Unosząc się na falach czekoladowej serotoniny jak markiz d'Arlandes w balonie braci Montgolfier napiszę wam teraz taki mruczący, serotoninowy post. Bardzo lubię czasopisma z gatunku "Przyjemności". Zobaczyłam je w Kanadzie i mają ich tam naprawdę dużo. Są Cottage Bliss, czyli Dworkowowiejskie Przyjemności, są Herbaciane Przyjemności, Wiosenne Przyjemności i oczywiście Jesienne Przyjemności, Klasyczne Przyjemności i Przyjemności Ciepłoróżane, a nawet tak zuchwałe i hedonistyczne jak Truskawkowe Przyjemności i Przyjemności Wiktoriańskie. O co chodzi?
O coś, co jest w zasadzie czystym i nieskrępowanym łasuchowaniem estetycznym, czyli pasieniem oczu ładnymi obrazkami ślicznych wnętrz, dekoracji, rzeczy zbytecznych i pięknych, tudzież bardzo przyjemnych. U nas często dopisuje się do tego jakiś ambitny tekst, kryguje się trochę, bo to takie mieszczańskie jest, więc trzeba dobudować do tych piórek jakieś skrzydła husarza, ale w przyjemnościowych czasopismach kładą kawę na ławę, po prostu. Bardzo smaczną kawę na bardzo ładną ławę zresztą:)
O coś, co jest w zasadzie czystym i nieskrępowanym łasuchowaniem estetycznym, czyli pasieniem oczu ładnymi obrazkami ślicznych wnętrz, dekoracji, rzeczy zbytecznych i pięknych, tudzież bardzo przyjemnych. U nas często dopisuje się do tego jakiś ambitny tekst, kryguje się trochę, bo to takie mieszczańskie jest, więc trzeba dobudować do tych piórek jakieś skrzydła husarza, ale w przyjemnościowych czasopismach kładą kawę na ławę, po prostu. Bardzo smaczną kawę na bardzo ładną ławę zresztą:)

Nie wiem, kto pisał te teksty, ale same tytuły to mistrzostwo świata.
Wszystko jest ellegant i sensational, celebruj kwitnące magnolie, odkryj prawdziwą słodycz swego życia, do tego kupony rabatowe na tak rozczulające towary jak komplet aksamitnych poduszek w kolorze wina z jedwabnymi chwościkami, w tym każdy z kryształkiem svarowskiego. Jest i dział ogrodowy - ho ho, chciałabym mieć taki ogród, pewnie uprawia go armia przycinaczy żywopłotów, rabaty w kolorze wanilii i bieli, dyskretne żeliwne poidełka dla ptaków są w cenie małego samochodu, lekka mgła na zdjęciach, rozmyte kolory, cytat z Emily Dickinson, ale nic natrętnie filozoficznego. Mistrzostwo świata.
I oni tak na serio, naprawdę.
Są ubrania dla ogrodniczek w kolorach pudrowego różu.
Są porcelanowe pieski i winter cuisine, nieustająca celebracja sama już nie wiem czego, bo w miarę przewracania stronic wszystko staje się wielkim, słodkim bezowym tortem, podanym na paterze z mgły i konwalii, gra flet fauna Tumnusa, tańczą driady wiktoriańskie, a ja nie mogę już, muszę iść do kuchni i zrobić sobie kanapkę z czosnkiem, z razowego chleba, otworzyć okno...

Bardzo lubię magnolie, konwalie, wiktoriańskie klimaty i śliczne filiżanki.
Ale lubię też wyjść na dwór, powdychać wiatr, zjeść chleb z czosnkiem i roześmiać się sobie samej w błękit. Na co komu same królowe pszczół? Kto będzie je karmił? Ktoś musi czyścić ul i wylatywać pod błękitne niebo. I robić te cudowne, zwykłe rzeczy, których nigdy nie zrobi królowa pszczół.
Problem z przyjemnościami jest taki, że są jak wisienka na torcie. Nie da się żywić tylko tortem. Ani tym bardziej wisienką. Jest wymienianie podściółki królikom, targanie drzewa, walka z perzem i smak truskawek, zebranych we własnym ogrodzie. Ziemniaków. Zsiadłego mleka. Chciałam, zrobiłam, posadziłam i mam. Jest prawdziwe, cudownie smaczne życie, a na pewno sporo zwykłej, serdecznej i mało fotogenicznej roboty.
Lubię mieć piękny ogród i dlatego pielę chwasty. Zazwyczaj w dresach lub portkach ogrodowych. Żadne nie mają koloru buduaru Marii Antoniny. Kto by to doprał?
Kocham serwis od mężowej mamy, ten w różyczki. Wycierałam go dzisiaj bardzo troskliwie. Mam jeszcze drugi, niebieski. Więcej się nie zmieści w mojej szafce na porcelanę. I dlatego mogę oglądać czasopisma z przyjemnościami spokojnie. Nie potrzebuję kolejnego serwisu, a następna szafa mi się nigdzie nie zmieści. Z fiołków robię fiołkowy cukier, a do biszkoptu daję cztery żółtka.
A czosnek mam od taty Elfa. Pyszny.