28 grudnia 2016

Oskoma

Nie mam żadnych postanowień na nowy rok.
Był czas, że jeszcze w końcu starego kupowałam motywacyjny kalendarz, przemeblowywałam szafę, myśli, robiłam ambitne plany. od paru lat przechodzę sobie przez tę graniczną noc jak przez strumień na łące, na bosaka i bez lęków. Teraz, po Świętach mam jeszcze kilka wolnych dni, piszę sobie leniwie teksty piosenek, jem pomarańcze, słucham muzyki, popatruję za okno, na deszcz na jaśminie. Odpoczywam, zgodnie z sugestią Puchatka.
Z wami mogłem robić wszystko, ale tylko z Krzysiem mogłem robić nic. 
Robienie nic jest przyjemne. Owszem, są ubrania do złożenia, nawet spiżarnia do sprzątnięcia, jest mnóstwo prac od koniecznych - prasowanie, po przyjemne i dodatkowe - planowanie ogrodu, ale akurat teraz jest kilka dni, w których robię nic, reperując psychikę. Było ciężko w pracy ostatnio, dużo wielkich smutków małych ludzi, dużo stresów, pracy na kalinowej głowie, apeli, jasełek, zbiórek pieniędzy, sprawdzania klasówek, potem smażenia ryby, polerowania brzuchatych wazonów. Potem z dzwonkami i śmiechem przetoczyły się Święta, a teraz jest cisza, jedzenie do dojadania, deszcz za oknem, cisza i brak postanowień.
Zamiast postanowień mam rozmaite oskomy. To słowo zupełnie zapomniane, jak "obrządek" z Małego Księcia.
Oskoma - «wielka ochota na coś» 
Mam oskomę na światło. Na jasne ubrania. Na picie wody i naszyjniki z zielonym kamieniem. Mam oskomę na czytanie, pisanie, na opowieści i pogawędki. Oskomę na fotel na krzywych nóżkach, najlepiej lawendowy lub błękitny. Na naczynia w kropki.
Na nowy warzywniak.
Na odwiedzenie przyjaciół. Na uśmiech.
Oskomę na więcej spacerów, wiosnę, ruch, zapachy. Pieczenie makaroników. Na obrazek z ptasim gniazdem. Wiersze Barańczaka.
Oskomy nie wymagają zażenowania, gdy się ich nie uda skubnąć i spełnić. Oskoma czeka, jest apetytem, chętką, nakierowującą nas na cel jak smużka zapachu nakierowywała zawsze bohaterów bajek na ciasto na parapecie.
Będe dryfować w tę stronę, a może i coś skubnę.
Na początek wystarczy Barańczak i czerwony dzbanuszek.





Już wkrótce wezmę się za siebie, wezmę
się w garść, zrobię porządek w szufladzie,
przemyślę wszystko do końca, zaplombuję zęby,
uzupełnię luki w wykształceniu, zacznę
gimnastykować się co rano, w słowniku
sprawdzę kilka słów, których znaczenie jest dla mnie wciąż niejasne,
więcej spacerów z dziećmi, regularny
tryb życia, odpisywać na listy, pić mleko,
nie rozpraszać się, więcej pracy nad sobą, w ogóle
być sobą, być wreszcie bardziej
sobą

ale właściwie jak to zrobić, skoro
już,
i to od tak dawna, tak bardzo
nim jestem

Stanisław Barańczak

26 grudnia 2016

Sztuka szczęścia

Drożdżowe bubliczki udały się Mamie pysznie. Farsz z kapustą i grzybami jest w sam raz, pachnący kminkiem, delikatnie pikantny, kwaśnawy. Podjadam je bez wyrzutów sumienia, patrząc, jak chłopaki celebrują świąteczną mnogość braterską,  przewracając się po dywanach, boksując kuksańcami i rzucając cytatami, za którymi nie nadążam. Dopiero co skończyliśmy śpiewać kolędy, wszyscy rozpakowali swoje książki - dostałam duńską sztukę szczęścia i powieść Anthonego Doerra. Stwierdziłam po łakomym przejrzeniu, że coś w rodzaju własnej wersji sztuki szczęścia to ja uprawiam od lat. Bardzo pasuje. Ale doczytam po świętach, powolutku i zdam relację.
Lubię budzącą się czułość, gdy towarzystwo poubierało się w dostane szlafroki/kapcie/swetry, gdy zostają wyciągnięte planszówki, gdy zalega się w stosach papierów od prezentów, podjadając orzeszki, a choinka pachnie. Wszyscy w domu. Niesamowite, wypełniające serce uczucie. Wszyscy w domu.
I puste miejsca. Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat...
Zmywarka szumi, skromnie wykonując galerniczą pracę. Makowca i sernika jest jeszcze dużo.
W ciemnej szybie odbija się kolorowy kontur rozświetlonego drzewka, zza lasu i brzóz leci zimny wiatr- wielkie płaty śniegu wczoraj dryfowały nad podwórzem, ale szybko spędził je marznący deszcz. Modlitwa nad stołem. A z narodzeniem Pana Jezusa było tak. Czytanie z Łukasza, oczy zatrzymują się na jedlinowym stroiku, na anielskim skrzydle. Cały świat świętuje Jego urodziny. Jakie to zaskakujące, co rok. Że jednak, mimo wszystko.
Lubię te zamyślenia, śmiech dzieci potem, smak maku i ciemność wigilijnej nocy.
I dzwonki Bożego narodzenia rano, falalalaa, wesołych, wesołych!
Lubię świąteczny kompot, podpijamy go i na drugi dzień, kiedy goście zbierają się do wyjazdu - zabrałaś prezenty - czekaj, tu płyta z filmem - weźcie na drogę pierogis - czyj szalik został na fotelu?
Frank Sinatra na zmianę z Rachel Yamagata, jedenaście par butów w korytarzu, kolędnicy z gwiazdą.
Wesołych wszystkim, serdecznych, pełnych wzruszeń.
Wszystkim.

 
 






20 grudnia 2016

A na Podlasiu idą święta



Ostatnie dzwoneczki jasełek w szkole wybrzmiały wczoraj, zamykając pracowite tygodnie. Mały z powagą odegrał jednego z trzech króli i żeby tradycji stało się zadość - zapomniał na występ złota. Złoto owo miał wręczać Dzieciątku, a szybka akcja ratownicza z udziałem nauczyciela wf pozwoliła zdobyć z gabloty puchar za biegi przełajowe, całkiem złoty. Tak więc król Kacper wręczył Dzieciątku  puchar, publiczność nic nie zauważyła, albo uznała, że w dzisiejszych, ciężkich czasach taki dar z życzeniem szybkich nóg jest jak najbardziej na miejscu - a mama Kalina ze wzruszeniem robiła zdjęcia.
Anioły miały skrzydła z waty, a diabeł zapomniał rogów.
Było pięknie, dziecinnymi głosami śpiewane kolędy brzmią dla mnie zawsze najlepiej.
Przez szkołę przeszedł też Mikołaj, częstując cukierkami. Jeszcze w czwartek wigilia klasowa i już można będzie oddać się upojnym, przedświątecznym pracom.

Na ryneczku we wtorek turkoczą wozy, drepczą babuszki, dźwigające kapustę i suchy chleb. W sklepach są chińskie Mikołaje, plastikowe bombki i rozmaite okropności, ale w tym czasie jestem bardzo pokojowo nastawiona i nawet mnie bawią mechaniczne dźwięki  jingle bell.
Tradycyjnie tęsknimy w domu za innymi ozdobami, więc mam białe hiacynty, dzisiaj idę do nich po mech do koszyczka, mamy szydełkowe gwiazdki, koraliki i szklane bombki. Lubię choinkę ubraną na pstro, więc będzie u nas swojski chaos. Słomiane ludki obok złotych bombek i papierowych wytworów Małego. I zieleń, i biel, i aniołki gipsowe.


Im człowiek mniejszy, tym Boże Narodzenie większe.
Patrzę w oczy dzieci i uczę się tego - widzieć Boga na sianie i poza blichtrem natrętnych reklam.
Śniegu nie mamy, stopniał. Niebo jest siwe od chmur, od lasu idzie wiatr. Na pola wychodzą sarny i żubry, ostatnio dwa wędrowały po okolicy. Kot nam się wygrubasił i głównie śpi. Czekam na wolne dni jak na zbawienie, tęskniąc za choćby śniadaniem jedzonym o 9 rano, a nie o 6, przy ciemności popatrującej zza okna.


Miły przywiózł mi z podróży nowe nabytki z pchlego targu, do kolekcji porcelany. Zajęły honorowe miejsca na ścianie i połeczce:)



Idą Święta - w chustach babć, w swojskiej gwarze, w kiszeniu barszczu, robieniu pierników i kutii.
Pewnie każda część Polski ma swoje potrawy, u nas nie ma wigilii bez grzybowego barszczu i bubliczków, ryby po grecku, kutii robionej na jeżyka, z ciastkami.
Choinkę wytniemy z własnego lasu, za domem, jak w zeszłym roku, pójdzie cała wyprawa - Duży z siekierą, reszta nas jako towarzystwo do wybierania, kręcenia nosem na wielkośc i kształt i śmiechu.
Czekam, czekam, regenerując siły w zmęczonym sercu. Czekam na przełamanie się tej linii, dzielącej zwyczajność od niezwyczajności, na pomieszanie się obu światów i błogi odpoczynek.
Idą kalady, idą.


09 grudnia 2016

Syzyf i jego historia

Ciemno, zimnawo, wietrznie, Buka gdzieś tam swoimi halkami zimę przywiewa, wędrując na krawędzi lasu i nocy.
A ja czytam uczniowskie, serdeczną krwią pisane wypociny o królu Syzyfie.  Jedenastolatku. Opowiedz swoimi słowami historię Syzyfa.
 Biedny Syzyf gdzieś tam na obłoku oczy zasłonił ręką i jęczy boleśnie. A może się uśmiecha - nie wiem. Ja się uśmiecham.
Mali wędrowcy po krainie mitów zabłądzili bowiem w takie rejony, że słów brakuje. Więc oddaję im głos. Cytuję z oryginału, bez znieczulenia ortograficznego. Rysunek adekwatny A. Mleczko.



Pewnego razu król Koryntu Syzyf wybrał się do Zeusa na Olimp w gości.  Raz usłyszał kłótnie Zeusa i Hery. Pomyślał, że to dobry temat i sprzedał wszystkim tajemnicę.  Gdy Zeus dowiedział się, że każdy zna jego tajemnice to rozkazał Syzyfa na kare śmierci.

*
Pewnego dnia Syzyf umarł, poprosił żony, żeby jego nie chowała, ale pozostawiła pod murem. Trafił do Królestwa Hadesu. Strasznie rozpaczał, bo nie chciał, żeby żona dała mu obol teraz nie ma jak zapłacić, Hades gdy to usłyszał, postanowił, że go odeśle na ziemię. Hades go odesłał z Tychanosem.

*
Musiał toczyć kamień po górze, która jak ją zaciągnie na górę się staczała spowrotem na dół.

*
Chytry król nakazał małżonce aby nie wkładała mu obola do buzi.

*
Syzyf przez całe życie musiał toczyć wielką kulę, która nigdy się nie da wepchnąć na górkę.

*
Syzyw wyszedł na wolność zamkną Śmierć w szczelnej celi. Hades zorientował się, że nie przybywa mu zmarłych.  Najpierw zabił Syzywa i cały zamek oraz cały świat.

*
Pewnego czasu Syzyf wypaplał pewnął tajemnice. Dostał karę śmierci poprosił żonę żeby go nie pochowała. Jego ciało leżało na ziemi a dusza w Hadesie.

*

Gdy ktoś umarł w Grecji trzeba było wsadzić do ust monete. Toł monetoł trzeba było zapłacić rzeby przepłynąć. Płaciło się i zabierali ich dusze ile zmieściłoł się na łudkę.

*

Przed śmiercią powiedział dla swojej żonie żeby jego nie pogżebać ani włożyć do buzi piniąszka. Jak Syzyf się obudził w Hadesie i zaczął jękać aż Hades przyszedł i zawołał duszka śmierci i wyszedli na powierzchnię.

*

Syzys zabił Zeusa i miał ucztę.

*

Zeus zabił Zeusa i miał karę wniesienia kamienia na gurę ale to była duża gura i kula się ciągle spadała i Zeus nakazał robić to bez męczenia i bez picia i jedzenia.

30 listopada 2016

Zawisza Czarny, śnieg, zimno, ciastka z lemon curdem

Wczoraj Mały przyniósł ze szkoły opowieść.
- A wiesz, mamo, była kartkówka z przyrody i trzeba było podpisywać obrazki, jakie na nich jest zwierzę. I Kuba, wiesz który, napisał pod obrazkiem salamandry Zawisza Czarny zamiast salamandra plamista.

Zrobił  mi tą opowieścią dwa dni uśmiechu. No co, nazwa dwuczłonowa, mogło się dziecko pomylić.
Zresztą przyroda jest po historii.

Sama się czuję jak ta salamandra, co musi być Zawiszą. Trochę za bardzo zabiegana, zresztą widać.  Śnieg u nas, drogi błyszczą, co solą nie sypią, piaskiem tez zresztą. Dzieciaki mają frajdę,bo mamusie ciągną je sankami do szkoły. Chodniki też nieodśnieżone, można ciągnąć. W nocy mróz, niebo roziskrzone, minus dziesięć. Wracałam po 16 z pracy, już ciemno, śnieg wirował, światła latarni się skrzyły jak zimowa bajka.
Zmobilizowałam się, aby zrobić lemon curd i podjadamy naleśniki i ciastka z tym cytrynowym kremem. W kuchni powiesiłam pierwsze zimowe ozdoby pod żyrandolem, papierowe gwiazdy śniegowe. To już grudzień, to już odliczanie dni do Świąt. Tęsknię za ram pam pam pam, za dzwoneczkami, za kwiatami z mrozu na szybach.
Tulimy się w cieple, czytamy, oglądamy filmy, pijemy herbatę. Nie jestem teraz ani silna, ani dzielna, zazdroszczę śpiącym na zimę niedźwiedziom i kotu, zwiniętemu przy kaloryferze. Ale ciągle mnie cieszy ten czas, tak urokliwy, ciągle mnie bawi ślizganie się na podeszwach, gdy o mrocznym poranku po siódmej wędrujemy z małym dwa kilometry do szkoły. Widać nigdy nie wyrasta się z bycia dzieckiem zimą:)




12 listopada 2016

Pierwszy śnieg



Tak pobielał nam świat. Pierwszy śnieg spadł nagle, w nocy, cicho, cichusieńko, rano ukazując świat narnijski, obcy i uroczysty. W końcu nadeszła ta pora, którą kochała Too Tiki i którą trzeba przejść samemu i zrozumieć samemu. 

 

Może teraz zwolni kołowrotek czasu i będzie wolniej, spokojniej, ciszej? Ogród zaorany śpi pod śniegową pierzyną. W szklarni przesadzony jarmuż i pietruszka na zimę, szklarenka pod puchem. Jemy pieczone bataty z czosnkiem i rozmarynem, pijemy gorący barszcz. Teraz chce się jeść coś gorącego, wonnego, grzejącego serce. Piec pohukuje wesoło, zwozi się drzewo do piwnicy. Przed nami kilka miesięcy palenia, niestety. Tęsknię za ścianówką kaflową, może kiedyś taką sobie wybudujemy, z leżanką, by grzać się wieczorami. Dokarmiamy sikorki, wróciło znajome, kolorowe stadko.
Mały ulepił pierwszego bałwana, wytarzał się , wymoczył dokładnie. Pod kaloryferem grzeją się buty i susza spodnie narciarskie. Pełnia szczęścia. Pod szkołą rozegrała się regularna bitwa śnieżna.
Zima na wsi jest bardzo biała, w mieście tego nie widzę tak bardzo. Kto tam po chodniku ciągnie malucha na sankach...
Siedzę przy oknie, patrząc na sikorki tańcujące po gałązkach jaśminu wokół karmnika i na wróble, stroszące się jak okrągłe, pierzaste kulki. Jakoś tak spokojnie i cicho. Pora wyciągnąć "Zimę Muminków."

-Widzisz - powiedziała - tyle jest tego, co nie znajduje sobie miejsca ani latem, ani jesienią, ani na wiosnę. To wszystko, co jest nieśmiałe i zagubione. Niektóre rodzaje nocnych zwierząt i tacy, którzy nigdzie nie pasują i w których nikt nie wierzy... Trzymają się na uboczu cały rok. A potem kiedy jest spokojnie i biało i kiedy noce stają się długie, a wszyscy posnęli snem zimowym - wtedy wychodzą.





04 listopada 2016

Zapomniane cmentarze

Kończę z uczniami trzymiesięczny projekt edukacyjny, w którym wędrujemy śladami historii po kalinowych cmentarzach. Jest ich u nas cztery, każdy inny: katolicki, prawosławny, unicki i żydowski. Z uporem godnym lepszej sprawy zaganiam dzieciaki i chodzimy tam, gdzie na pozór, nic ciekawego. A przecież, to ma sens. życie buduje się z historii ludzi, a nasze miasteczko, ponad pięćsetletnie, ma tej historii tyle, ile liści napadało teraz z jesionów przed cmentarną bramą.

Na cmentarzu katolickim odkryliśmy stare jodły, które leśniczy posadził na grobie swego dziesięcioletniego syna. Kościelny opowiedział, że cała klasa była na pogrzebie. Historia druga: człowiek, który oborywał wołami cmentarz, przed postawieniem muru, świeżo po założeniu, ponoć zginął tragicznie przy wydobywaniu gliny i był pierwszym tu pochowanym. Opowiadał nam kościelny, miejscową gwarą, zaciągając z lekka, prowadząc od grobu do grobu, sam już wiekowy, snując te historie jak mgły wokół rzeki, przez którą jechaliśmy w stronę leśnego cmentarza.  Opowieści, energia wymiany opowieści, jak pisała Maria Janion, jedna z najpotężniejszych sił na świecie.
Były tam jeszcze inne opowieści, te bez słów. Opowieści rzeczy, trwalszych niż ludzie. Kamienia, metalu, rdzy, liści i deszczu. Ciszy w koronach sosen. Do zadumania.










A tu zapomniane macewy, w sosnowym lesie za miasteczkiem.











29 października 2016

Idealny świat


Uczniowskie prace. Opowiadamy o Narnii. Gdybyście mogli wymyślić swój własny, idealny świat, jaki by był? Jaki powinien być?

No oczywiście, na pierwszym miejscu wymieniają: żadnej szkoły. Dużo pieniędzy dla każdego. Ładne domy. Brak chorób. Ale są i takie odpowiedzi, nad którymi się zamyślam. Przede wszystkim w każdej wypoconej dziesięcioletnimi łapkami pracy figuruje: zwierzęta. Mają być miłe, dobre zwierzęta.  Dużo zwierząt. Dla każdego. Żebym miała swojego własnego pieska. Żeby wszystkie koty miały domy. Poczytajcie ze mną, pisownia oryginalna:

- nie istnieją wojny, przez trzy miesiące w roku pada śnieg, nikt się z nikim nie kłuci, dzielą się między sobą i wszyscy lubją czytać kśążki
-miłe zwierzęta, mili ludzie, zero złodzieji,
- cały czas lato, magiczne szafy, pełno kaktusów
- niema szkoły, dużo kotów, pachnie kwiatami, nikt na nikogo nie krzyczy
- mili mieszkańcy, ładny dom, ładna natura
- puszyste koty, bogactwo, dobro, przyjaciele
- ładna pogoda, jednorożce
- dużo psów, krótkie lekcje w szkole, dużo ogrodów, tolerancyjność, kino
- koty, zwierzeta, wieczne życie, nie będzie szkoły
- Boże Narodzenie cały rok, żeby nie było złych królów
- lekarstwa na śmiertelne choroby, pokój, rodzina i przyjaciele, udomowione tygrysy
- żywność, zabawy, życie, słońce

I na koniec mój ulubiony mały filozof:

W moim idealnym świecie powinno być tak: słońce świeci najmniej 16 godzin, nie ma szkoły, nie ścina się drzew, pokój sprząta się sam, maszyny pracują zamiast ludzi, nie ma wojen, nie ma spalin, nie ma złych ludzi, nie ma sierot i samotnych rodziców,  nie zabija się zwierząt, można się teleportować, nie ma rachunków, nie ma pieniędzy, świat jest piękny


I tak to jest... U nas właśnie nadchodzi otulony w ciepłą kurtkę  listopad. W ramach poprawiania obecnego świata sadziliśmy z uczniami żonkile, mnóstwo żonkili z gimnazjum integracyjnym i hospicjum dla dzieci. Z żonkili posadzono wielkie serce na trawniku pod szkołą, poczekamy do wiosny.
Naturalnie nie nadążam z niczym, ale ogrody już zebrane,zapasy zrobione, kapusta zakiszona, liście spadły, a ja czytam sobie nieocenioną Montgomery i dziękuję za ten piękny październik, który właśnie mija:

Jakże się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje październik! Jakież to byłoby okropne, gdyby natychmiast po wrześniu następował listopad!

Ania Shirley, naturalnie 

17 października 2016

O pięknych talerzach, kolorach muchomorów i sposobach na jesień.

Od Ciociuni suwalsko- białostockiej dostałam piękną rodzinkę talerzy do kolekcji i urokliwy dzbanuszek, z powodzeniem mogący konkurować z dynastą Ying Yang, Ustawiłam na kuchennej szafce i podziwiam. To jeden z przyjemniejszych sposobów na jesienną chandrę- podziwianie piękności misternych rzeczy, kruchych, filigranowych cudów rąk... Do porcelany mam słabość ogromną, zwłaszcza do tej w róże i błękity. Moge przyjść zmęczona, przewałkowana przez osiem lekcji i dyżury, ale wystarczy mi herbata w Ładnej Filiżance i nagle świat łagodnieje.
Serdeczności, Ciociu, jeśli to czytasz, już mi weselej w te październikowe chłody. Miły dostał zadanie zrobienia wysokiej, rogowej witrynki, bo mi się porcelana nie mieści, co stwierdzam z lubością chomika.

 Poza tym pochłodniało, posłoneczniało, noce zimne, pełnia piękna, a w lesie pachnie jesienią. Nigdy piękniej i soczyściej nie wyglądają kolory, niż teraz- szkarłatne akcenty muchomorów na zieleni mchu... Wybraliśmy się z klasą na wycieczkę październikową, na stary cmentarzyk żydowski, wędrówką przez las, piaszczystą, tłumiąca kroki drogą. Jakie zapachy i kolory... Jaka cisza. Poza głosami dzieci, jak jasne plamy śmiechów w tej leśnej świątyni, trochę zapomnienia, trochę nostalgii.






Piękna pora. W powietrzu dużo przestrzeni, chłód, nabiera się ostrego powietrza w płuca, każdy oddech pachnie lasem. Wracając dzisiaj ze szkoły odkryłam kolejny opuszczony, skryty za krzakami dom. Drzwi miały piękną, starą klamkę. Kto tam mieszkał? Nie wiem. Od dzieciństwa pamiętam jego nieobecność, ślepe okna, czarny bez na ganku. Jakoś tak na uboczu, niewidzialny, mijany szybkim krokiem. Dzisiaj zatrzymałam się.  



15 października 2016

O jesieni, chochołach, prezencie i półtonach




W czwartkową noc przyszedł przymrozek i ściął wszystko. Umarły dalie, onętki, zeszroniło róże, trawa stała się rano szorstkim dywanikiem z lodu. Pierwszy mróz zawsze jest dla mnie jak zamknięcie drzwi.  Nie należę do tych energicznych i optymistycznych istot, które zaraz po mroźnej hekatombie chwytają sekatory i wywożą na taczkach uporządkowane resztki splendoru lata.
Na razie nie mam sił, jest zimno, przyczerniały ogród, targany zimną mżawką stoi sobie jak chochoły Wyspiańskiego, jak chochoły Stachury. Niech sobie stoi, jak się zbiorę, to posprzątam.

Skoro nie mam siły uprzątać po wojnie przymrozkowej, to schowałam się póki co w domu, jest ciepło, piec połyka kolejne bierwiona, jest zbożowa, gorąca kawa  w kubku, koc, książki, muzyka i rodzinne wieczory. Mały ułożyl się obok jak kot, z jakąś książką o alchemiku, trochę wymieniamy uwagi wzajemne, trochę cieszymy się własną współsamotnością, wspierani przez kota na fotelu. Każdy osobny, ale razem, obok, ale orbitujący w swoich wszechświatach. Jest dobrze, za oknami wiatr szarpie brzozy i kradnie im sukienki.
Sikorki oglądają już karmnik, wesołe, żółte kamizelki.

Minął dzień nauczyciela, nadszedł wieczór nauczyciela i noc nauczyciela, dajemy radę. Dobro z ogrodu wykopane, spoczywa w piwnicy, dynia przy dyni, marchew przy ziemniaczkach. Teraz jest pora wędrowania w jesień, głębiej i głębiej, nie zamierzam się opierać.
Potrzebuję tego, tego zanurzenia się pod pierzynkę znaczeń innych, niż letnie, dopełniających barw, niedopowiedzianych wcześniej myśli. Pewne rzeczy nie zadzieją się, jeśli nie znajdziemy się gdzieś indziej. A muszą się zadziać. Pewne kolory, stłumione do tej pory, dopierto się ujawniają. Czas szarości i brązów, czas półtonów, czas dokańczania zdań, kalamburów życia.
Zgadzam się na jesień, na zimne stopy, na ręce w mitenkach, na szaliki, parę z oddechu, ciemne ranki i własne zamyślenia.  Doenergetyzowuję się gorącym barszczem, zabawnymi filmami, muzyczką , choćby taką:


Zgadzam się na gorący piec, dyniowa zupę, odgłos piły o siódmej rano w sobotę- sąsiad tnie drzewo.
Zgadzam na wszystko, bo ten odcinek drogi zamierzam przejść bez skrótów, kawałek po kawałku, widząc i próbując zrozumieć. Delikatnie. Uważnie. Bez smęcenia, przynajmniej bez większego. 
Bóg daje mi tę jesień w podarku, w pudełeczku z mgieł, przymrozków, ciszy i spadających liści.  Z kokardka ze śmiechów i samowarów. Wyciągam ręce, po prostu.

11 października 2016

Burgund. Panie, już czas



Burgund, dzikie wino, Rilke, pora, gdy TEN wiersz brzmi jak należy, w pełni, z ostatnim akordem zwrotki. Nie ma jesieni bez tego wiersza, bez burgundu, bez dzikiego wina, bez cichego zamyślenia:

Panie: już czas. Tak długo lato trwało.
Rzuć na zegary słoneczne twój cień
i rozpuść wiatry na niwę dojrzałą

Każ się napełnić ostatnim owocom;
niech je dwa jeszcze ciepłe dni opłyną
znaglaj je do spełnienia i wpędź z mocą
ostatnią słodycz w ciężkie wino.

Kto teraz nie ma domu, nigdy mieć nie będzie.
Kto teraz sam jest, długo pozostanie sam
i będzie czuwał, czytał, długie listy będzie
pisał i niespokojnie tu i tam
błądził w alejach, gdy wiatr liście pędzi.



 Idzie Dzień Nauczyciela, a ja nie mam komu wyrecytować: Kapitanie mój, kapitanie, stojąc na szkolnej ławce. Mam w sercu taką wielką tęsknotę za nim, za  nauczycielem, który uczyłby mnie poezji, może dlatego sama próbuję nim być dla siebie i nie tylko...
Miałam wspaniałych nauczycieli od polskiego.
Zaczynając od szkoły podstawowej, gdzie był Mickiewicz, Gałczyński i baśnie Andersena,  przez moją panią z liceum, secesyjną, wiotką, mówiącą piękną polszczyzną, aż po polonistykę, gdzie wylądowałam śladem starszej siostry i zanurzyłam się w języku i literaturze po uszy.
Pamiętam profesora Smaszcza, który postawił mi piątkę na egzaminie za odpowiedź na pytanie: jaka jest różnica między poezją a prozą? Odpowiedziałam: taka, jak między tańcem a chodzeniem.
Pamiętam znakomitych profesorów z UW, pana od Młodej Polski w szaliku i tużurku, genialną profesor Paczoską, moją promotorkę, nauczycieli od teorii litearury, od poezji, od Proppa i teorii baśni, pamiętam przyjaciół poetów, pamiętam...
Tylko pamiętanie mi teraz zostaje, bo nie mam jak iść tam i stanąć na ławce, recytując Whitmana. Captain my captain!
Mój kapitanie, pokaż mi.
Pokaż mi poezję, pokaż mi cudowność słowa, pokaż żarliwe wiersze, których nie znam, zaprowadź na dół, schodami w ciemność, wznieś w górę, daj skrzydła, odziej w pióry, cokolwiek.
Jak brakuje mi okresu studenckiego, okresu radosnego uczniostwa, gdy notowałam Wojaczka na serwetkach ze stołówki. Może dlatego zostałam nauczycielem, żeby ciągle mieć złudzenie, że jestem w szkole i się uczę?
Teraz cierpliwie, powoli, ciagne małe stadko po opornych i kamienistych drogach języka i literatury, a Makuszyński płacze nade mną rzewnie czasem.
- Ale ja nie rozumiem, proszpani...
- Miejscownik. Zobacz, jakie ma pytanie. Na kim, na czym, o kim, o czym. Na ścianie. na ławce. Na boisku. To jest miejscownik. Jakbyś w głowie pytał siebie: gdzie, pytasz o miejsce. Miejsce- miejscownik. Rozumiesz.
- Rozumiem...
Mały, chudy jak wystraszony kurczak piątoklasista patrzy na mnie z przerażeniem. Próbuję znowu.
- Igor siedzi na krześle. na krześle. Jaki to przypadek?
- Mianownik...
I jeszcze raz, i jeszcze raz.
Czytamy Robinsona. Czytamy o Leszku i Mieszku. Rysujemy komiks o wdrapywaniu się na drzewo. Twoja ulubiona myśl z Małego księcia. twoje ulubione słowo...
- Lubię słowo fura - mówię wczoraj czwartej klasie- Fu-ra. Jest zabawne. A wy jakie lubicie?
Wystrzeliwują ręce.
Z gimnazjum czytamy Stachurę. Jak przejść mroczne drogi dojrzewania bez Stachurowego: kim jesteś? Bez W krzywe sosny na pagórkach wieje wiatr, smutno krzywym sosnom.
Od poniedziałku Tajemniczy ogród. Dzisiaj Leśmian. Pada deszcz, butwieją liście. Będziemy wąchać liście i opisywać zapach.
Kapitanie mój, kapitanie.
Chodźmy na ławki, dziękować wszystkim którzy nauczyli nas kochać słowa i świat.