Na trzydziestolecie Kresów, z piękną muzyką pani Agnieszki Glińskiej i moimi słowami, nagrana w studiu Rembrandt, w aranżacji pana Marka Kubika. Śpiewają kresowiacy, laureaci poprzednich edycji i przyjaciele konkursu poetyckiego Kresy. Słucham sobie do ubierania choinki. I tak cieplej na sercu, mimo różnych szarych Buk.
A te cudowne bombki dostał Miły w prezencie. I teraz je wieszamy.
I jak powiesiliśmy, to nastała bajka, dziadkowoorzechowa, koronkowa, szydełkowa i pachnąca choinką. I w sumie już u nas święta. jeszcze tylko wianek w kuchni, jeżyk z makiem i bubliczki, pieczone w piekarniku, z kminkiem, kapustą i grzybami, do barszczu. Nie mam parcia na sprzątanie, chce odpoczywać i patrzeć za okno, na sikorki w sosnach. Puchatka zabawnie stuka na nie zębami i popiskuje. Będę sobie teraz czekać, wyciągnę Dzieci z Bullerbyn, Zime Muminków i ten piękny wiersz
Nagle a niespodziewanie poszło sobie gdzieś lato. Mamy pięć stopni na plusie, w porywach siedem, ciągle leje i przeprosiliśmy się z kominkiem i piecem. Kartofle niewykopane, dynie zalane deszczem, trawa nieskoszona i pełna opadających z brzóz liści.
Małe koty bobrują na całego. Mają szalony apetyt, odwiedziły weterynarza i nieustannie testują obrażoną cierpliwość Kici. Ale Mały jest zachwycony, nosi je w kieszeniach, robi sobie na brzuchu mruczące okłady i snuje wizje, że wygrubaszą się jeszcze bardziej. I jak to będzie pięknie, mamo, jak taki gruby kot będzie na tobie zimą leżał.
Zimą.
Nie chcę myśleć, na razie jesień mnie trochę boli, chyba nie nacieszyłam się babim latem jeszcze. Robimy śliwkowy dżem i sprawdzam kartkówki z "Pana Tadeusza".
Co wspomina w Inwokacji Poeta?
- Swój śmiertelny wypadek.
Kim był Sędzia?
- Przyjacielem i sługą Sopliców.
Co wspomina w Inwokacji Poeta?
- żeke nil (pisownia oryginalna)
Dlaczego Zosia mieszkała w Soplicowie?
- Zosia nie mieszkała w Soplicowie
Jakie rośliny wspomina Poeta z sentymentem w Inwokacji?
- habry, dab, fiolki, żyto (pisownia oryginalna)
Jakie rośliny wspomina Poeta z sentymentem w Inwokacji?
- trawa angielska, mięta
Jakie rośliny wspomina Poeta z sentymentem w Inwokacji?
- kukurydza, dąb, stokrotki, mak, tulipany
Dlaczego Telimena i Zosia mieszkały w Soplicowie?
- Było im tam lepiej
Wymień postacie, występujące w I księdze
- ksiądz Rydzyk
Bez komentarza. Wzdech.
...idę spróbować powideł śliwkowych. Jak one pachną, jak one cudownie pachną. Jak najlepsze wiersze o jesieni. Mickiewicz sporo opisywał fantastycznych dań, korzystając z kucharskiej książki Czernieckiego, Compendium ferculorum - wyczytałam to w magazynie Kuchnia. Na przykład opis podawanego na uczcie szczupaka. Aż mi się tatusiowe szczupaki przypomniały...
"Weźmij szczukę, jaką wielką chcesz, ogol trochę od głowy, w śrzodku
zostaw łuszczkę. Od ogona też trochę ogol, spraw, natnij na rożen mięsny
ten śrzodek z łuszczką, obwiń chustą, a obwiąż sznurkami, zmaczawszy tę
chustę w occie winnym osolonym. Potrząśnij też solą
głowę i ogon, a przyłóż do wolnego ognia, piecz a obracaj. Miej ocet
winny solony w rynce przy ogniu, któryby wrzał, a polewaj nim często tę
chustę, którąś owinął szczukę. Głowę też wcześniej pozynguj oliwą albo
olejem, albo masłem, a potrząśnij trochę mąką pszenną i drugi raz,
i trzeci raz to czyń, to się smażyć będzie, a ogon na ostatku, gdy się
rumienić pocznie, pozynguj także, czym chcesz, ale mąką nie potrząsaj,
a gdy rozumiesz, że już gorąco, zdejmij z rożna, chustę odwiń, będziesz
miał szczukę sparzoną, warzoną i pieczoną."
Nie mam zdjęć jesieni w ogrodzie jeszcze, ale mam zdjęcia kotów. Pozdrawiamy mrucząco i nieco melancholijnie.
Najpierw długo, długo jest zimno i nie ma niczego - a potem nagle, w kilka ciepłych dni, wiosna eksploduje. Co mogło zakwitnąć, zakwita, śpieszy się, pierwsze ałycze, mirabelki, wiśnie i już po nich, już osypuje się puch, jak w piosence Leszka Długosza: "Czekamy tak."
Taka prawdziwa ta piosenka.
Gdy znów z gałęzi biały pył
Upadnie nam do stop i my
W błękitnych smugach światłach dnia
Będziemy też w tej ciszy szli
Też światła pełni
Nie mam zbyt czasu na pisanie, każdy dzień pochłania mnie do zmęczenia i wieczorem zastanawiam się, czy teraz jakoś więcej jest tej pracy, czy po prostu mniej sił? Za to śpię mocno. Bolą przedramiona od darcia trawy, wożenia taczek. Ale siadam potem na schodach, rozgrzanych kwietniowym gorącem i zachwycam się. Warto. Tyle światła w środku daje przyroda, tak bardzo oczyszcza serce, zwłaszcza, gdy wokoło różnie z tym światłem i życzliwością. Obeszłam już po stokroć każdą roślinkę w ogrodzie, poprzytulałam każde drzewo, pozachwycałam się i jabłonką rajską, i migdałkiem jak różowy puch, który teraz właśnie, przez te dwa, trzy dni ma swoją sławę i chwałę, pszczele królestwo i wszystkie hołdy.
Skalny i ziołowy drobiazg też już kwitnie, tez przygarnia pszczoły i motyle, cieszy oko i zmusza, by uklęknąć, bo są takie piękne rzeczy, które ogląda się tylko nisko, schylając, ucząc się pokory i zauważania maleńkich cudów. Ostatnio Mama wąchała u mnie hiacynty na kolanach.
Z rzeczy wielkich i wspaniałych - Średni zakończył edukację w swoim liceum, odebrał świadectwo i list gratulacyjny, nigdy jeszcze tak pięknego świadectwa u nas nie było, bo na koniec klasy maturalnej ma 5,25. Teraz przed nim - i nami! - matura, a potem u Dużego obrona pracy magisterskiej, więc do wakacji jeszcze wiele emocji.
Elf pracuje w fantastycznym wydawnictwie, koty nadal się kłócą, więc jak dzieci nas odwiedzają ze swoim Czarnuszkiem Miszą, nasza Kicia nocuje wyniośle na dworze.
Na szczęście ciepło.
Mały próbuje jeździć na desce, gra na ukulele, ćwiczy rolę na 3 maja i szykuje się do wycieczki w Góry Stołowe. Jedziemy w maju.
Przesadzam pomidory do szklarni, ale o tym napiszę jeszcze, tak samo jak i o warzywniku. Czas pędzi, naprawdę. Jak moja Babcia Lida mawiała - dzieci, nie straćcie czasu. Pieniądze można nadrobić, ale czasu nigdy.
No więc pozdrawiam z Kalinowa, z pełnej światła wiosny - łapiemy czas za uszy, do napisania już w maju!
W zasadzie nie powinnam, w końcu to ledwie połowa września. Ale czuję się trochę takim zasuszonym winogronem, bo i w wielkim świecie naokoło i w małym bardzo dużo zgiełku, jakichś szarych smutków i zwykłego zmęczenia. Więc dzisiaj myślałam sobie, żeby siebie poweselić i na duchu podtrzymać, o darach jesieni i o tym, że Leszek Długosz śpiewał o dniu w kolorze śliwkowym. I co by nie było, śliwki właśnie dojrzewają, a pani Ćwierczakiewiczowa podaje przepis na zupę śliwkową:
„Pół garnca śliwek węgierek, po oczyszczeniu z robaków, nalać wodą tak,
aby objęła śliwki i gotować mięszając żeby się śliwki nie przypaliły.
Skoro się rozgotują, przecedzić przez durszlak, wsypać cynamonu, pół
funta cukru, szklankę wody rozbić z łyżką mąki, zagotować razem i podać z
grzankami smażonemi na maśle. Wiele osób zaprawia tę zupę śmietaną, bez
śmietany jednak daleko jest smaczniejsza i zdrowsza. Należy ją podawać
na ciepło.”
Po czerni jeżyny, po liściu kaliny. Podlewam pomidory, jeszcze ciągle owocują. Muszę posadzić jesienne truskawki, muszę zrobić porządek w warzywniku. Za dwa tygodnie nasze młode już z domowego gniazda wylecą na studia. Mały pisze na polski opis lasu, a po deszczach w lasach prawdziwych, na horyzontach błękitniejących grzyby już, których nie mam czasu zbierać. Za dwie niedziele Światyj Kryż, ostatni odpust tego roku, ostatnie kolorowe jarmarki. Zrobię więc sobie tę śliwkową zupę i knedle do tego, i będę czekać na pełnię żniwiarzy i na nieodwołalne sprowadzenie się jesieni. A tymczasem czas sobie mija nas. Urodziny dwóch mam, Miłego i Średniaka. Odloty rodziny i jaskółek. Przekwitnięcie ostatniej angielskiej róży. Dzisiaj jakoś serce mi się ścisnęło, gdy mama Miłego rzekła, że oto dobrze już by było drzewo na zimę do piwnicy zwozić. Jakże to tak? Niesprawiedliwość.
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
Na sobotnim ryneczku pusto, tylko miły, nieco zagubiony rolnik sprzedawał kwiaty, pomidory i rozsadę warzyw. Przyciągnęły mnie wysokie, złociste jak słońce pierwiosnki - przy okazji wdałam się w pogawędkę. Coś, co wygląda na żółte rumianki. Nie wie, co to jest. Żona wie. A to mrozoodporne? A chren, ja nie wiem, żona wie. Ale to rumianki? Musi rumianki. A może nie rumianki? Może i nie. Trzeba by żony zapytać. Kupuję też od niego bratki, żółciutkie, z oczkiem. Zakwitną pani na drugi rok jeszcze, bo to tegoroczne. Wszystko pakujemy do wiklinowego kosza na rowerze, rozstajemy się pogodnie we mgle poranka, uśmiecham się do tej wszechwiedzy żony i jadę zakosami, między stareńkimi chatkami, śpiącymi jeszcze o tej siódmej rano. Mgła unosi się, prześwituje błękitem i słońcem. Pachnąca gałąź wiśni paca mnie w głowę, gdy schylam się, przejeżdżając przy płocie.
Wiosna jest teraz wszędzie, jak naskórek świata, przenika każdy oddech, każde skrzypnięcie koła roweru. Koguty pieją, bociany klekoczą, z ogrodów zapach ziemi po deszczu. Pierwiosnki, migdałki, wiśnie. Chwała wiśniom! Jak biała piana, nad trawą pełną mleczy. Wczoraj składaliśmy deski, złapał nas deszcz ale przeszedł szybko. W domu mama upiekła ciasto z kruszonką i wiśniami, jak smakowała po tej pracy i deszczu...
Rano mogłam już ze szklarenki naciąć sobie rzeżuchy i szczypioru, rzodkiewka i sałata wschodzą pięknie, posiana młoda trawa wokoło też.
Ciągnie mnie na dwór, nieustannie. Grabię, pielę, podlewam, głaszczę szyje tulipanów, staram się nie przegapić otwierania się bzu. Bo mirabelki już przekwitły, są tylko zielonobrązową chmurą. Jabłonie i grusze w pąkach, a czas wiśni trwa w najlepsze. Ale ja czekam na bzy - bo kiedy bzy zakwitną, świat staje się na kilka dni jednym wielkim ogrodem. Za natargany, mokry, bzowy bukiet oddałabym wszystkie pierwiosnki:)
11 maja wychodzi mój i Średniego tomik, będzie nosił tytuł "Droga do domu". Jestem szczęśliwa a jednocześnie łapie mnie taki egzystencjalny, hrabalowy, nostalgiczny smuteczek. Coś zamykam tym kolejnym tomikiem, taki długi i trudny czas, w którym odchodzili moi najbliżsi i wszystko określało się na nowo. Ale co miało być napisane zostało napisane, jest kolejna wiosna i nowe wiśnie, prawda?
Zimowy wiatr zrywa grudniowi kolejne kartki z kalendarza, brzozy nadal pod szadziową pierzynką, tyka zegar dni, tik - tak, robi się domek z piernika. Miodem pachnie i kominkiem, to najmilsze z zimowych rytuałów, grzanie stóp i siorbanie słodzonego miodem kakao. Może nie jest to coś spektakularnego, ale jestem zwyczajnie szczęśliwa, żelazo idzie w górę, dzieci zdrowe, na kominku już świąteczne dekoracje, a pierniczki powędrowały po przyjaciołach. Na uniwersytecie Dużego studenci i pracownicy uczelni zbierali na szlachetną paczkę, socjologowie okazali empatię i zebrali pokaźną jak na chude portfele studentów kwotę, a filozofowie z wydziału filozofii nic nie dali, bowiem źle jest dawać rybę zamiast wędki, jak orzekli. Co do mnie, to szanując filozofów myślę sobie, że często mówienie o dawaniu wędki zamiast ryby kończy się niedawaniem niczego, bo dać wędkę jest trudniej jeszcze niż rybę.
W naszych sklepach już świąteczne dekoracje, ogłoszenia o zapisach na karpia, na wtorkowym ryneczku oprócz porządnych filcem wyściełanych gumiaków sprzedają już chińskie, plastikowe, szpetne i grube Mikołaje, grające śliczną, katarynkową melodyjkę, dla takich melodyjek wybaczam wszystko. Leniwa kocica wyleguje się wszędzie, gdzie ciepło. Ostatnio przed kominkiem. Cóż, nie powiem, naśladuje wylegującą się porannie panią. Domek z piernika klei się etapami, już stoją cztery ściany, dzisiaj doklei się dach. Brzozy białe, ałycze białe, uschłe badyle wrotyczów przeżywają drugą młodość jako lodowe wcielenia baletnic Czajkowskiego. Dzisiaj mam w bibliotece mały koncert piosenek Okudżawy i Długosza, kto pamięta Niepotrzebną drogę? W wywiadzie z Andrzejem Kobosem Leszek Długosz mówił tak: "Pierwszą piosenkę – do której się
przyznaję – nastrojową balladę-malowankę, Niepotrzebna
droga niepotrzebny wóz, napisałem
bodajże w 9-tej klasie. Kojarzy się ona z pewną drogą mi osobą i wije się
za mną poprzez wszystkie późniejsze lata; umieściłem ją na niedawnej
płycie."