Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malarstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malarstwo. Pokaż wszystkie posty

02 maja 2023

Rozrzutna natura, czyli o brzozach, mniszkach, podagryczniku i hojności maja.

 Kiedy kopaliśmy dół pod ziemiankę, wypiętrzyła się hałda żwiru i ziemi pod brzozami, z czasem zostanie wykorzystana do osypania piwniczki, ale póki co, zmieniła się w łąkę.

Matce Naturze wystarczył miesiąc, by wyrosły cuda rodem z botanicznych atlasów łąkowych; jest jasnota, jest mniszek, jets kurdybanek, widze, że wykiełkowały rumianki, skrzyp, naturalnie podagrycznik, ten pierwszy, bratki trójkolorowe, tasznik, trawa.

Nikt ich nie siał, nikt ich nie pielęgnował, dostały podłą ziemię,a  rosną.

Patrzę codziennie z czułością, jak hojna jest przyroda i jak silne są te łąkowe i podleśne dzikusy. I cała ta dzika, majowa, rozbuchana zielenią wiosna.


 
Tydzień temu ledwie z ziemi wyszły. 


 
Jakby zmierzyć, to z dwadzieścia  centymetrów wysokości mają te mniszkowe łodygi.

 
Moje ukochane brzozy.
Czekam na tę dziką zieleń jak na oddech. Jakie kochane i miłe drzewo.
Sok brzozowy w słoiku. Aksamitna kora zawiera betulinę; odbija światło i leczy. Ujemnie jonizuje. Szaleństwo obfitości - czytałam o dwustu tysiącach liści na jednym drzewie i szyszeczkach zawierających ponad czterysta nasion - a takich szyszeczek jedno drzewo jest w stanie wyprodukowac do dziesięciu milionów. Jedna brzoza zasiedli spory las;)  Przyroda jest niesamowicie rozrzutna, zawsze tworzy z zapasem, nadmiarem, jakby przeznaczała część ze swoich dzieci na straty, wiedząc, że nie przetrwają, więc musi zwiększyć szanse ilością. Brzozy wysiewają się wszędzie, jak dzikie chwasty i pną się do nieba. 
A buki jeszcze goluśkie, dopiero wypuściły z kurczowo zaciśniętych palców suche stare liście i zarudziły się młodymi pączkami.
Pod nimi szaleje bezmiar podagrycznika i glistnika.


 
Podagrycznik wszędzie.
Na czereśni milion kwiatów i milion pszczół.

 
Podagrycznik nadaje się na gnojówkę azotową, mieszam ze skrypem, mniszkiem i pokrzywą, można robić herbatki a młode listki dodawać do sałatki.
 
 

 
Grusze wystartowały przed jabłonkami. Można zrobić herbatkę z kwiatów: mają działanie przeciwkaszlowe, przeciwgorączkowe, przeciwbiegunkowe, antybakteryjne, przeciwbólowe
Można fermentowac listki na czarno i robić czarne herbatki. 
 
 
Rajska jabłoń tez już kwitnie.

 
I jeszcze raz hojnośc czeresni. I nasza droga z czereśnią na końcu ogrodu.
 

 
Pod płotem wyrósł mi czosnek niedźwiedzi- zebrałam na pesto.

 
A to róże na bańce.
:)

 
I na koniec Rudy pokaże, jak nalezy spędzać majówkę, a nie latać ze szpadlem i taczką:)


 

08 lipca 2014

Kleinburg - piernikowe domki, Inuici, First Nation i łapacze snów.

W tym tygodniu zostałam zaopiekowana przez Watkę, która po pierwsze, zaprowadziła mnie do muzeum McMichael, a po drugie, w straszliwe bezdroża i BOG- na, o których jeszcze napiszę.
Najpierw jednak pojechałyśmy do Kleinburga.
Jak sama nazwa rzecze, jest to niewielkie miasteczko, położone na wzgórzach,  bardzo letniskowe w atmosferze, posiadające coś w rodzaju starówki skrzyżowanej z planem filmowym westernu. 





Starówki europejskie wydają się wrastać kamiennymi korzeniami w ciszę dawnych wieków, tu łypnie gargulec, tam błyśnie gotycka cegła, nawet gołębie celebrują historię. Kleinburg jest inny. Założyli go niemieccy osadnicy, w XIX w., kiedyś nad rzeką Humber turkotały młyny, a teraz stoją tu gingerhouses, piernikowe domki, wyglądające jak skrzyżowanie zamku Gargamela z filmową dekoracją. Sklepy mają drewniane werandy, nazwy ulic pisane są niemieckim gotykiem, wieżyczki i strome dachy zdobione są cyzelowaną snycerką, a okoliczne uliczki dumnie obnoszą się z dziesiątkami małych i większych domków otoczonych wystrzyżonymi trawnikami i wypieszczonymi ogródkami. 



W Kleinburgu Watka pokazała mi McMichael Gallery, gdzie mogłam nie tylko obejrzeć  niezwykłe obrazy tutejszej Grupy Siedmiu, ale i przenieść się głęboko w sen historii, śladami First Nation, czyli tutejszych Indian i Inuitów. 


 Drzwi do szopy, w której niegdyś spotykali się malarze z Seven Group.



Podróż w sen tej pięknej, olbrzymiej krainy niesie trochę smutku - dużo cienia w tej historii, historii Kanady, ale i historii pojedynczych osób, jak Norval Morisseau, malujący oniryczne ryby, metafizyczne zwierzęta, świat, pulsujący dziwną harmonią, wzięty z legend plemienia Ojibwe. 



Albo Emily Carr, odważna kobietka malująca puszcze i góry, przemierzająca konno zimne strumienie i indiańskie wioski, zachowująca na płótnach totemy i wszystko to, co niewidzialne, a żywe i zachwycające głęboką, barwną obecnością...

Wędrowałyśmy z Watką nie tylko chłodnymi salami muzeum, oglądając srebrne bransolety, totemy, kapelusze, obrazy i kamienne misy, ale obejrzałam też otaczający muzeum park, rzeźby wilków, kamiennego ludzika Inuitów, widziałam kieł narwala i wdychałam żywiczny zapach białych sosen, bo w końcu Kanada pachnie żywicą...
Sny miałam po tym zielone i głębokie, to pewnie przez łapacze snów, które mrugały do mnie turkusowym okiem z kleinburskiej galerii. A jutro opowiem wam o Zimnym Strumieniu, o tym, jak Mały odkrył BOG - no i o ulubionej roślince Megi, której niestety nie udało mi się zobaczyć, a która nazywa się linnea borealis.

09 lutego 2012

Ai Xuan

Zakochałam się w tym malarstwie bez reszty. Po prostu trafiło mnie, nagle, w serce, z całej siły i z nienacka. Moge patrzeć i patrzeć- patrzcie i wy ze mną, brak mi słów by to opisać.