29 maja 2018

O niezdążonym króliku, karuzeli i szczęściach

Jestem jak królik z Alicji nie zdążony ze wszystkim. Jestem już spóźniona, spóźniona! Lipy zakwitają, a ja jeszcze nie nazbierałam jaśminu. Dzikie róże kwitną, a ja jeszcze nie mam płatków na cukier. Nie byłam na każdej łące, nie zbierałam poziomek, nie mam syropu ze stokrotek. Czas przyśpieszył, wiosna skurczyła się, znikła pod spódnicą lata, a ja stoję z zegarkiem w reku i tylko patrzę bezradnie.
Co z tego, że wstaję o szóstej, podlewam ogród, obchodzę i inwentaryzuję, co nowego rozkwitło - dzisiaj maki od Maszki! - skoro nie nadążam z cieszeniem się i celebracją wszystkiego. Bo wszystkiego jest za dużo, za szybko znika. Musiałabym nie pracować, śledzić przyrodę całą dobę, a i to za mało. A jeszcze dom. I szkoła! Za trzy tygodnie rada, za dwa trzeba wystawić oceny! A pomidory kwitną i trzeba uszczykiwać. I ściąć rabarbar. I robić dżemy z truskawek. Jaka radość i zgroza zarazem. Chciałabym mieć wszystko, zachłannie, przeżyć całą wiosnę, całe lato, do ostatniego okruszka. I mieć czas na hamak, ognisko, wędrówki po lesie za poziomkami, robienie zdjęć dzikim bzom, zbieranie ziół na pierwsze bukiety. Sama się z siebie śmieję, taka jestem w tym zabawna, jak dziecko, próbujące objąć bukiet baloników. Ciągle mi się wymykają!

Ale próbuję. Rozciągam dobę do granic możliwości, z radością tupiąc bosymi nogami po trawie. Patrzcie, czarne bzy kwitną:) Patrzcie, maki, cały balet Degasa, całe cygańskie spódniczki świata!
Sabina nawiedza nas codziennie, dzisiaj zdybałam ją, jak zasuwała przez drogę, udając niewiniątko.
Piwonie jeszcze. Róże, coraz więcej.
Karuzela dni  kręci w głowie, rozpryskując malutkie szczęścia wokoło.
Dawno nie pamiętam tak intensywnej i szybkiej wiosny, naprawdę.













26 maja 2018

Prawie lato.

Nie wiem, od czego zacząć. Od truskawek? Pierwsze, tegoroczne, smakujące tak, jak potem już żadne inne, pachnące nadchodzącym czerwcem, wakacjami, akacjowym miodem i dzikim bzem. Jak im dobrze w dwojaczkach od Agaty, takie dwojaki mogłaby Alina z ogrodu nieść, gdyby akurat nie zbierała malin. A propos Aliny, wczoraj mieliśmy w naszym teatrze premierę Balladyny i było pięknie. Jestem taka dumna z mojej młodzieży, wszyscy grali tak, jakby to miała być jedyna taka sztuka na świecie - i była.  Agatka, dziękuję:)
Dzisiaj, po Balladynie został mi łubin z glinianego dzbanka i zapach malin, na krawędzi snów. Naprawdę idzie już lato.







W ogrodzie zmiana warty. Nadchodzi czas róż. Pierwsza Mary Rose zakwitła, pierwsze półdzikie na pergoli. Irysy, tęczowe dwórki z tego samego orszaku, za nimi makowe panienki i zaraz, już lada chwila przyjdzie czerwcowa noc w jaśminowym płaszczu. Już pachną piwonie jak cały bal u Salomona, już rozwijają płatki - zawsze kojarzyły mi się z balerinami Degasa.













 U babci kotka przybłęda przyszła z przychówkiem. 



A u nas na podwórku codziennie pojawia się kura od sąsiadów, zuchwała uciekinierka i niestrudzony eksplorator naszego kompostownika. Nazwałam ją Sabina i tęsknię, gdy jej nie ma:)



Dzisiaj Dzień Matki - moim kochanym Mamom - mojej i mężowej -  życzę szczęścia i pogody, celebrowania każdej chwili z oszałamiającego kalejdoskopu pór roku. I tego wspaniałego poczucia, że jesteście absolutnie cudowne. Bo jesteście;) Na dzień mamowy upiekłam Pawłową. To po prostu ten czas i to ciasto, musiało być dzisiaj. Dziewczyny, wszystkie mamy, to dla nas:)





19 maja 2018

Szmaragdowa zieleń, trwaj maju - oraz wariacja na temat czebureków i Truskawkowego Króla.

Przeszły deszcze. Wszystko pozieleniało, zmyło z siebie kurz i zmęczenie ostatnim gorącem, wypłukane życiodajną wodą. Teraz ogród wygląda zdrowo, jędrnie, liście są mięsiste, trawy i liście prężą się w przyjemnych dwudziestu stopniach, z lasu nawołują wilgi. Chodzę po wieczornym podwórku i nie mogę się nacieszyć.


Szczypiorek i kosmosy. Pierwsze poziomki nabierają rumieńca, pierwsze piwonie błyskają kolorem z zielonych pąków. Kwitną ziemniaczki, ogórki dostają wąsów, wchodząc w wiek młodzieńczy, zioła na skalniaczku kwitną, pomidory w szklarni kwitną. Przepiękna jest ta głęboka, szmaragdowa zieleń. Każdy detal nabiera piękna - wiklinowy badylek, stara konewka.








 Sałata jest teraz najsmaczniejsza, krucha i słodka. Zawiązują się owoce na gruszach i czereśniach, rosnąc z dnia na dzień. Kwitną pierwsze dalie, pierwsze aksamitki. Maki już w kosmatych płaszczykach - zaraz błysną czerwonymi sukienkami. Pierwszy już jest. I pierwsza róża.








 

Splendor różanecznikowy. Co tam królewskie wesela, jak różaneczniki kwitną!




A ponieważ nie samym ogrodem człowiek żyje, to ostatnio jedliśmy taką kalinową wersję czebureków - smażonych, tatarskich pierogów z baraniną. Tylko u nas bez baraniny i połowę zrobiłam pieczoną. Dwa rodzaje farszu - puree z fasoli plus puree z ziemniaków, ze smażonym szpinakiem i szalotką, doprawione kminkiem, solą i pieprzem - i młoda kapusta z pieczarkami i czarnuszką.
Na deser miał być Malinowy Król, ale wyszedł Truskawkowy Król, bo mrożone maliny się skończyły.






Trwaj, maju.