31 sierpnia 2017

Ostatni dzień sierpnia, grzyby, wyprawy, słoiki i ciche światło.

Sierpniowe ostatki. Taki dobry dzień, taki łagodny, słoneczny, cichy. Dzień na grzyby. Wyprawiliśmy się na zbieranie, nie tylko prawdziwków i koźlaków, ale i tego światła, tego spokoju, kolorów czarnego bzu, brzozowych listków, którymi wiatr utkał trawę jak najpiękniejszy, pożegnalny gobelin.
To już?
Nie będzie beztroskiego przesypywania dni przez palce, wylegiwania się na tarasie  z kotem? Nie będzie porzuconych niefrasobliwie piłek, ogrodowego basenu, żab w oczku, truskawek na śniadanie,  piosenek z gitarą na kolację, lampionów, zieleni, świerszczy?
Dopiero za rok? Przecież tak mało było, tych ognisk, bajek, gorącego dżemu, śmiechów, książek, obłoków, lipca, sierpnia, czerwcowych jaśminów, łąk, gwiazd z letniego nieba...
Stało się, minęło, nadeszło.
Trawa pachnie teraz inaczej, słońce świeci jak przez gazę, barwy się rozmywają, wędrując za grzybami zapalątuję się w dziesiatki pajęczyn, niewidzialnych przez łzwwiące oczy.
Jak pięknie. Rudość,  cynowa zieleń, ochry, sprane błękity, fiolet, złoto.
To już, Polecie, jak napisała Jagoda...











 

 Prawdziwki są śliczne, zdrowe, przyjemnie suche, wonne. Poszły do suszenia, będzie na zimowe chłody...





 Mały z pięknym znaleziskiem - prawdziwek był cały i zdrowy,  ważył 80 dkg...


Tu znowu Mały z nowym znaleziskiem. Mamo, chcesz zobaczyć mojego przyjaciela? Reszta chłopaków nie była taka odważna, o nie!


A kiedy się suszyło... to bajka.



A na podwórku mamy tak. Jeszcze kwitnie, jeszcze złoto, jeszcze kolorowo, jeszcze chwytamy łapczywie te ostatki lata i zamykamy w słoiki...







Będzie tego na zimę...:)


Kotlety z komosy (quinoa), z dodatkiem pieczonego selera, kminku i czarnuszki. Cukinia smażona w panierce z mąki kukurydzianej zmieszanej z curry, czarnuszką, solą, pieprzem i cukrem.
A jutro powitamy wrzesień. Nie, żebyśmy września nie kochali. Inne dary będą, inne cuda. Chłodne ranki, rosa, swetry, welniane chusty, gorąca herbata, wrzosy, coraz więcej złota.
Ale na czerwce, lipce i sierpnie poczekam znowu rok.
Staję w progu i patrzę na te światła. Jakbym żegnała przyjaciela, co odjeżdża daleko.



Piosenka na pożegnanie sierpnia.


25 sierpnia 2017

Silva rerum sierpniowe. Babka, dynie, wrzośce, lektury i trochę pomidorów.


Babka ziemniaczana. Kto nie jadł?

"Kto nie jadł w zimny wieczór babki ziemniaczanej
przyrumienionej złotem na wesołym ogniu
w gębie pieca rumianej, niech podniesie rękę!
Trzeba mu na talerz
nałożyć szczodrze, hojnie, 
okrasić rozmową i jasnym żartem
serdecznym pochyleniem głowy. Niech świece
palą się aż do świtu, (...) aż będziemy tylko
garstką nomadów przy kruchym ognisku
tak uparcie wierzących, że przegnamy mrok
zwykłą, ludzką radością i zapachem jadła."


 

Jest mnóstwo rodzajów babki. I mnóstwo przepisów. Ta na zdjęciu po prawej jest wegańska i bezglutenowa, bez jajek i mąki pszennej, za to z kukurydzianą mąką, pieczarkami, kminkiem. Ta po lewej klasyczna, podsmażona potem na klarowanym maśle. Na drugi dzień jest lepsza niż na pierwszy. Ale w ogóle jest cudowna. Leczy serce na ten koniec sierpnia. 


Mały dostał pastele do szkoły i oczywiście, wypróbowaliśmy je wieczorem. Bardzo dobrze rysują, tylko czemu jesiennie? Pewnie to pogoda. Nadal mamy chłodnawo, ale padać przestało. Kot zdecydowanie mówi wyjściu na dwór kocie "nie.".


Tymczasem na dworze jeszcze nadal sierpniowo, jeszcze pomidory szaleją w szklarni. Koktajlowe wyszły mi przez otwory w dachu na zewnątrz, nie mieszczą się. I tam sobie kwitną. Jak coś z tego będzie, będziemy je zrywać z drabiny. Tego jeszcze u nas nie grali.

 


 Te śliwkowe sa pyszne. I malinowe. Dojrzewają powoli, niestety. Słońce by się przydało.


 

Róża zakwitła na drugi powrót, pelargonie też w formie. Nieuchronnie nadszedł czas dyń -  nie przepadam za dyniowym dżemem i zupą mleczną z dynią, ale poza tym, na pikantnie, w kulebiaku, w tarcie, jak najbardziej.






Dynia jest pięknym stworzeniem Bożym. Lubię jej kształty, jej twardą skórkę, wytrwałość - dynia poleży, poczeka na jesienne chłody, schowa się sama w sobie. Kiedy przychodzi pora dyń, wrzosów, wrzośców, to czuję się jak ten bocian, co musi zostać na zimę. Poleciałoby się za latem, ale nie można. Tyle do ogarnięcia. U mnie też rada za tydzień, a ja nie mam nawet pojęcia, jakie klasy dostanę. Pewnie siódme. Co oznacza, że będziemy się uczyć z podręcznika, kompletnie nowego dla nas, że jakimś cudem będę musiała skłonić trzynastolatki do przeczytania Reduty Ordona, Syzyfowych prac i starego człowieka wraz z morzem. Klasa 7 z 8 mają razem 16 pozycji w obowiązkowych i po dwie uzupełniające na rok do wyboru z 11 pozycji, jeśli dobrze pamiętam. Myślę, że z każdej można wynaleźć dla siebie coś cudownego, czy to Latarnik czy Oskar i Pani Róża, ale ból istnienia już czuję - dzieciaki nie chcą czytać. Poza nielicznymi wyjątkami w osobie Średniaka czy Małego i paru innych wielbicieli królestwa Literatury, dla reszty to cierniste drogi.
Cóż, będziemy musieli iść nimi razem.
Już się zastanawiałam nad teatralną adaptacją Reduty Ordona i Michałem, wspinającym się na ławkę, by zawołać: Nam strzelać nie kazano! Idealna rola dla niego. 
Część mało czytających młodzianków świętych, jakby ksiądz Kazuro powiedział, będzie po prostu odgrywać harmaty...
A wrzośce - tak, już kwitną. Tak.




22 sierpnia 2017

Zimniej, odlot bocianów, kocie piecuchy i o wyczuwaniu.

Rano tylko dwanaście stopni. Wiatr, deszcz. Dzisiaj  bocianie gniazdo obok nas  już puste. Przedwczoraj widzieliśmy sejmik na łące, kilkadziesiąt bocianów przechadzało się dumnie, pewnie obgadując kwestie kto obok kogo leci i z kim.  Dziwnie pusto będzie bez nich.
Na Bartłomieja Apostoła bocian do drogi dzieci woła... a to już za dwa dni.
deszcze strząsnęły brzozom trochę sukienki, złotem błysnęło w zieleni.
Kocisko wyczuło zmianę aury i wolne chwile spędza tak.



Idąc za przykładem piecucha, wszyscy poukrywali się po domu za swoimi sprawami. Kalina w kuchni, gotuje, wekuje i piecze. Zebrałam przed deszczem bób, ogórki ipomidory. Bazylia wysuszona, selerowe liście też.







Gotowanie jest pocieszające. Kuchnia staje się wtedy kuchnią mamy Muminka, jak ją widziała Filifionka w listopadzie (nie powinnam jeszcze listopadem straszyć, ale kuchenne ciepło rozgrzewa tak samo, nawet w chłodny, sierpniowy dzień).
Upiekliśmy z Małym gofry. I oczywiście, zyskały one gorąca aprobatę reszty rodziny:




I kiedy wszyscy zjedli, a ja pozmywałam naczynia, siadłam sobie na krześle, zwieszając ręce, popatrując na siąpiący za oknem deszcz, na żółknące nieuchronnie brzozy, na całe to sierpniowe, ciche, przyjemne weltschmerzowe trwanie... to przypomniały mi się słowa Filifionki, grającej na harmonijce tidelo - tidelu.
Trzeba wyczuwać, nie szukać.