Dzisiaj o szóstej rano szron przykrył wszystko białym kożuchem. Widzę jak wiatr szarpie gałązki brzóz i wysokie jałowce i wcale nie mam ochoty nigdzie wychodzić. A jednak będę musiała - ale to potem, na razie zaszywam się w królestwo kuchennej baśni i smażę naleśniki.
W smażeniu naleśników jest tajemna alchemia. Najpierw ciasto. Do blendera wbijam pięć wiejskich jajek, wlewam dwie szklanki mleka, szklankę wody, szczypta soli, trochę cukru, dzisiaj jeszcze szczypta cynamonu - i dosypuję mąki, tyle, by ciasto było gęste i lejące się ładnie, o fakturze aksamitu.
Potem patelnia. Eksperymentowałam długo, teraz mam ceramiczną patelenkę do naleśników, płaską, dobrze wyprofilowaną i rozmiaru odpowiedniego, by potem naleśnik pięknie puszył się na talerzu. Na początek daję odrobinę klarowanego masła, potem już w zasadzie smaży się bez tłuszczu.
Smażenie naleśników jest magiczne. Stosik na talerzu rośnie, naleśnikowa góra, wydobywająca z siebie zachęcające smużki smakowitej pary. Smażę dużo, bo chłopcy mają apetyt - staram się dawać pół na pół mąkę pełną, z własnego przemiału, czasem dosypie kukurydzianej, czasem jaglanej, szukając smaków. Jeśli robię naleśniki w stylu amerykańskich pancakes, to ciasto ma nieco inny skład, przepis TU.
Jestem tylko ja i naleśniki. Usmażenie od trzydziestu do czterdziestu trochę trwa, mam czas na rozmyślanie, popatrywanie po kuchni, za okno, wydreptywanie ścieżek w różnych jasnych myślach. Za oknem wiatr, siwe strzępy chmur, a w kuchni zapach i ciepło. Chłopcy zbiegają z góry bez wołania, wywabieni tym rozkosznym zapachem.
Każdy ma swoją celebrację.
Mały też nutella, ale krojone na mniejsze kawałki, często z kleksem śmietany.
Duży z twarożkiem na słodko, Miły też, ale dodatkowo podsmażone na złocisto, podawane gorące, popijane zimnym mlekiem. Ja lubię kwaskowaty smak podsmażonych z cynamonem i cukrem jabłek, zawinięcie, na to bita śmietana i czekoladowe wiórki. Ale zadowolę się też zwykłym naleśnikiem bez nadzienia, zjedzonym jeszcze ciepłym, z parującego talerza, palcami.
Kiedy chłopcy byli mniejsi, wygryzali w naleśnikach dziury na oczy i nos i chodzili tak w naleśnikowych maskach, strasząc siebie nawzajem. Potem naleśnikowe straszydełka zjadali, nie martwcie się. Nic się u nas nie zmarnuje:)
Własnie śnieg zaczął padać.
Mam kawę inkę w kubku, a w kuchni naleśniki.
Pięknie jest.
Jak poetycko opisane!! ja wczoraj tez robilam nalesniki, na oboad nadziewane szpinakiem i twarogiem, zapiekane z serem zoltym...taki obiad bezmiesny, bardzo lubie! Moje wnuczki lubia z nutella. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńW Warszawie tez sniezek wczesnie popadal, taki niesmialy i znikajacy..
UsuńDobrze mi się na duszy zrobiło w kontakcie ze szczesliwym człowiekiem,mimo ze ten kontakt tylko wirtualny. Roztoczylas swoim postem takie ciepło...Mam nadzieję, ze ja tez kiedyś będę jeszcze tak spokojna i szczesliwa, ze będę mogła cieszyć się z tych najdrobniejszych cidziennych rzeczy i nikt mi juz tego nie bedzie utrudnial, nie zabierze mi radosci z ich odczuwania. Dziękuję za pięknyopis zwyklego dnia.
OdpowiedzUsuńPamiętam swoje pierwsze naleśniki zrobione trochę pod przymusem bo babci nie było pod ręką a dzieci prosiły. Były koszmarne ale z czasem się wprawiłam. Córa mi mówi ,że robię najlepsze na świecie ale nie jadła Twoich. Zawsze zjadam pierwszego bez nadzienia. Taki rytuał. Lubię i na ostro i na słodko.Najulubieńsze to te ze szpinakiem polane sosem jogurtowo czosnkowym albo na słodko z truskawkami i serkiem maskarpone. U nas sypie już drugi dzień. Masakra
OdpowiedzUsuńJa też wygryzałam dziury w naleśnikach! Ech, kiedy to było... Pierwszy naleśnik teraz należy się pieskom, które bezbłędnie rozpoznają TEN moment! Smacznego! Chyba usmażę naleśniki!
OdpowiedzUsuń.... o kurcze.... a u mnie mleko, mąka jajko, ciach rach bach i usmażone. I koniec. Aż wstyd, kiedy czytam Waszą celebrację....
OdpowiedzUsuńU nas tez dzis posypało, ale mokrym śniegiem, ble.
OdpowiedzUsuńNaleśników smażę ok. 12 i zawsze mi się dłuży, ale przy 40! oj, to rachunek sumienia można porządny zrobić! :))
Całusy
To nie traktat, to oda...:))
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Aż u mnie zapachniały Twoje naleśniki, przyprawione poetyckim opisem :)
OdpowiedzUsuńI proszę-poezja naleśnikowa...Można? A jakże:)
OdpowiedzUsuńU nas zjadają z dżemami, konfiturami albo z serkiem (najlepiej waniliowym D). Na szybko lecą z samym cukrem. A ja lubię na ostro-z warzywami, najlepiej z rosołu, poduszonymi widelcem, zmieszanymi w jedną masę i doprawionymi papryka, pieprzem, podrumienionymi jeszcze żeby rosół odparował...pychotka. Wachmistrz ma rację - to ODA DO NALEŚNIKA. Albo do czasu spędzonego w kuchni (te myśli o myślach bardzo piękne i jakże znajome:)) Uściski ciepłe w ten wietrzny i baaardzo zimny dzień!
Ach jak Ci zazdroszczę czasu jaki możesz spędzać celebrując każdą chwilę . Ja też się staram ale mam go tak mało. Praca,przygotowanie się do niej , codzienne obowiązki domowe, rodzinne sprawiają że czasem nie dostrzegam codziennych małych cudów. Staram się ale czasem zmęczenie wygrywa.A wtedy dużo jest pośpiechu i nieuwagi. Ale codziennie pielęgnuję w sobie zachwyt .Staram się . I czekam na wakacje. Pozdrawiam Halina
OdpowiedzUsuńJa robię z kiszoną kapustą i grzybkami.Do smażenia używam skórki od słoniny.Potem podsmażam na chrupko. Naleśniki to magiczna potrawa.:)
OdpowiedzUsuńA u mnie wczoraj były naleśniki. Ale przygotowywanie ciasta i smażenie to domena mojego męża :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście poemat naleśnikowy :)
OdpowiedzUsuńI wiejskie jajka, coś w tym jest.
Też robiłam takie ilości dla trójki synów, ale smażyłam na dwie patelnie, szybciej. Tylko na słodko, najczęściej z serem z rozrobionym koglem moglem, potem obowiązkowo rumienione na maśle (cudownie chrupiące). Jedynie mąż lubi nie podsmażane i jedynie on z in. nadzieniem, np. szpinakiem. Pierwszego zjadam ja, posypanego cukrem i zwiniętego w rulon.
Ostatnio robiłam w sobotę - z duszonymi swoimi jabłkami (oni nie wiedzieli, że dodałam dżem z dyni i dżem z mirabelek, ha !) zwijane w trójkąt, na wierzchu serek waniliowy, dekorowane wiśnią z cukru i brzoskwinią z puszki. Latem cudnie wygląda zielony listek mięty lub melisy.
Rozgościłam się u Ciebie, jeszcze zanim usmażyłaś te aromatyczne naleśniki.
Pozdrawiam serdecznie
Miło się czyta. A mnie naleśniki jakoś tak nie wychodzą, chyba teraz wiem dlaczego. Zapominam o ważnym składniku - nutce poezji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
A ja znowu na głodniaka czytam post o jedzonku... Skrętu kiszek dostanę. Dziury w naleśniku też wygryzałam i z maską taką latałam :D Zjadłoby się takiego ze szpinaczkiem...
OdpowiedzUsuńBardzo długo mi nie wychodziły. Aż pewnego dnia się udały. :) I teraz już zawsze się udają. :) Jeśli czasem zostają, to robię krokiety np. z kapustą z grzybami lub z mięsem. Albo zapiekam zrolowane ze szpinakiem.
OdpowiedzUsuńU Ciebie poetycko, a ja kiedyś podczas smażenia zauważyłam na drzewie... sowę. Wyłączyłam gaz i pognałam z aparatem na sesję zdjęciową. :)))
Pozdrawiam :)
Niesamowicie mi miło, że moje zwykłe naleśniki i traktatowanie o nich przyjęliście tak ciepło. Ile w takich naleśnikach tkwi, sama nie wiedziałam. Jakby się odnajdywało znajome obrazy, zapachy, uczucia. Zastanowiłam się nad sobą - tak, jestem szczęśliwym człowiekiem, nie umiem patrzeć inaczej, niz przez te poetyckie okulary, dziękuję bardzo za wszystkie komentarze i pozdrowienia, każdemu z osobna. Wzruszona bardzo...
OdpowiedzUsuń