24 października 2015

O jabłkach

 

Zerwałyśmy z Elfem jabłka, ostatnie, malutkie, parchate trochę, pełne takiego cichutkiego wdzięku. Siedzą w wiklinowych koszach, połyskując kolorami. Biała, stareńka drabina od dawnej wiejalni zboża nadała się akurat do wdrapywania na nią i osmykiwania gałązek. Przedtem służyła do obrywania winogron i jak weteran wielu bitew, nosi odpowiednie ślady.
- Prawdziwy shabby schick - powiedział Jabłkowy Elf, wskazując łapką w szarych mitenkach zaschnięte winogronowe plamy na bieli odrapanych desek.
- Lubimy rzeczy, które lubią nas, na przykład jabłka - zadeklamowałam - I koty.
Tak, jabłka nas lubią. Tak miło wślizgują się w dłoń, chrupią pod zębami. Sok z jabłek i tegorocznych marchewek, z selerem, gości ostatnio u nas bardzo często. Miły dodaje sobie korzenia imbiru, ja wolę słodziej.
Kota wygrubasiła się, puchata jest, apetyt szalony, śpi po całych dniach i ewidentnie czeka na chłody. Nadejdą, wiemy to wszyscy. Ale póki co, złoto jesieni.


A w powietrzu przestrzeń taka, jak kryształ, po deszczach słońce wyszło i czuję się jak postać z kreskówki Boga,wędrująca szeleszczącym światem. Tak jakbym schodziła wewnątrz siebie nieskończonymi schodami, w jasne światło. Pozdrawiamy jabłkowo.

22 października 2015

O Achmatowej i jesieni. I spadających liściach.


Umyło nas, zmoczyło, zbrązowiało, nasyciło wilgocią, kapie z jaśminów, z modrzewi, mokre łopuchy jak kury, osty jak zmokłe baletnice. Zrobiłam kilka zdjęć, wracając ze szkoły. Wszystkie podobne - brunatne, zielone, pełne takiej melancholii a la Malczewski albo Achmatowa. Dobrze mi się teraz czyta wiersze, dobrze mruczy pod nosem. Jakby się patrzyło i dotykało przez szkło. Krajobraz staje się daleki od człowieka, zmienia się perspektywa. Już nie wchodzę między  ociekające gałęzie świerków czy brzóz, nie niosę naręczy wilgotnych traw. Staramy się z tą mokrą przyrodą wzajemnie nie spoufalać, za to spoufalamy się z kominkiem, kocami, herbata i kręgiem lampy. Lampy błogosławione!
W szkole zaczynam czas szkoleń i wyjazdów, w domu czas budyniu z sokiem i grzanek z antonówkowym dżemem. Wyciągnęłam jesienne buty. Drzewo trzeba koniecznie zwieźć. I tak snuje się czas, pachnący Malczewskim i Achmatową. Malczewskiego wszyscy znają, Achmatową mniej. A przecież Szarookiego Króla nie znać to prawie boli.

Niech się święci niestygnący ból!
Umarł wczoraj szarooki król...



W ogóle chodzi za mną teraz Achmatowa, z jej Trzema jesieniami, czułością prawdziwą i smutnymi oczyma. To jesień, wiem, dopiero teraz te wiersze smakują jak należy...

Lubię te rozmowy po świt prowadzone-
Na maleńkim stoliku szklanki wystudzone,
Nad czarną kawą cienkie, wonne smużki pary,
Kominek rozbuchany jasnym, ciężkim żarem(...)


Takie coś mam kilka kilometrów od domu, za rzeką;) Jedyny podobno skit w Polsce:) Zdjęcie z wikimedii.


Zawijajcie się w koc i czytajcie Achmatową. Albo posłuchajcie coś w klimacie, na przykład to:)




15 października 2015

A tymczasem jesień

A tymczasem u nas jesień na całego. Trochę jakby jej ktoś kolory ukradł - dużo takiej zszarzałej, zmarzniętej zieleni, mało ognistych pomarańczy i złota. Noce zimne. Poranki też. Zielone pomidory nie dojrzewają. Kotka ciągle przy misce z miną: nie jadłam od tygodni, ratunku. Pokaszlujemy z Miłym. Jemy czosnek i miód. W użyciu są szaliki i rękawiczki. Jak mam do wyboru iść na dwór i ogarniać pomarznięte zagonki, albo leżeć pod kocem i czytać, to wiecie co. Dzień Nauczyciela minął, pośpiewaliśmy sobie przeboje Filipinek, Średni powiedział, że zadano im do napisania wypracowanie: mój wymarzony dom.
- I co?
- No i opisałem nasz.
Mały jedzie na wystawę Lego i do Kopernika, przede mną nowe szkolenia i stare lektury, sklep "Szarlotka" zaczął już sprzedawać hot dogi i doładowania, czyli niewesoło. Na linii Pani- Kubuś- Żaby jest postęp, po tym jak dzisiaj odmówiłam wykonywania kolejnych żab, Kubuś się najpierw na mnie obraził, a potem oświadczył, że zrobi s a m. Przyniósł potem jakąś konstrukcję bardzo papierową, ugniecioną i rogatą, po dopytaniu się wyszło na jaw, że to samolot. Bardzo dobrze, jestem jedną świetlicę bez żab do przodu. Pozdrawiam polskie lotnictwo.
Ponieważ ogarniam równocześnie Tomka Sawyera, Anię, Robinsona i Pana Kleksa, miewam czytelnicze powidoki. Śni mi się Indianin Joe, skradający się przez Avonlea, na którego poluje Piętaszek.
Pozdrawiam z trochę bolącą głową, zaopatrzona w zestaw jesienny koco - koci. Jakby komuś było ostatnio szaro i za jesiennie, można powtarzać sobie Brodskiego: październik - miesiąc smutku i przeziębień. Jak poeta napisał, tak jest, dlatego pocieszajmy się herbatą, muzyką, książkami, czym się da. Teraz jest na to czas:)


Jesiennie i zeszłorocznie, a niżej przerobione przez Dużego a la Monet:) Osoba się błąkająca jam to jest.



12 października 2015

Luna i inne dzieciaki - post przed Dniem Nauczyciela.

Luna ma osiem lat. Chodzi po szkolnym korytarzu tak, jakby chodziła po zaklętym lesie. Czasem coś obraca w palcach, patrząc pod światło. Czasem po prostu nuci sobie, wędrując tam i z powrotem i łagodnie ignorując rozrabiającą resztę. Ostatnio, kiedy dyżurowałam, podeszła do mnie, stanęła obok i nic nie mówiąc, zaczęła mnie głaskać po plecach. Po minucie czy dwóch znowu sobie poszła gdzieś, bardzo zajęta byciem sobą i zadowolona. Namalowała mi piękny rysunek na konkurs Pentela - bardzo kolorową tęczę nad jesiennym lasem. Podpisała się starannie.
Dwie Julie z Samorządu prowadzą szkolną gazetę i chodzą do mnie na teatr w soboty, do domu kultury. Jedna musi przyjeżdżać w sobotę autobusem, ma do swojej wioseczki z cerkwią osiem kilometrów, wracając po zajęciach do domu widziałam, jak czeka na przystanku, w futrzanych nauszniczkach. Już ciemniało, wiatr był tak zimny, jakby Buka chuchała z daleka.  Julia przyjeżdża po to, by grać Drzewo w spektaklu o drzewie, co umiało dawać. Kiedy widzę jej jasny warkocz i zmarznięte policzki, mam więcej siły.
Siostra Andrzejka prawie nie mówi. On przychodzi do niej na przerwie i stoi obok, żeby było jej weselej.
Kubuś autystyczny przyszedł do mnie, gdy rozmawiałam na korytarzu z panią od angielskiego. Nie dosłyszałam go w harmiderze przerwy, więc metodycznie zaczął szarpać mnie za rękę. Kiedy odwróciłam się, zaskoczona, oznajmił z pretensją:
- Dzień dobry pani mówiłem!
Tymek miał przynieść trochę kasztanów do klasy. Przyniósł z pięć kilo.
Martyna ma same jedynki z angielskiego. Wzdycha, gdy rozmawiamy. 
- Przez te oceny to mama mnie nie puściła do cyrku!
Krzyś, mój sześcioletni siostrzeniec z racji nieobecności księdza spędził godzinę na sąsiedzkiej religii prawosławnej. Zapytany, co robił, oznajmił, że rysował.
- Aniołki? 
- Nie, Shreka!
 Dzieci są dowożone do nas z 46 wiosek. To jedyna szkoła w gminie, która została. Pozostałych, małych, wiejskich szkół już nie ma.  Na zdjęciu niżej moja stara szkoła. Zburzona, zostały tylko jesiony.


O godzinie szóstej trzydzieści rano zaczyna się pierwsza świetlica, dla tych dzieci, których rodzice idą do pracy na siódmą. Kiedy robię swoim chłopcom poranne gorące kakao, myślę o tych małych, zaspanych, siedzących w pustej jeszcze szkole, przy letnich kaloryferach. Dnia Nauczyciela nie byłoby bez uczniów. 
A na pewno ja bym nigdy nie chciała go obchodzić, nie pamiętając o moich.


 Krzyś jako Frasobliwy Superman

09 października 2015

Jesień idzie przez miasteczko. Pierwsze mrozy.

 

Po ostatnich dwóch nocach nieprzymrozkowego mrozu - bo temperatura oscylowała między minus 5 a minus 7 - nadszedł cichy armagedon w ogrodach. Padły dalie, begonie, cała drobnica tarasowa, padły pomidory w szklarence, buraki, aksamitki, jesiony osypały się kurhanem, a orzechy pomdlały. Dzisiaj wykopaliśmy marchew i buraki, udało się też przed mrozem ocalić dynie i cukiniowate rozmaite. Jarmuż i brukselka dumnie obnoszą się zielenią, tym nic nie szkodzi:)


Wszystko ma swój czas, widać jesień już dojrzała do zbierania. Żegnajcie kroksy:) Jesień idzie przez miasteczko, klony przy cerkwi złocą się i czerwienią.


W niedalekim Supraślu mieli nawet zorzę polarną. U nas za to szron, szelest spadających hurtowo liści, a w domu zestaw jesienny - herbata, koc i kot. W karmniku już sikorki, więc kocisko zaanektowało parapet na obserwację, no i kaloryfer spod spodu grzeje. Jest pięknie, gotujemy zupę z dyni i szarlotkę z własnych jabłek. Jutro dzieci wpadają do domu, szarlotka musi być:)






08 października 2015

O gżegżółkach i grzebrzdżułkach

Wszyscy kochają dyktanda. Przynajmniej wszyscy nauczyciele, bo jak nie kochać tej darmowej, odświeżającej dawki humoru, jaka spada na oszołomioną uczniowską inwencją belferską głowę. Nie będę samolubna, podzielę się uśmiechem. Żeby nie było, posiadam dowody na cytowane ortograficzne kwiatki, dowody na piśmie, wymęczone spoconymi z wrażenia długopisami. I dyktando powstało wspólnie z uczniami, najpierw ćwiczyliśmy pojedyncze wyrazy z rz i ż, a potem rzuciłam myśl, że dla zapamiętania miło by było połączyć owe słowa w całość, możliwie śmieszną i absurdalną, w myśl zasady, że zabawne zapamiętuje się lepiej. Tak więc powstało Dyktando o Stolarzu i Jeżu, a co tam się wypisywało, zobaczcie, bo ja tam byłam, czytałam, za głowę się łapałam i wam pokazuję.

Stolarz Grzegorz żebrał pod wieżbą.
Kominiarz przejeżdżał przez Żeszów.
Wrażliwy jeż szczerze żałował grzebrzdżułek.
Dżydżownica w Możdzierzszu.
Warzliwy jeż żałował gżegrzółek.
Rzałował szczerze gżegżułek.
Dżdżownica w moździeżu.
Grzegoż rzebrał pod wierzbą.
Zmiarzcz dżdżownice.
Jeż żałował szczeże żegrzułek. Grzegosz żebrał.
Zmiarzdż dżdżydżownicę.
Kominiarz. Przejeżdżał Żeszłów o zmieżchu.
Rzałował gżebżułek. Jesz rzałował szczeze gżeżółek.
Nad rzeką żaby kożystały z przerwy.
Żałosny stolasz Grzegoż żebrał pod wierzbą.
Nad rzekoł żaby. Kominiarz przjeżdżał Żeszów.
Przejeszczał przez Rzesów. Żałował szczesze.

I na koniec coś, co udało mi się odczytać z kartki niezdiagnozowanej (rodzice się nie zgodzili) dziewczynki, którą teoretycznie mam oceniać jak wszystkich:

Żałrzy stasz Grzy żeba po wzw Na rzem żaby z pru Kami no żuf o zchu Wrażlio jeż żuo szczerzek żeko.

Ręcem opadajom:)


Szczerze zdziwiona gżegżółka:) A niżej oryginalny tekst dyktanda z jeżem:

Żałosny stolarz Grzegorz żebrał pod wierzbą. Nad rzeką żaby korzystały z przerwy. Zmiażdż dżdżownicę w moździerzu! Porządny kominiarz przejeżdżał przez Rzeszów o zmierzchu. Wrażliwy jeż żądny korzyści szczerze żałował gżegżółek...

06 października 2015

Dobrej nocy

Jesienne wieczory to najmilsi goście.  Mogę przy nich być sobą i nie przeszkadza im, że zawijam się w koc i czytam książkę, nie biorąc udziału w rozmowie. No, może czasem rzucę jakąś dygresję lub żart. One zajmują się sobą, wpinają w filcowe szale broszki z żółtobrzuchych sikorek, popijają herbatkę i robią na drutach z wrzosów kamizelki z pajęczyn. Opowiadają mi o spotkaniu jeży pod brzozami i o tym, że  sumaki już stroją się w szkarłat, pierwsze nuworysze w tym sezonie. Powinny brać przykład z jaśminu, ten wie, że nie wypada wychodzić przed szereg, zawsze stonowany i na miejscu. Ledwie złotem podbarwia podszewkę, bardzo dyskretnie i stylowo.
Kiedy zachodzi słońce, pozwalamy sobie razem pomilczeć. To taki kruchy czas, kiedy rzeczywistość jest za cieniutką ścianką zapomnienia i łatwo powraca, a przecież każdy lubi zapomnieć na moment o zgiełku dnia, o niedokończonej pracy, niedotrzymanych terminach i o tym, że nikt nie jest odważny o zmierzchu.



Zachody z wczoraj. Chciałabym, abyście mogli poczuć tę ciepłą, nienarzucającą się ciszę, głosy ptaków i wiatr, wałęsający się po łąkach nad rzeką.  Powoli staje się noc, jakby się doczytywało rozdział kochanej książki do końca.
Dobrej nocy, wszystkim:)

01 października 2015

O zimnych stopach duszy i jesieni.

Chyba już jestem gotowa na jesień. Jak krzak dzikiej róży Rilkego stoję sobie przed pomrokami jesiennego wieczoru.
Zobacz, jak stoję, jaka jestem bezpieczna,
jaka bezbronna i posiadam, co mi przydatne. 

Udało nam się zebrać zapasy, zgromadzić w słoikach lato, zabezpieczyć drewno do pieca, powrócić z urlopu, przepracować wrzesień, pożegnać kochanych, którzy odfrunęli z letnimi głosami ptaków. Ciepłe ubrania, które miały być wyciągnięte, zostały wyciągnięte, dom otulił się ciepłem z kominka, kocią, jesienną obecnością, tak w swojej nonszalancji intensywną, że jakikolwiek brak kota zauważa się teraz natychmiast. Liście spadają z orzecha, a sąsiadka ścina winogrona nożyczkami do plastikowego wiadra. Był już pierwszy przymrozek i był księżyc żniwiarzy, wrześniowa pełnia. Zaliczyliśmy pierwsze jesienne przeziębienia i babie lato. Pierwsze przygnębienia bez powodu. Wchodzimy w szeleszczącą, złotą pełnię jesieni. Pogodzeni z losem i zachwyceni. Duszy potrzebny jest taki przymrozek, coś, co pan Poniedzielski nazywa "okresem gorszych samopoczuć"- żeby nie była kulawa. Żeby poczuła, jak ziębną jej stopy ( nie wiem, czy nie posuwam się za daleko w metaforach, bo stopy duszy to trochę karkołomne^^) Stając w pustym pokoju po Dużym i Elfie poczułam to ziębnięcie stóp duszy jednak bardzo mocno. Wiem, że się przyzwyczaję, ale jednak zimna ta jesień ze swoimi odlotami...
Oddajemy ci więc Jesieni ostatnie marne pomidory i ostatnie, niesłodkie już poziomki. Ból głowy o poranku i szron na trawie.  Astry i aksamitki. Winogrona i kosze.  Dalie i chryzantemy. Płaszcze i szale. Zobacz, Jesieni, jak stoimy, bezbronni i bezpieczni.

A pan Poniedzielski napisał;

Nie martwią mnie drzewa bez liści
A ludzie
Co stoją jak drzewa
Bez – choćby, źdźbła sensu
Że już nie wspomnę o kiści