Spletli z
gałązek i trawy wygodny kosz, do którego zmieścili się wszyscy
troje. Atremus usiadł na grzbiecie nietoperza – widocznie nie po
raz pierwszy podróżował w ten sposób. Mokraczek zachodził w
głowę, co jest źródłem tej niecodziennej przyjaźni i nie miał
pojęcia. Chełpliwy jelonek i milczący, aksamitny zabójca...
zadrżał, wspominając mroczne spojrzenie nocnego łowcy. Na
szczęście, póki co, byli bezpieczni. Póki co...
Zmierzchało
się, znad wody nadpływały tajemnicze odgłosy. Olbrzymie uszy
nietoperza drgały leciutko. Uchwyciwszy kosz łapami, wzbił się
lekko i bezszelestnie w wieczorne niebo. Mokraczek wychylił się poza
krawędź kosza – w dole przepływała czarna woda, w której, jak
w lustrze, biegło ich odbicie i odbicie wielkiego, żółtawego,
sunącego im na spotkanie księżyca.
*
Kolejna malutka porcja - Mokraczek wędruje dalej, a na jego drodze pojawiają się kolejni bohaterowie. Dzisiaj nietoperz - Leonardo. Coraz bliżej do celu:)
Tego nietoperza to ja też się trochę boję :-). I o Mokraczka się boję- przypomina mi Małego Księcia na wielkiej pustyni. Mali chłopcy nie powinni mieć bosych nóżek, bo łatwo się skaleczyć.
OdpowiedzUsuńNiechby już skończył tę tułaczkę, usiadł przy stole i zjadł. Naleśnika najlepiej:-). Lubię prozaiczne, bezpieczne zakończenia- gdybyś chciała pisać pod publikę:-).
pozdrawiam, Ewa.
Pięknie napisałaś o tych bosych nóżkach - ale on jeszcze troszkę powędrowac musi, zanim usiadzie przy stole. Dla siebie musi powędrować i dla tych których spotka, a którzy go potrzebują;)
Usuń