27 maja 2017

Co mi rośnie w maju w szklarni i ogrodzie.

Maj na ostatniej prostej. Dni ciepłe, suche, podlewać trzeba codziennie, ale mamy własną studnię głębinową, więc wystarcza. Kolory złotej i różowej  wiosny ustąpiły fioletom i bieli. Czas irysów, mieniących się w wieczornym słońcu, czas orlików, wieczorników, bzów  i smagliczek. Po prostu chodze i chłonę to piękno, ciszę, bosymi stopami po chłodnej trawie, zachwycona jak dzieciak.
Ogród oddycha spokojem po upalnym dniu.
Całkiem tak,  jak ja:)










Białe winogrona rosną i nawet kwitną:)















 Kokoryczek z roku na rok coraz więcej. Lubię półcień, dobrze im z paprociami.


Porzeczki już zielenieją:)



To mój malutki warzywniaczek. W tym roku zrezygnowałam z wielkiego zagonu - było mi za ciężko, Tyle, co do obiadu na lato, buraczki, marchew, szpinak, koperek, pietruszka, trochę ogórków. Trzy rządki fioletowych kartofelków od Jagody :)

24 maja 2017

Chwalcie łąki umajone

Teraz łąki ubierają się w złoto i błękit.
Jaskry, czas złota. Zanim jeszcze chwyci te piękno pierwsyz pokos, czas na cieszenie się.
Żeby nie było jak w wierszu Przybosia: leżała radość, szli ludzie i przeszli.
Nie przechodźmy!
Rower o płot, i w łąkę. Łąkoterapia, skowronki, niebo, bezkres. Te nasze płaskie Podlasie własnie na łąkach widać, jakie piękne. Po horyzont, obejmujący się z ziemią:)


















21 maja 2017

Narwali bzu, natargali

- Coraz to ktoś przychodzi i pyta, czy można narwać bzu - pożaliła się Mama. Piłyśmy na podwórku herbatę z Ładnych Filiżanek.
- I co? Pozwalasz?
- No gdzież narwać. Daję im sekator...
Spojrzałam na Mamę z wyrzutem.
- Ale bez TRZEBA rwać! Rwać, targać, nieść naręczem, nurzać w tym nos... tylko tak smakuje!






Naprawdę. Bez, rwany z wielkiego krzaka, z kępy rozszalałej fioletem i bielą, mokry, pachnący. To absolutnie metafizyczne. Tuwim wiedział.

Narwali bzu, naszarpali,
Nadarli go, natargali,
Nanieśli świeżego, mokrego,
Białego i tego bzowego.

Liści tam - rwetes, olśnienie,
Kwiecia - gąszcz, zatrzęsienie,
Pachnie kropliste po uszy
I ptak się wśród zawieruszył.






U nas jeszcze są dzikie, bzowe kępy. Tulą się do drewnianych chatynek, liśćmi, ptakami, słowikami, wiatrem, wieczorem, rankiem, słońcem, gwiazdami. W bez się trzeba schować, zanurzyć, zatonąć w nim.

Głowę w bzy - na stracenie,
W szalejące więzienie,
W zapach, w perły i dreszcze!
Rwijcie, nieście mi jeszcze!





Bez mam w domu, w kuchni, w pokoju, wdarł się do sypialni, pachnie wszędzie. Teraz własnie jest ten czas i dopóki trwa, żeglujemy po bzowym morzu, żaglowcami snów. Niech kwitną. Jak najdłużej. Bez nich Kalinowo nie byłoby takie same. I każda wieś. Bez jest nasz, swoisty, immanentny, własny. Wpisany w krajobraz Podlasia, jak bociany, łąki umajone i leniwe spirale rzeki między puszczą. O łąkach będzie w kolejnym poście, a teraz - teraz bzy.