały ogród)

 

15 maja 2016

Jeśli, na swoje szczęście

Naucz się skrywać myśli, pisała Olga Tokarczuk w genialnych Księgach Jakubowych. Cytuję z pamięci, więc niedokładnie trochę, ale zapadło mi w serce głęboko: naucz się ukrywać swoje myśli, a tym bardziej, jeśli na swoje nieszczęście urodziłaś się kobietą.

Kocham Olgę Tokarczuk bezgranicznie, jest w moim panteonie kobiet przemądrych, zachwycam się każda jej książką i słowem, a temu fragmentowi poświęciłam wiele czasu, dumając nad nim, obracając w palcach jak zachwycona kobieta swój pierścionek. I choć wiem, że to cytat bez kontekstu, że postać literacka, że fabuła, ale mimo wszystko, jest w tym archetyp prawdy, jak okruch prawdziwego złota, a skoro jest archetyp, to idzie na skróty przez serce i emocje.

Jeśli, na swoje szczęście, urodziłaś się kobietą, ukrywaj swoje myśli. Nie dlatego, że są złe czy niewłaściwe. Nigdy nie można myśleć o swoich myślach tak niegodziwie i czynić im krzywdy spychaniem do graciarni z napisem: Rzeczy Brzydkie.
Nie, bo myśli trzeba skrywać jak przylaszczki skrywają się pod kołderką brązowych, ciepłych liści z zeszłej jesieni. I wtedy przetrwają zimę. Trzeba skrywać jak krzak bzu  skrywa słowika, pod baldachimem zielonych cieni, pod kwiatami barwy fioletu, pod zapachem i podziwem ludzi. Czasem najlepiej myśli skrywa się właśnie, na pozór ich nie skrywając, pod innymi myślami. Jeśli, na swoje szczęście, urodziłaś się kobietą, będziesz mieć wiele myśli, rozmaitych, a te najdelikatniejsze, najpodatniejsze na zranienie, schowaj pod kołderkę tych odważniejszych, gotowych osłonić swoje ciche siostry. Bardzo dobra na chowanie myśli jest kołderka codzienności. Pod myślami o puszystym omlecie, o zaprowadzeniu dzieci do szkoły, o kolorze filiżanki, o snach, o deszczu za oknem można schować wiele cennych, kruchych myślątek, które zmrożone czyjąś uwagą, niedbałym słowem, pośpiechem, zmęczeniem czy irytacją-  opadną jak motyle w przymrozek. I taki jest świat, nie obrażajmy się na niego, tylko kryjmy mądrze myśli, czekając na chwilę- na kogoś - kto dostrzeże błysk fiołka pod liściem, skraj przylaszczki, halkę urokliwego piękna pod dobrą, codzienną suknią. A jeśli chwila nie przyjdzie, nikt nie przyjdzie?
Przyjdzie.
Dla najskromniejszego kwiatka, rosnącego na uboczu, Bóg ma swojego widza. Dla najcichszej róży w załomie muru, pod portykiem dawno zamkniętym. Jest słuchacz dla słowika nawet na naszym unickim cmentarzu.
A jeśli jednak nie?
Słowik śpiewa, róża kwitnie.
To uspokajające, że one tam są. I uspokajające dla mnie, gdy wędrując po świecie spotykam ludzi, nie tylko kobiety, Ludzi Skrywających,  tak ich nazwę. I za jakimś zdjęciem, które pokazują, za jakąś wypowiedzią, w zwykłej rozmowie widzę, że błyska to ukryte piękno, skrywane, ale obecne. I wiem, że jest tam ono i ciepło mi na duszy. Bo świat nie zginie, póki oni są. Ta piękna strona świata nie zginie. Ta podszewka serdeczna, najważniejsza, najcenniejsza w tym wszystkim. Może kiedyś dostąpię jednej z tych cudnych, urokliwych chwil, gdy pozwoli mi się podejść blisko, oswoić te nieoswojone, zobaczyć te niepokazywane. Potrzebny jest obrządek...

 Potrzebny jest obrządek.
- Co znaczy "obrządek"? - spytał Mały Książę.
- To także coś całkiem zapomnianego - odpowiedział lis. - Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. [...]
W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział:
- Ach, będę płakać!
- A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu?
- Zyskałem coś ze względu na kolor zboża - powiedział lis.

14 maja 2016

Droga do domu

Kiedy przed piątą rano stara szosa zakręca w stronę rzeki i już wiadomo, że za minutę, za dwie dom, widzi się TO.



Stara warkoczowa rzeka wynurza się z mgły, a my zatrzymujemy samochód, biegniemy na most, żeby patrzeć, patrzeć... Co tam Szkocje, tajemnice Rosslin, zamki i wiatr na górach, jak tu wita nas dom... I to tak wita, jakby Kalinowo ocierało nam się o stopy z wyrzutem, jak stary kot: tak długo was nie było, patrzcie, jakie jestem piekne, stęsknione, podziwiaj, kochaj, pogłaskaj...




Jak ja kocham ten zakręt rzeki, te kruszejące wierzby nad nim, kolor wikliny, rozlewisko, zarośnięte brzegi. Ostatnie zdjęcia, już mgły rozgania wstający dzień.


Teraz w samochód, ostatnie metry, cerkiew, opustoszały park, ulica, nasza, wjeżdżamy w świergot, ptasie piosenki, między brzozy, na zarośnięty trawnik. Tak wygląda ogródek o piatej rano, po dziewięciu dniach nieobecności:



Pierwsze rzodkiewki, od razu zajrzałam do szklarni... Pierwsze tulipany obok.


Mozna biegać do zachwycenia i fotografować. Inwentaryzować każde źdźbło, każdy rozkwitnięty kwiat, bo czasu tak mało... i tak szybko pędzi. I nie wiadomo kiedy już minął tydzień od powrotu. Już założyłam ogrody warzywne, posiałam, posadziłam, skosiłam..


Ten kawałek z grabiami to moj zagonek, te obok to sąsiadek. Uprawa kolektywna, spółdzielcza, co- operative. I wesoło pielić, jak się zbierze razem.




...natargałam bukietów z paprociamii kokoryczą. I nie wiadomo kiedy zakwitł bez i jest maj, a ja stoję w tym szczęśliwa i wspominam wyjazd, jak sen.

10 maja 2016

Idziemy do Rosslyn Chapel drogą Roberta Burnsa



Wysiedliśmy za wcześnie z autobusu i pytamy napotkanego Szkota o drogę do kaplicy w Rosslin. Macha ręką, wyraźnie przejęty.
- Terrible! Okropnie daleko, dwie mile!
Pokazuje nam drogę, mamy iść do końca obecnej ulicy,  potem zakręt za lasem, potem jeszcze kawałek prosto i jeszcze raz w lewo, za Rosslin Inn...
Pogoda piękna, dwie mile to przecież drobiazg, jestesmy na wycieczce, przyjemnie wieje wiatr, a okolica przepiękna... I tak trafiliśmy na ścieżkę turystyczną, poświęconą Robertowi Burnsowi. Oznaczona raczej symbolicznie, do czego przyzwyczajamy się ze spokojną rezygnacją, widać tutaj pozwala się turystom błądzić do woli. Więc wędrujemy.


"Piosenka o Jean" pasuje mi tutaj nadzwyczajnie:

Ze stron, gdzie miła ma swój dom,
Zachodni wieje wiatr;
Kiedy z zachodu wiatry dmą,
Wiatrowi jestem rad.



W koronach kwiatów widzę ją
I rwie się do niej duch,
Jej słowa w głosach ptaków drżą,
Zniewalające słuch


Zachodnie wiatry, nieście się
Wśród krzewów, drzew i ziół,
Niechaj wasz powiew w liście dmie
Na miodny powrót pszczół!


Pierwsze domki Rosslin. Urocze.


Wędrujemy do Rosslin Inn,gdzie Burns na cynowym talerzu napisał w 1787 roku wój Epigram o Rosslin Inn.Niestety, nie mam polskiego tumaczenia, mój szkocki nie istnieje, a tłumaczenie z translatora poinformowało mnie, że Ja deptać po gardło życia.


At Roslin Inn

My blessing on you honest wife!
While I have never stayed here before;
You have very good food for my spoon and knife:
One’s heart could not wish for more.
Heaven keep you free from worry and strive,
Though you life beyond forscore,
And by our Lord of death and life,
I will never pass by our door.



W czasach Burnsa pewnie było tu inaczej... ale i tak jest klimatycznie, przytulnie i miło. I  mają pyszne ciastka:)



A w ogóle Burns był kochliwy, niezaradny życiowo, kiepsko prowadził farmę, zostawił rodzinę z długami, pracował na plantacji niewolników na Jamajce i pisał wiersze w stylu wczesnego Mickiewicza skrzyżowanego z piosenkami z Robin Hooda. Szkoci uwielbiają go, obchodzą jego święta, narodowe czytanie Burnsa,  od 1802 "Burns Nigh", gdzie czytają jego Adress to a haggis. Haggis jest specjałem szkockiej kuchni: owcze podroby wymieszane z mąką, cebulą i przyprawami, wpakowane w owczy żołądek i upieczone, podawane z brukwią i ziemniakami. Podobno smakuje jak kaszanka, nie wiem, bo nie jadłam ani jednego, ani drugiego.

A do Rosslin Inn Burns szedł sześć mil z Edynburga razem z przyjacielem:  malarzem Alexandrem Nasmythem, aby zobaczyć wschód słońca. I to Nasmyth namalował jego portret,  chyba najbardziej znany: