Już po premierze:) Jeśli ktoś z moich podczytywaczy by chciał Mokraczka, napiszcie do mnie proszę maila, adres taki jak w profilu jest, podzielę się informacjami o cenie z wysyłką, uzgodnimy co i jak i Mokraczek wyruszy w świat, już między pierwszych czytelników poszedł:) Wielka radość!
Wstał i
lekko kulejąc powlókł się w stronę bladego światełka.
- Witaj –
odezwała się Paprociowa Wróżka, wyglądająca na bliźniaczą
siostrę Eleny. Siedziała obok kwiatu, który bielał w mroku,
jarząc się złociście. - Znalazłeś nas pierwszy. Czekam na twoje
trzy życzenia, ale mów szybko, bo kwiat kwitnie tylko tyle czasu,
ile trwa dwadzieścia uderzeń serca! O czym myślisz? Czego
pragniesz? To musi być prawda z głębi twego serca!
- Rudolf...-
powiedział oszołomiony, przypominając sobie umierającego
przyjaciela – Chcę by Rudolf został uzdrowiony...
- Zrobione!
Drugie życzenie?
- Gilian...
Niewidzialny Przyjaciel... niech znów będzie widzialny!
- Zrobione!
Dobrze, a teraz ostatnie! Mów mądrze, nie przegap swojej szansy!
Na co wykorzystasz trzecie życzenie?
Mokraczek
chciał zawołać – chcę znaleźć Lilijkę- ale nie mógł. Jego
gardło było zaciśnięte, w pobliżu rozśpiewał się jakiś ptak,
a on przypomniał sobie smutnego ptaka w ogrodzie Złotej Rosy. I jej
słowa: gdy będziesz wybierać, pamiętaj... to co się zabiera dla
siebie, nie ma żadnej wartości... to, co się zabiera... dla
siebie...
Co tam,
pomyślał, zaciskając powieki i patrząc, jak z wolna przestaje
płonąć kwiat paproci – dam rady, prawda? Odnajdę ją. Wyruszę
jutro, z samego rana, właśnie tak...
- To łatwe!
- zaśmiała się wróżka – To imię brzmi: Słowik! A teraz
zerwij kwiat!
Wodnik
wyciągnął dłonie i chwycił nimi jarzący się kielich. Zaciążył
mu w rękach jak kamień, blask uderzył go w oczy, zacisnął je, a
kiedy znowu otworzył, zobaczył przy blasku wschodzącego księżyca,
że ma w rękach zeschłe, paprociowe liście. Rozwarł palce i
kruchy proch wysypał się na ziemię.
Pamiętaj,
Mokraczku... to, co się zabiera dla siebie...
Kto to
powiedział? I czemu serduszko boli go tak, jakby miało pęknąć?
Ruszył ku
polanie, gdzie zostawił Wilczomlecza z królewną. Stała przy nich
jeszcze jedna postać – tym razem nie chwiejna i przeźroczysta jak
dym, ale uśmiechająca się do niego z radością i wdzięcznością.
- Znalazłem
kwiat paproci – wyjąkał, patrząc na srebrzystowłosego elfa.
Ten chwycił
go w ramiona i uścisnął jak najlepszego przyjaciela.
- Dziękuję
ci, Mokraczku, dziękuję z całego serca – powiedział Gilian.
- Znasz nas,
szlachetna pani? - wydukał Rudolf przez ściśnięte ze wzruszenia
gardło.
- Znam
doskonale, wiem o was więcej, niż wy sami. - spojrzała w oczy
Mokraczka – Wiem, dokąd idziecie i wiem, jak może się skończyć
wasza przygoda. Dlatego chciałam, abyście tu przyszli.
- Pomożesz
nam odnaleźć królewnę? - zapytał błagalnie Świetlik.
Pokręciła
głową.
- Nie,
zrobicie to sami. Ale wy możecie pomóc mnie.
- A nie
staniemy się przy tym częścią twojej opowieści? - odezwał się
Wilczomlecz zgryźliwie.
Królowa
wróżek uśmiechnęła się.
- Już nią
jesteście. Cały czas. Wszyscy mamy
swoje opowieści i każdy z nas jest częścią opowieści kogoś
innego. A wszyscy razem jesteśmy częścią opowieści Kogoś bardzo
wielkiego, kto sam jest swoją własną opowieścią... mam do ciebie
prośbę, Mokraczku. Zrób coś dla mnie.
- Tak? -
zapytał ze ściśniętym gardłem.
- Kiedy
będziesz wybierać, pamiętaj, że to, co się zabiera dla siebie,
nie ma żadnej wartości. Nigdy nie ma wartości. Nigdy nie ma...
*
Zadarli
głowy.
Nad nimi
niebo zasłaniały gałęzie wielkiego krzewu, którego palczaste
liście były tak wielkie, że mogliby się pod jednym wszyscy
schronić przed deszczem. Między liśćmi połyskiwały podobne do
jagód owoce, zwieszające się w ciemnych, fioletowej barwy gronach.
- Co to za
roślina? - zdumiał się Rudolf, tykając liść końcem miecza –
Nigdym takiej nie widział...
- To ribeza –
odparł miły głosik z góry – Ale ludzie nazywają ją porzeczką.
Zasadzili ją tutaj, podobnie jak jabłonie, a potem odeszli, więc
należy tylko do nas.
Otworzyli
usta, patrząc ze zdumieniem w górę.
- Czy ktoś
tu jest? - zapytał Mokraczek.
- Oczywiście,
że jest – odparł urażony głosik – Nie mogłabym zostawić
MOJEGO krzaka!
Zza liścia
wychyliła się ku nim urocza twarzyczka.
- Jestem
Elena – powiedziała skrzydlata istotka – I, oczywiście, jestem
wróżką.
Spletli z
gałązek i trawy wygodny kosz, do którego zmieścili się wszyscy
troje. Atremus usiadł na grzbiecie nietoperza – widocznie nie po
raz pierwszy podróżował w ten sposób. Mokraczek zachodził w
głowę, co jest źródłem tej niecodziennej przyjaźni i nie miał
pojęcia. Chełpliwy jelonek i milczący, aksamitny zabójca...
zadrżał, wspominając mroczne spojrzenie nocnego łowcy. Na
szczęście, póki co, byli bezpieczni. Póki co...
Zmierzchało
się, znad wody nadpływały tajemnicze odgłosy. Olbrzymie uszy
nietoperza drgały leciutko. Uchwyciwszy kosz łapami, wzbił się
lekko i bezszelestnie w wieczorne niebo. Mokraczek wychylił się poza
krawędź kosza – w dole przepływała czarna woda, w której, jak
w lustrze, biegło ich odbicie i odbicie wielkiego, żółtawego,
sunącego im na spotkanie księżyca.
*
Kolejna malutka porcja - Mokraczek wędruje dalej, a na jego drodze pojawiają się kolejni bohaterowie. Dzisiaj nietoperz - Leonardo. Coraz bliżej do celu:)
Ponieważ uporządkowałam Zarzecze i przeniosłam w inne miejsce, jednocześnie trochę je chroniąc przed ogólnym dostępem, bardzo proszę osoby, które śledzą je i czytają, lub zamierzają śledzić i czytać o zgłoszenie chęci i waszego maila w komentarzu pod tym postem lub na maila do mnie - minstrella1@gmail.com
- Atremus -
odezwał się nagle natchnionym głosem Rudolf. Wszyscy spojrzeli na
niego, a mały chrząszczyk popatrzył po twarzach zebranych
rozświetlonymi oczyma – Atremus! Wielki wojownik, który przebywa
na wyspie wśród bagien, by w samotności doskonalić swego ducha...
nikt mu się nigdy nie oparł! Musimy znaleźć Atremusa, aby z nim
razem wyzwolić zamek, króla i królewnę! A potem wyruszymy na
poszukiwanie twej pani, szlachetny Mokraczku! To będzie wielce
szlachetna i godna podziwu przygoda!
Po czym
spojrzał na Mokraczka z napięciem i nadzieją. Zapadła cisza.
Mokraczek poczuł, jakby ziemia zapadała mu sie pod nogami.
- Pójdziemy
poszukać Atremusa - oznajmił w końcu, gdy milczenie stawało się
już nieznośne - Wyruszę z wami...
Rudolf
położył mu łapkę na ramieniu.
- I ja z
tobą, przyjacielu. To wyprawa, o jakiej będą śpiewać pieśni!
To jest Mokraczek. Jest wodnikiem i mieszka w dolince blisko mojej rzeki. Kiedy Duży był taki, jak Mały teraz, spisałam mokraczkowe przygody i leżały w szufladzie. Teraz w końcu przepisuję je sobie na komputer i dodaję ilustracje, tworząc książkę nie tylko dla dzieci, marząc, by poszła w świat. A baśń zaczyna się tak:
Mokraczek
obudził się z zimowego snu, kiedy śnieg całkiem stopniał i
po błękitnym niebie pędziły wesołe, wiosenne obłoki. Ciepły
promień marcowego słońca pogłaskał jego policzek, wpadając
przez szczelinę między kamieniami. Jego zimowa grota była ciepła
i sucha, liście dębu i lipy zachowały jeszcze resztki królewskiego
zapachu. Leżał chwilę, słuchając ptaków, a jego myśli
układały się niespokojnie. A więc to znowu kolejna wiosna.
Zacznie się krzątanie, bieganie i dawanie dobrych rad, cały ten
zgiełk i ruch. Oczywiście, o ile ktoś go w ogóle zauważy.
Mokraczka łatwo było nie zauważać. Wtapiam się w tło, pomyślał.
Są tacy, którzy głośno mówią i tak bardzo istnieją, że dla
tych cichszych i stojących z boku nie starcza już miejsca. Dlatego
kochał zimę, mógł być sobą, ile tylko chce. Ale zima już
minęła i nic na to nie można poradzić, tak jak i na wszystko inne
w życiu. Czym prędzej wygrzebał się z zimowego schronienia i
podreptał aż na skraj jeziorka, stukając patykiem w topniejący
lód, przezroczysty i kruchy jak kryształ...
Nie będę tu Mokraczka streszczać, chcę tylko pokazać wam klimat i kilka kolejnych ilustracji:
I idę pracować dalej:) Dzisiaj powstawały poziomki:)
Szarość, dzisiaj bardziej perłowa, przyprószona cukrem pudrem. Jemioły na topolach w milczących konstelacjach, pasmo brzóz - miedź, pasmo sosen - grynszpan. Oczko wodne zamarzło, ale kawa zbożowa w kubku jest gorąca, a Nicki Parrot nuci The River Seine. Dzisiaj jestem sama i dobrze mi z tym. Będę pisać i rysować. Jak Mała Mi powiada: bardzo łatwo jest przyjemnie spędzać czas.
Jeden z obrazków, które narysowałam, jako ilustracje do książki o wodniku. Docelowo ma być ich ponad dziesięć, może więcej. To akurat jest kupiec zbożowy, ryjówka malutka o imieniu Maciej:)
(...)
- Jest tu kto? - zapytał nieco łamiącym się głosem, wytężając
wzrok. - Jest, szlachetny panie! - odezwał się ktoś miłym
barytonem z ciemności - Jestem tu ja, rycerz Rudolf, a także
Maciej, kupiec zbożowy z rodu ryjówek, którego wraz ze mną
niegodziwie pojmano! Leżę niestety na plecach, nie mogąc się
nijak przewrócić, co jest wielce hańbiące, a szlachetny Maciej ze
strachu i trwogi przytomność stracił! A kim ty jesteś i jak w
ręce obwiesiów wpadłeś?
Hm, chcecie poznać Rudolfa?
- A ty jak... jak tu trafiłeś, Rudolfie? - To długa historia i
wielce nieszczęśliwa. Podróżowałem przez Pustkowie do Złotego
Boru, by oddać dług honorowy, po drodze zatrzymałem się w
oberży, prowadzonej przez parę myszy polnych, z wyglądu godnych
zaufania. Niestety, jedynie z wyglądu! W nocy ograbiono mnie z broni
i złota, uśpiono, związanego wydano Szczękaczowi, z którymi owe
podstępne myszy wspólny widać interes miały. Tak samo i z
Maciejem kupcem uczyniono... rad będę, gdy cało wydostać nam się
uda, mocne te sieci pajęcze, a ja miecza swego nie mam, a
szczypcami, leżąc na plecach, nijak swoich więzów nie sięgnę. -
A gdybym przewrócił cię na powrót, sięgnąłbyś do moich? -
zapytał wodnik z nagłą nadzieją.
No więc ja znikam w świecie bohaterskich chrząszczyków, wodników o zielonych oczach i małych, łąkowych rusałek. Pozdrowienia wszystkim zmarzniętym, znużonym szarością. Już niedługo będzie tak:)
... i obrazów. Kiedy nasze dzieci stają się wędrowcami po krainach znaczeń, kiedy zdążyły odkryć te źródła i zasmakowały czerpania poezji z obrazów, słów, dźwięków, życia? Zdumiewam się ciągle na nowo i wklejam twórczość Dużego, jego teksty, budzące wzruszenie, zadumę, humor. W idealnej harmonii z obrazem, barwą. Czuję się tak, jakbym złapała czyjąś dłoń, pomagającą wspiąć mi się na szczyt i nagle zdumiewam się, że to ręka mojego dziecka, osobnego człowieka, cudu. Panie i panowie, oto Duży.
Zrobiłam sobie bloga w wersji książkowej, na razie do zeszłego lata, sześć lat życia Kaliny na 300 stronach. Można czytać i pobierać, gdyby ktoś miał takie życzenie. Mamo, zostałaś pisarką! Dumnie oświadczył Mały i wczoraj już czytał siedmiolatkowi z sąsiedztwa...
Miłego czytania. Aha, jakby ktoś chciał pomóc i zrobić lepsiejszą korektę, pojustować i w ogóle, to będę wdzięczna, do takich rzeczy nie mam serca. Porozwalało mi plik, bo pisałam w odt, a zapisałam w docu...
Zapachniało piwoniami z ogródka, który mijałam na rowerze, ciągnąc wiklinowy kosz z zakupami. Był ranek, ciepły, zamglony, miasteczko budziło się leniwie, ktoś szedł w oddali z zieloną torbą, z której wystawał szczypior, z cerkwi dzwonił dzwon, a ja byłam szczęśliwa.
Zapach piwonii.
Stoją na moim biurku, zaglądając mi przez ramię, gdy piszę- piwonie od mamy, z mamowego ogródka, ścięte starym sekatorem.
Nie ma innego zapachu, który kojarzy mi się tak bardzo z czerwcem, poza jeszcze jaśminem, który splatam w wianki i suszę na zimowe smutki. Ale piwonie mają w sobie coś, co mnie chwyta za serce i ściska, że braknie tchu.
Piękno. Czytałam kiedys opowiadanie- nie pamiętam czyje, choć w mózgu mi pika, że może Bułyczowa- o czlowieku, który wstał za wcześnie rano. Wyszedł z domu o dziwnej porze, szedł przez uśpione miasto, jechał tramwajem, potem kolejką podmiejską za miasto, na małą stacyjkę. NIgdy nie widział tak bardzo piękna świata, jak wtedy; z ostrością słyszał wszystkie dźwięki, stróża, 'pokrywającego szelestem miotły asfalt ulicy', widział rosę na liściach, kolor nieba, a na małej stacyjce, na drewnianym peronie, leżała biała piwonia. Podniósł ją, poszedł do jakiegoś małego domku w bzach, wszedł tam- nie wiedział czemu- a tam czekał cały zespół naukowy, którego był członkiem, bo wymyśleli maszynę 'przyzywającą' telepatycznie czlowieka i zrobili na nim eksperyment. I wtedy on poczul rozpacz, bo myślał, że on sam wstał, sam z siebie, a tak oni go okradli z tego piękna, które- jak myślał- odkrył w sobie....
Czułam się jak ten człowiek.
Odkrywałam piękno, dzięki zapachowi piwonii.
A propos opowiadań, to Kiryła Bułyczowa polecam wszystkim, cykl o Wielkim Guslarze, miasteczku, gdzie nader często lądują mieszkańcy obcych planet, a miejscowi ze stoickim spokojem koegzystują w tym szaleństwie. Emeryt Łożkin, oraz Korneliusz Udałow jest moim faworytem- i opowiadanie 'Trzeba pomóc".
Korneliusz Udałow siedział w domu i oglądał telewizję. Na dworze było
parszywie. Siąpił deszcz, hulał wiatr, mokre liście fruwały po ulicy. Słowem,
pogoda była taka, na jaką dobry gospodarz psa z domu nie wypędzi. Żona Ksenia
wzięła dzieci i poszła do przyjaciółki mieszkającej po drugiej stronie ulicy. A
Udałow został. Program był tak nudny, że chciało się wyć albo wyłączyć
odbiornik i iść spać. Ale Korneliusz był za leniwy, żeby wstać z fotela. Kiedy
jednak wreszcie zdecydował się i nacisnął guzik, w pokoju pojawiła się istota z
trzema nogami, czerwonymi oczami i w okularach.
- Dzień dobry - powiedziała po rosyjsku, ale z silnym obcym akcentem. -
Wybaczcie mój wymowa. Ja uczyłem wasz język na gwałt. Nie niepokójcie się
mój zewnętrzny wygląd. Ja można siąść?
- Siadajcie - powiedział Udałow. - Jak tam na dworze, siąpi jeszcze?
- Ja prosto z kosmos - powiedziała istota. - Leciał w siłowe pole. Deszcz
nie moknie.
- I po co wam taki kłopot? - zapytał Udałow.
- Ja wam jestem przeszkodzony?
- Nie, i tak nie ma co robić. Opowiadajcie. Herbaty się napijecie?
- To dla mnie być gwałtowna trucizna. Nie, dziękuję.
- Racja, jeśli szkodzi, to nie pijcie.
- Ja umierać od herbata w konwulsje - przyznał się gość.
- Dobra, obędziemy się bez herbaty.
Istota podkurczyła pod siebie wszystkie trzy nogi, wskoczyła na fotel i
wyciągnęła przed siebie łapkę z mnóstwem pazurków.
- Udałow - powiedziała z naciskiem. - Trzeba pomóc.
Zostawiając na boku problemy Korneliusza Udałowa, piwonie i moje wiosenne zachwyty, powiem, że: Średni dostał nagrodę za konkurs plastyczny, Mały zachorował na anginę i z bólem najpiękniejszy tydzień maja przesiedział w domu, Duży chodzi swoimi drogami jak kot, a ja napisałam kilka piosenek (teksty) i jedną nawet wrzucam tu, coby posłuchać. Nosi tytuł Samotność i mam nadzieję, że wam się spodoba...
Łagodnych jak Boża łaska Świat, kołysania w czułych Bożych rękach, opieki, przytulenia i dobroci wszystkim życzy Kalina z rodzinką.
A to piosenka Michaela Smitha a pod spodem moje tłumaczenie jej słów.
Byłem na dnie, gdy znalazłeś mnie
dałeś Swą dłoń, bym jej chwycił się
Twa miłość tak ogarnęła mnie
Dla Ciebie dziś głupcem stanę się
Dałeś mi skrzydła, bym wzlecieć mógł
Dałeś mi pieśń, co ma kolor zórz
Wszystko, co mam, to Ty Panie dziś
Wszystko, co mam to ta jedna myśl
Ref::Łaska twa odnalazła mnie
Łaska Twa światłem jest
Bywały dni, odchodziłem gdzieś
Brakło mi sił, aby ciężar nieść
Przebacz mi, że słaba jestem tak
Ty niosłeś krzyż, czemu mnie sił brak?
Przez wszystkie lata dźwigałeś mnie
Jak dziecko małe przy piersi swej
By wyrósł kwiat, musi padać deszcz...
Tak samo ja rosnę w deszczu łez...
Ref::Łaska twa odnalazła mnie
Łaska Twa światłem jest
Światłem jest, światłem jest
Wszystko mogę w niej
Bo łaska Twa światłem jest...