28 stycznia 2012

Mrozy, zioła i zupa z dziedziewicy




Zimno.
Zimno i mroźno, banda sikorek okupuje karmnik, pani ze sklepu mięsnego ze zdumieniem odkryła w nas nowych klientów, bo zakupujemy namiętnie słoninę. Pół kilo w kilka dni zjadają, cytronowobrzuche łakomczuchy. Banda liczy 24 bogatki i 8 wróbli, oraz czasem zaplączą się rudziki czy modraszki o błękitnych łebkach. Mały zna juz je wszystkie, czatuje przy oknie, wertuje Atlas Ptaków Polskich i ogląda przez lornetkę, co jest dość karkołomne, bo karmnik mamy pół metra od okna. Ale on twierdzi, że lornetka przybliża. Jak nie przybliża, jak przybliża?
Odkryliśmy ciecierzycę i jemy ją jeszcze z większą przyjemnością, niz sikorki słoninę. Przy okazji Mały oznajmił Babci, że mama, czyli ja ugotowała na obiad zupę z dziedziewicy.
Ot, taka transformacja trudnego słowa ciecierzyca.
I już nam ta zupa z dziedziewicy w domu została, bo wszystkim się spodobało.
A ja w ramach noworocznych postanowień postanowiłam założyć ogród ziołowy z prawdziwego zdarzenia, blog ziołowy i w końcu usystematyzować wiedzę na ten temat.
Blog ziołowy będzie tu i zapraszam do zaglądania, jak kogoś ziółka będa interesować. Z czasem poumieszczam zdjęcia, artykuły i będe dokumentowac powstawanie ziołowego ogrodu od 0, czyli od ugoru. Już się nie mogę doczekać!
Dawno nie zaglądałam tu, bo ciągle coś się dzieje...

Po pierwsze, koniec urlopu, praca mi się zaczęła. Siedzę w pocie czoła i jak kret kopię w planach wynikowych.


Pozdrawiam wszystkich zimowo, biegnę ogarniać dom, robic pączki domowe i gotować ciecierzycę.


05 stycznia 2012

Wielki Mały Drzewołaz


Dzień zachmurny. Pan Wann. New Jork in June

- Pochmurny dzień - powiedziałam, patrząc za okno na uganiające się po krzaku bzu sikorki. Odkąd postawiliśmy tam ptasią stołówkę, okolice okna sypialni stały się bardziej popularne niż Piąta Aleja w Nowym Jorku.Naliczyłam dzisiaj rano siedem sikorek, a także dżentelmena z pomarańczowym gorsem, czyli rudzika.Mały jest zachwycony. Teraz oderwał się od malowania mapy jakiejś swojej baśniowej krainy i zapytał mnie ciekawie:
- Czemu mówisz pochmurny, mamusiu?
- Bo niebo jest zachmurzone.- wyjaśniłam.
- No to powinien być zachmurny.- logika dziecka jest zawsze rozbrajająca - Pochmurny jest wtedy, jak niebo jest pochmurzone.
- Aha. Ale mówi się pochmurny.
- A dlaczego nie chmurny? Mówi się, słoneczny, a nie posłoneczny.
Dalsza częśc rozmowy była popisem elokwencji sześciolatka, który uświadomił mnie, że aby było sprawiedliwie i aby wyczerpać wszystkie możliwości, dzień powinien być chmurny, zachmurny, pochmurny, przedchmurny, zachmurny, a nawet podchmurny i nadchmurny.
Niesamowita jest dusza lingwisty w dziecku. Średni tez kiedyś domagał się kiedyś, by na filiżankę mówić herbacianka albo kawanka, bo się z niej pije herbatę i kawę, a nie jakiegoś filiża.I dopytywał się, co to jest ten filiż od którego nazwano naczynko.Jak go poinformowałam,że słowo prysznic pochodzi od nazwiska Vincenza Priessnitza z Graffenbergu, który owo urządzenie do hydroterapii wymyslił, to potem ciągle mnie męczył: a wannę mamo kto wymyślił? Pan Wann?
Jest wiec pochmurny czwartek, słucham New Jork in June, patrzę na sikorki, mysle o prysznicu i filiżankach i dobrze mi. Wczoraj rozebraliśmy choinkę, Mały gorączkował w nocy a placki ziemniaczane, które zrobiłam na kolację, znikły w kilka minut.
Dzisiaj słońce wschodziło jak rozżarzony pieniążek