29 października 2017

Małe szczęścia, przyjemności, plucha i ogólnie bardzo jesiennie


Na ulicy mamy tak.


A za oknem tak. Pada, pada, wieje, zrywa liście, pogoda zmusza nas z Małym do opanowania sztuki jechania rowerem pod parasolem używanym na zmianę jako żagiel napędowy (wiatr z tyłu) albo osłona przeciwpancerna (wiatr i deszcz z przodu). Ale jest pieknie, naprawdę. Patrzcie, jak mokną stare domki.


I ogród.




 

To na ostatnim zdjęciu to placki wegańskie z gotowanych ziemniaków z dodatkami; szpinaku, marchewki, kminku, curry i kurkumy. Ściera się na tarce ziemniaki, dodaje resztę, zamiast jajka przecier z dyni, siemię lub zwykły zamiennik jajka, dosala, doprawia i piecze w piekarniku. Na gorąco, do barszczyku, po powrocie z pracy - pyszne.
Ostatnio dostałam od jednej takiej kochanej Jasi, elfowej cioci, Lampę Naftową. Specjalnie wielkimi literami piszę. Tego nam w domu brakowało! Siadamy przed lampą i podziwiamy, a lampa jak Georges de la Tour maluje nam na twarzach takie światła i cienie, jakich nie umie nikt. Pasuje nam do zmierzchów i świtów, napełnia dom dziwnym, naftowym zapachem, mnie się kojarzy z Wokulskim, nie wiem czemu. Może dlatego, że Średni ostatnio"Lalkę" przeczytał i oznajmił że dobrze jej tak, tej Izabeli.
Też tak uważam, dobrze jej tak.

Lampa naftowa wygląda tak:

 

A jak się ją zapali, to w pokoju jest baśń jesienna, zupełnie inna od baśni Dziadka do orzechów jeszcze, tej zimowej i świątecznej. Ale też ciepła i ratująca serce. Bo skoro za oknem tak ciemno, cięzko i duje, to nie można sobie odmawiać małych szczęść i przyjemności, musi być równowaga, żeby się dało jakoś dotrwać do tego pierwszego śniegu i oddechu czystym mrozem. A potem wiosny..





W ramach małych przyjemności takie na przykład przedśniadanie. W niedzielę, przed śniadaniem właściwym, kiedy się napali w piecu i kominku i jeszcze dzień taki zaspany, jeszcze kot się myje, jeszcze sny w głowie wracają jak powidoki - przedśniadanie jest wskazane, jakaś mała kawa czy herbata i małe co nieco. Grzanka. Kawałek chałwy. Jakiś wiersz do tego.

 




I wiersz. Tak, rosyjski. Myślałam o Jesieninie - z takim nazwiskiem, to oczywistość - ale Jesienin przyjdzie w listopadzie, razem z Brodskim, więc - Achmatowa. Ale nie Szarooki Król, nie Trzy jesienie, bo ostatnia zwrotka taka smutna, a ja sie dzisiaj pocieszam, więc inna Achmatowa. O taka:)

Niech ktoś tam zaznaje południa uroków,
Rajskiego ogrodu uniesień,
Ja na przyjaciółkę obrałam w tym roku
Tu, gdzie tak północnie jest, jesień.



Mały w procesie obserwacji rozpalania ognia domowego:) A do małych przyjemności jeszcze chusty. Bardzo je lubię. Mam całą kolekcję chust od Mamy mężowej, niektóre należały do babć, najstarsze mają ponad kilkadziesiąt lat. I ciągle ogrzewają jesień, trwałością kobiecego świata:)


 



Czapki z pomponami też lubię:) I Pana Turnaua:)






21 października 2017

Sobota, sobota





Od rana mruczymy na domowy chór. Pralka, zmywarka, pyrkoczące garnuszki z zupą pomidorową, ja, potańcująca po kuchni i nucąca piosenki.
Robimy pranie i suszymy. Jesienne pranie pachnie zupełnie inaczej, niż wiosenne, majowe, i to letnie, z wiatrem, wytarzanym w sianie na łąkach i na jagodziskach.
Jesienne pranie jest  jak wiersze Audena.  Trzeba je zbierać ze sznurka na palcach.

Miłość nie kończy się nigdy. 
Będę cię kochał — ty wiesz — 
Aż zrosną się Chiny z Afryką, 
Rzeki wzbiorą po czubki wież. 
Będę kochał, póki chór łososi 
Nie zaśpiewa w ulicach miast, 
Prześcieradło morza nie wyschnie, 
Nie uleci gdzieś klucz siedmiu gwiazd. 
Niech lata mkną jak zające: 
Ja trzymam w ramionach Kwiat 
Stuleci, kwitnący bez końca, 
Pierwszą miłość, jaką zna świat.


Dzisiaj mam próby Balladyny, ale dopiero po południu, więc krzątanie się domowe jest przyjemną celebracją tego, że Pan Czas na chwilę sobie przysiadł wypić ze mną kawę z karmelem. Bardzo lubimy soboty. Mały opowiada mi o planach swojej nowej powieści, otóż ludzie sterowcem polecą na taką latająca wyspę, mamo. Średni na informatyce, ma sobotnie zajęcia. Duży z Miłym w pracy, zupa pomidorowa jest z bazylią, a kot się grubasi na kanapie. W ogrodzie mamy tak:


Dzisiaj wykopię buraczkii marchewkę. Ogródek maleńki ale mileńki. Wyciągnęłam ciepłe chusty wełniane, mam całą kolekcję. Kiedy, jak nie jesienią i zimą owinąć się takim cudem w fotelu?
Kolory nasycają się, jesien podkrada je z palety Rembrandta, a w powietrzu jest jakaś uroczysta cisza. Ptaków nie słychać. No, kury Basi słychać i zaśpiew koguta - papkina, ale nie słychać tych ogrodowych, leśnych, tych letnich śpiewaków. Przycichły.
Mgłą pachnie. Jakby deszcz szedł - ale inny, niż grzybny, wrześniowy deszczyk. Idzie deszcz zimny, zacinający, ciągnący nad puszczą szarością.
Kupiłam trzy parasole. Tak! Trzy, bo wszystkie się połamały i ostanio szliśmy z Małym  pod dziwnymi konstrukcjami o chytrze sterczących drutach. Pani w sklepie powiedziała mi z zadowoleniem, że jest bardzo dobry sezon na parasole. Wyjątkowo dobry. Ostatnie trzy sztuki mi sprzedała.
Zamierzam dzisiaj upiec szarlotkę, na ciepło, do wieczornej herbaty.
Rozpalić w kominku.
Wszystkie dzieciaki wieczorem będa w domu, więc będzie koncert - będziemy opijac herbatą nowy stolik w salonie. Stolik wygląda tak i zrobił go miejscowy stolarz, z Kalinowa, mój dawny kolega ze szkoły - jaka radość:)




I tym cieplutkim, stołowym akcentem sobotni Kalina kończy, bo rower i do pracy. I piosenka, którą nucę od wczoraj, no bo jak bez niej jesień?






20 października 2017

Jest później, niż ci się wydaje

Jest później, niż ci się wydaje, powiedział ksiądz Kaczkowski w jednym ze swoich wywiadów. 
To prawda. Myślałam, że zdążę jeszcze obfotografować złoty orzech, taki złoty... taki złoty, że Gałczyński przy nim postawiłby stolik i pisał. Tylko jeden dzień. Przecież przedwczoraj wróciłam z pracy tak późno i tak zmęczona, że podpierałam się na niewidzialnym przyjacielu, bo mi się nogi plątały. Poza tym jest babie lato, jest ciepło, to tylko jeden dzień, sfotografuję jutro...
Wczoraj z Małym mogliśmy zrobić tylko to.


Jest później, niż ci się wydaje, Kalino. Jeszcze czekam na to, aż dawna przyjaciółka odezwie się pierwsza, aż  będę mieć wolną sobotę, aż znajdę chwilę, żeby kupić ziemię do storczyka, zapakować miód w prezencie dla Basi, znaleźć to zdjęcie Babci i oprawić, to, które zawsze chciałam mieć w salonie. Jeszcze zaproszę na obiad tamtych sąsiadów i jeszcze kupię sobie ten szary sweter, o którym zawsze marzyłam. I jeszcze powiem przepraszam, tylko ja wiem za co. Ale najpierw niech oni przeproszą pierwsi, niech będzie pogoda, niech przyjdzie ta wolna sobota, niech będę miec trochę więcej pieniędzy, czasu, trochę więcej odwagi w sercu, trochę mniej smutku, trochę...
Jest później.
Patrzę na zegarek, już siódma. Siódma! Ledwie wstałam, umyłam włosy, zrobiłam kanapki, jeszcze zapakować torbę...
Patrzę na słoik z miodem. Basia mnie prosiła, żebym odsprzedała jej miód dla dzieci, bo kupiła gryczany i nie lubią, a my mamy kilkanaście słoików zapasu, wielokwiatowego...
Kiedy Basia prosiła? Dwa tygodnie temu? Czemu zapomniałam?
- Mamo, ja bym chciał ogórka do tych kanapek - prosi Średni, zbierając się na autobus. Ciemno jest, otulam się szarym swetrem, mam ciągle w głowie ten miód, i że dzisiaj próba, i że mam 10 godzin w pracy, i że Średni... i że orzech... i ksiadz Kaczkowski... słono pod powiekami.  Średniaczku, jak ty wyrosłeś. 
W międzyczasie nie ma już żadnego z dziadków ani babci, a portret na ścianie nadal nie oprawiony. Jeszcze przecież kolejna wiosna i lato....
...naprawdę?
Tak. Naprawdę, i  naprawdę ktoś powinien mnie przeprosić pierwszy, bo ja... bo tak kruchy człowiek w środku i mu się należy....
Patrzę za okno. Ciemność rzednie. Średni poszedł. Coś mi się rozsuwa w myślach, jak ciemne firanki. Kalino, jest później, niż myślisz. Pakuj miód.
Pakuję. Pisze liścik, parę słów.
Jesli macie jakiś orzech do sfotografowania i jakiś miód do oddania i jaiieś przepraszam, i jakieś dzieci do uściskania, róbcie. Jest później, niż myślimy.
A to droga Kaliny do szkoły, właśnie wyruszam tą uliczką. Po drodze fotografując stare domki. Żeby nie bylo za późno.