
Wracałam do domu, fotografując te malutkie, skromniutkie domki, to stare drewno, odarte z farby, tak czułe. Z gromadą uczniów pstrykamy co rok stare, odchodzące domy, kolejny sezon. Także i teraz, na dzień wiosny, niepojętej i wiekuistej.
Ze spraw domowych: Mały sromotnie poległ na turnieju rowerowym, po przyjściu do domu oznajmił; mamo, miałem czterdzieści punktów ujemnych, ale rower był za duży! Dostał naleśniki z nutellą na pociechę.
Popikowałam pomidorki. Dzisiaj wysieję jednoroczne kwiaty, nie mogę chwilowo wychodzić na dwór, więc zanurzę się w doniczki. Tęsknię za zieloną trawą. Pojawia się już kurdybanek i pierwsze mleczyki. Czytam "Sześć przechadzek po lesie fikcji" i wiersze Lundvista.
Jak on potrafił to napisać? Tak lekko, tak surowo, tak czule, zupełnie jak barwa tego odartego z farby drewna wiejskich chatynek, wypłukanego deszczami, zostawionego na powolne umieranie wśród zachwytu wiosny. Tak lubię proste, zwykłe rzeczy, Patrzę na przebiśniegi i nie mogę się nacieszyć.
Wczoraj niebo tak płonęło. Dzisiaj będzie pełnia - i zmieni się pogoda. Czuję to w głosach ptaków, w kolorze nieba, w pędzącym od rozlewisk wietrze. Ciepło idzie. Niebo jak lazur. Otwieram okno i wpuszczam do pokoju wiatr i zapach ziemi.