30 grudnia 2015

Trochę o braku postanowień lub ich namiastce.



Księżyc przez gałęzie orzecha. Stoję sobie w kuchni, kubek ogrzewa dłonie i myślę o tym, że nie mam żadnych końcoworocznych postanowień.
Może coś ze mną nie tak?
Nad stołem wisi jeszcze świąteczna podłaźniczka. Książkowe prezenty nie wyczytane jeszcze, czekolady nie zjedzone, swetry nie noszone. Wszystko, jak być powinno, tylko tych postanowień brak. Nie chcę się odchudzać, przemeblowywać domu, robić nowych kursów, uczyć się fińskiego, zumby i origami. Czuję zdecydowany sprzeciw na myśl o wyjeździe gdzieś dalej, wstąpieniu do Koła Ochoczych Mam i czytaniu dzieł nowych noblistów.  Czytam biografie Tove Jansson, jem sernik i dobrze mi w swojskiej przestrzeni, gdzie znam każdy mebel i  każde skrzypnięcie podłogi. Latam w snach, daleko. Wymyślam bajki. Mam mnóstwo do roboty i już cieszę się, że posieję dzwonki.
 Nie potrafię być rygorystyczna, pilnować się z notesem i kalendarzem. Rzeczy po prostu dzieją się, jakoś tak. Jak przyjdzie wiosna, będziemy grabić po zimie i kopać w ogrodzie. Kiedy jest pranie, włączam pralkę. Mam ochotę na książkę, czytam ją. Oczywiście, czasem nachodzi mnie upojna wizja, jak Filifionkę, wierzącą w katastrofy, że przyjdzie trąba powietrzna i wysprzata mi dom, a ja będę ślizgać się po falach na szmacianym chodniczku, wolna i szczęśliwa. Próbowałam też zwijać skarpety japońską metodą Marie Kondo, w nadziei, że to odmieni moje życie. Niestety, to nie moja bajka, wolę te o dwunastu łabędziach niż dwunastu ładnie złożonych skarpetach.
Z całą pewnością będę dalej pisać, rysować, zbierać ziółka, robić przetwory, dekorować domek, łazić z Małym na spacery i czytać o zmierzchu na tarasie. Spodziewam się wiosny, a nawet jeszcze zimy, liczę na czereśnie latem i na to, że Średni pójdzie do wymarzonego liceum. Chciałabym dalej celebrować szczęście i patrzeć, jak starzeją się moje drzewa i kwitną róże. Może to jest jednak jakaś namiastka końcoworocznego postanowienia? Powiedzmy, że tak:) Idę dokończyć świąteczny sernik i pozdrawiam was serdecznie:)

23 grudnia 2015

Najpiękniejszego!



Radości z Jego Narodzenia, śmiechów w kuchni, wzruszeń przy stole, zapachu choinki, pomarańczy, ciszy i odpoczynku, celebrowania, leniuchowania, najpiękniejszego
 Wszystkim  Moim Czytaczom.
Radujcie się jako i ja się raduję:)
Fa la la la, la la la!
Wesołych Świąt!


 

 

18 grudnia 2015

Czas graniczny, leżenie pod choinką i szykowanie łodzi.

Chyba u Eliadego o nim czytałam. O czasie granicznym, który przekracza się jak świętą rzekę, za którą ma być coś zupełnie innego, królestwo nienazwanego, ale lepszego z pewnością. I dlatego warto się przedtem naczekać, żeby aż bolało, żeby poczuć to przekraczanie, wejść z zamkniętymi oczyma w wodę snu.
Najpierw stwierdziłam, że żadnych czasów granicznych nie ma.
Potem, że pewnie ludzie tworzą je sami, tak czekając na to przekraczanie, że aż rzeczywistość się zapętla.
Potem, że może całe życie jest czasem granicznym.
I że rzeka, którą przewracamy, płynie w nas.
A potem pomyślałam, że może wcale nie trzeba nad tym myśleć, bo rzeczy się dzieją, po prostu.
Przed świętami robiono u nas porządki. Ale nie takie ścierką pomachać i już. Trzeba było nawet z regałów wyciągnąć talerze i porcelanę, umyć, wytrzeć półki i wstawić z powrotem. Uprać i wykrochmalić pościel, firanki. Umyć kątki i sufity.
Pierniki piekło się wcześniej i trzymało w słoju. Mak ucierało w makutrze, ser tak samo. O zakupieniu pomarańczy, które z Kuby płynęły, nie wspomnę, jaka radość była gdy  po sztuce na osobę można było dostać pod choinkę...Ze skórek robiłam okręciki. Z masztem z wykałaczki.
Mój najlepszy prezent - farby z Czechosłowacji.
Pełzniemy znużone o wieczornej ciemności z pracy, z koleżanką.
- Jakoś nie czuję tych świąt - oznajmia koleżanka z żalem - Jak byłam mała, czułam, a teraz nic. Może to przez śnieg, nastroju nie ma? Może przez zabijanie od listopada reklamami? Albo starzeję się, po prostu?
Kiwam głową ze zrozumieniem. Nie ma granic ani granicznych rzek. To jak szykować łodzie?
U nas na wsi to tak nie boli, tu chybaby trzeba te rzeki z koryt wyrwać razem z ziemią i ludźmi, miasto zaciera bardziej i szybciej. Tu nadal są makutry, obok gotowego maku z bakaliami w puszkach, są pachnące świerczki obok tych sztucznych, jest siano, zostawianie jedzenia na stole, są stada kolędników, śpiewa się Szczodry Wieczer.
- Chcę poleżeć pod choinką - mówił kiedyś Średni, pakując się na dywan, pod pachnące gałązki, zamykając oczy i pozwalając światełkom tańczyć na swojej twarzy - Zobacz, mamo, jestem prezentem!

Ja też, tak bardzo, chcę znów poleżeć pod choinką. Zamknąć oczy i myśleć o farbach z Czechosłowacji, tacie, szykującym wigilię, lili laj.  Zapomnieć o pustych miejscach przy stole.


10 grudnia 2015

Śniło mi się, że byłam stara



Stałam na łące, pełnej żonkili i dzikich narcyzów. Boso. Patrzyłam z niedowierzaniem na swoje nogi. Były stare, opuchłe, pokryte siecią żylaków, ciężkie jak z ołowiu. Chciałam biec między te narcyzy, w dół zbocza, ale moje nogi mnie nie słuchały. Patrzyłam na swoje ręce, pergaminowe, o wiotkiej, pomarszczonej skórze. Jak Sofia nagle zaklęta w ciało staruszki, zrozumiałam, że jestem swoją babcią. I obok dojmującego poczucia utraty poczułam nagle żal. Że jak to, więc to tak? To tak one się czuły, więźniowie swoich ciał, królewny w wieży z pergaminu i zmarszczek, te dziewczyny z warkoczami, które nagle odkrywały, że już nigdy nie pobiegną po dzikiej łące? A przecież ciągle byłam sobą, taka sama w środku, taka sama do każdego oddechu, każdego roześmianego marzenia! Gdybym mogła zdrapać tę starą skórę, wysunąć się ze środka młoda i roześmiana, bosa, wirująca białą sukienką...
Obudziłam się, patrząc w ciemność, chwytając oddech. Dotknęłam swojej twarzy. Byłam. Czułam gładkość policzka. Sen.
I teraz ciągle myślę o was, moje Babcie. Gdzieś tam biegniecie teraz, między narcyzami, w zachodzącym słońcu. Urodziłam się za późno, by znać wasze młode twarze, śmiech i warkocze. Pamiętam tylko siwy koczek, upinany wsuwkami, opuchnięte nogi, zapracowane dłonie, stare kamizelki z włóczki, chustki na głowach, zakrzątanie, ostatnie dziesięć złotych wsuwanych w moją dziecinną rączkę. Jak się cieszyłyście z wnucząt na kolanach, jak gładziłyście nasze policzki. Nie wiedziałam, że patrzycie na te narcyzy po drugiej stronie siebie, że ciągle zbiegacie w tę dolinę, w blask, na nogach z ołowiu, znowu i znowu, i znowu. I znów.
Tak jak teraz ja.
Jak kiedyś ja zbiegnę.
Dla was najukochańszych, dzielnych, bezcennych, wiecznie młodych, bosych i szczęśliwych, wszystkie żonkile i narcyzy świata. 


06 grudnia 2015

Nie kupuj mi prezentów

- Co chcesz na prezent? - pytam Średniego.
- Nic, mam wszystko.

I ta odpowiedź olśniła mnie tak, jak kiedyś wiersz Maeterlincka, jak usłyszana pierwszy raz wiolonczela, jak sikorka na jaśminie we mgle. Nic! Ja też nie chcę nic. Mam wszystko. A dzisiejszy świat staje na głowie, żeby jednak udowodnić, że nie mamy wszystkiego i że powinniśmy, musimy za wszelką cenę czegoś chcieć.
Popatrz, takiego kubka nie masz. Takiego swetra. Pościgajmy się w chceniu. Pomacham ci przed oczyma półkami pełnymi towarów, wyprowadzę swoje zaciężne wojska reklam, piosenek z dzwoneczkami, zapachów makowca. Kubek to mało? Ostatnio widziałam reklamę firmy lotniczej, kup bliskim bilet na święta. O tak, wyślijmy ich do Hiszpanii, w kosmos nawet, o tym marzysz, prawda? (To rozwiąże dodatkowo problem świąt dla tych, którzy świąt nie lubią.)
Nie lubię złośliwości, mieści się dla mnie w definicji inteligencji bez dobroci, dlatego nie chcę być cyniczna, co najwyżej dziwię się, dziwię i smucę trochę.  Tym, że dajemy się tak łatwo oszukać, że można i wystarczy kupić prezent. Najpierw szukamy tych wysmakowanych, pod konkretną osobę. Potem już jakichkolwiek, w ostatnim odruchu desperacji rajstop dla babci czy  dezodorantu rozwiniętego w n nieskończoność. 
Dziękuję ci, Średniaczku.
Nie chodzi o pierwszą część zdania- że NIC. Ale o tę drugą, że WSZYSTKO. Przecież mam wszystko. Wszystko, czego konkretna, ta właśnie Kalina potrzebuje i dzięki czemu żyje zwyczajnie, radośnie, nasycona, szczęśliwa. A tego się nie da w żaden sposób kupić.
Jak kupić żółte brzuszki sikorek rano? Kota wieczorem? Smak zbożowej kawy w starym kubku babci. Radość robienia ciastek z chłopcami( patrz, mamo, to ciastko wygląda jak robal).
Wybieranie choinki we własnym lesie. Zapach umytej podłogi.
Podejrzewam, że Średni ma swój własny zestaw. I Duży, Mały, każdy z nich.
Nie kupuj mi prezentów. Daj mi czas, smak życia, śmiech. No, może jakiś drobiazg z uśmiechem, od którego nie ubędzie w kieszeni, a który stanie się kolejną częścią mojego WSZYSTKO.
Tylko nie kupuj mi, sugerując, że mi czegoś brak. I że to kupione mnie dopełni.
Ty mnie dopełniasz. Jesteś moim WSZYSTKO.
Pozwól mi wierzyć, delikatnie i z zachwytem, że ja jestem częścią twojego. Nawet, gdy stoję z pustymi rękoma.


30 listopada 2015

Czas kobiety

 Piosenka

Rozmawiamy. Kobiety, wracające piątkową nocą z teatru, w przytulnym wnętrzu samochodu, z mrokiem, łaszącym się do okna.
- O czwartej, jak wstanę, to pójdę z psem na spacer.
- Wypuść go na dwór, sam polata, spacer to już rozpusta.
- Ciebie wypuszczę na dwór, polataj sobie. Poza tym, lubię wstawać rano. Jedyny czas, jaki mam dla siebie.

Zapada pełna zrozumienia cisza. Patrzymy na migające w ciemności drzewa.

- Nikt nie dzwoni... nic jeszcze nie muszę, tylko mogę albo chcę.
- No.
- Kawę sobie zrobię. Cicho jest. Włosy umyję.

Pełne zrozumienie.

- O piątej już z psem jestem gotowa. I jeszcze tyle czasu zostanie!

Przypominam to sobie dzisiaj, pijąc zbożową z mlekiem. Deszcz chlupie za oknem, wstałam po piątej i jeszcze tyyyle czasu! Mogę napisać post na bloga. Zrobić chłopcom kanapki. Wypuścić kota. Wpuścić kota. Rozpalić w piecu. Powąchać więdnące róże w wazonie. Pogapić się na ciemność i deszcz. Poczytać wiersze Barańczaka. Ogarnąć torbę. Długopisy mi się rozsypały i drobne. Zapakować stos egzaminów próbnych, które sprawdzałam przez weekend. Poszukać bibuły. Pozmywać. Uprasować koszulki na wf. U Kasi, sąsiadki w oknie też świeci. Wstaje o czwartej, pracuje w sklepie i musi być gotowa na piątą. Błogosławiony czas kobiety. Pamiętam babcię Olesię - wstawała o trzeciej rano. Karmiła z piętnaście bezdomnych kotów, ale najpierw wydoiła krowę. Rozpaliła w piecu. Kobiety znają się z ciemnymi porankami jak łyse konie. Teraz, rano, odkurzamy filary świata i naprawiamy własne. Podtrzymujemy kręcącą się planetę.  Pijemy kawę, prasujemy ubrania, karmimy koty i psy, malujemy rzęsy. No i zawsze można umyć włosy. Szepcząca ciemność to dobry przyjaciel.
Tak więc, dopijam swoją kawę. Mam jeszcze tyyle czasu zanim wstanie zaspany dzień.


28 listopada 2015

Pełnia, mróz. Trochę Larkina i Wierszalin.

Rano księżyc jest nad ściętym kasztanem sąsiadów, zahacza srebrem o kikut pnia i gałęzi, jakby współczuł  jego biedzie. Pełnia Śnieżnego Księżyca. Szron pokrył trawę, przymarzł staw, Mały pod lodem obserwuje  ciemne pływaki, żeglujące w fantasmagorycznym śnie. Zaczynamy karmienie ptaków, próbujemy wstawać dzielnie w siwym półmroku poranka, opatulamy dłonie kubkami parującej kawy i rękawiczkami bez palców. Wczoraj wracałam w zamarzającej mgle z "Wziołowstąpienia" Wierszalina, las umykał czernią przed światłami samochodu, północ jeszcze szeptała o hrybach, paprociach i szukaniu w człowieku tego kruchego miejsca, gdzie, metaforycznie, siedzi dusza. I Larkin mi się przypomniał.



Dni

Po co są dni?
To w dniach żyjemy.
Przychodzą, budzą nas
Raz za razem.
Są, aby być w nich szczęśliwym:
Bo gdzie żyć możemy, jeśli nie w dniach?

Ach, szukanie odpowiedzi na to pytanie
Sprowadza księdza i lekarza;
Biegną przez pola
W długich płaszczach.

Tak więc Larkin, Wierszalin, pełnia, chłód. Gromadzę już świąteczne prezenty, szykuję z dziećmi przedstawienie, kombinuję, z czego zrobić kostium bałwana, oglądam stare fotografie, wieszam w oknach śnieżne gwiazdki. Brakuje mi światła. Za kilka dni już grudzień. Jakbyśmy wstępowali na schody ze szkła.


23 listopada 2015

Mały sam w domu

Nie było nas kilka godzin w domu, Mały został sam. Wracamy późno, za oknem noc, Mały otwiera nam drzwi i od progu oznajmia przejęty:
- Tak długo was nie było i tak myślałem, że jak się wam coś by stało i was zabrakło...
Przytulam go, wzruszona, serce mi rośnie, że syn taki empatyczny, a Mały kończy:
- ... to nie martw się,  ja będę nastawiał sobie budzik rano i nie będę się spóźniał do szkoły!


22 listopada 2015

Szarówka.

W padającym deszczu, w szarościach listopada one też wydają się szare, wtapiają się w tło. Stare, maleńkie chałupinki. Coraz ich mniej.


Urodziłam się w podobnej. Mieszkaliśmy tam dwiema rodzinami, pojęcia nie mam dzisiaj, jak. Bez wody i łazienki. Po drugiej stronie ulicy była studnia. Obok apteka. Prało się na tarze, albo nad rzeką. Babcia poszyła nam wojłokowe portki na szelkach, byśmy mogły z siostrami raczkować po zimnej podłodze.

Przez takie okienka wypatrywałam cygańskich wozów pod cerkwią. Tak mieszkaliśmy. Chyba byłam szczęśliwa, bo nie pamiętam, by mi było źle. Świat był taki ciekawy, pełen niespodzianek. Całymi dniami można było się bawić między jabłoniami, krzakami porzeczek, między chałupkami na stareńkim rynku.
A wieczorami skubało się pierze, kiedy przychodziła szarówka.

Podoba mi się to słowo: szarówka. Szarówka.  Kto dzisiaj o nim pamięta? Tak szybko zapalamy nasze lampy, odganiamy mrok. Nie mamy czasu na to, by celebrować powolne stawanie się nocy.  Dzisiaj nawet nie zauważam nadejścia szarówki. Przeskakuję nad tym czasem jak nad zbyt płytkim strumieniem. Pstryk! Jasno w kuchni, poświstuje wesoło czajnik, mam herbatę, miód, książki, domową, swojską przytulność.
Szarówka jest jak niechciana krewna, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę żalu. A ja dzisiaj przyciskam czoło do szyby i patrzę, jak się wysnuwa z deszczowego ogrodu, znad cytrynowego blasku lamp przy ulicy Cichej, znad puszczy na horyzoncie, znad ługa, mgieł i listopadowej ciszy. Dobrze mi z szarówką. Nie zapalam lampy. Deszcz pada i opowiada o tysiącach mil czystego, mrocznego powietrza nad nami. Polubmy szarówkę:)

18 listopada 2015

O kradziejach królików, ciemnych porankach i tęsknocie za śniegiem.

Poranek jest ciemny. Kiedy zgasną cytrynowe, kocie oczy latarni, zostaje już tylko ciemność, deszcz, szepczący za oknem i las. Nie ma bieli, żeby rozjaśniła tę brązową, wzdychającą mroczność. Nie ma słońca, żeby mrugnęło złotem. Ale jest ciche, domowe posapywanie czajnika, wyciąganego na herbatę o szóstej, jest łaszący się do nóg kot i marudzenie budzonych dzieci. Mały nie ma apetytu. Ale czy byłabyś mamusiu tak dobra i zrobiła mi kakao? Siorbie przez słomkę,pokładając się na stole. Ciężko porannym, listopadowym maluchom. Pyta mnie jeszcze, czy umrzeć to tak samo jak zasnąć. Tak, myślę, że tak. Albo wyjechać daleko i tęsknić.
Ukradli nam króliki z klatki na podwórku. Popłakał sobie Mały, a mnie jakby trochę jeszcze ciemniej się zrobiło w środku. No, klatka zamknięta dokładnie, kapusta została i pszenica, a królików ani śladu. I to w ciągu godziny jak nas nie było w domu. Za dwa dni miały na zimę się przeprowadzać do piwnicy, a tu takie coś. Ponieważ Mały jest optymistą, oznajmił mi, że z całą pewnością ktoś nie miał pieniążków, żeby sobie kupić króliki, to pożyczył nasze na rozmnożenie i jak mu się już rozmnożą, to odda.
Brzozy bez liści.
Gołość topoli. Nagusieńkie leszczyny. Tylko sosny z żółtymi kolczykami sikorek.
Pracuję i pracuję. Rysuję wieczorami. Ilustracje głównie. Jedną pokażę - dałam jej tytuł - pierwszy śnieg.



11 listopada 2015

Czas brązów i sepii.

Jest cicho, trochę sennie, mokro. Liście piwonii i borówek są lśniące, brązowe, te z olch podbite czernią, jak pańskie żupany. Złoto znikło, bo przyszedł czas brązów. Jak tylko powracamy ze swoich wypraw szkolno - pracowniczych, to każdy zaszywa się w swoich alternatywnych domowych wszechświatach. Gotujemy dynie. Dynie na zupy, dynie na przeciery. Smażymy placki z jabłkami. Gramy w planszówki. Rysujemy. Dużo się patrzy za okno, bo opadające liście ujawniają koronkę gałęzi drzew w pobliskim lesie, a to jest piękne. Czas czytania, czas parzenia rozmaitych, awangardowych naparów, jak na przykład liście malin z imbirem czy kawa z kardamonem i wanilią.
Trzeba drzewo zwieźć do piwnicy, najpilniejsze. Ogród już czarny, zaorany, czeka na nową wiosnę. Mam zlecenie na ilustracje do książki, maluję wieczorami. Noce się wydłużają i czasem wyrastają im kły i pazury, ale odgania się je tuptaniem bosych stóp po podłodze, wodą z cytryną, lampką, równym oddechem dzieci. Taki jest listopad, pozwala nam wyhamować, zatrzymać się i rozejrzeć. Dostrzec stare fotografie w sepii, nieodpisane listy i niedokończoną książkę. Jeśli mało piszę, nie gniewajcie się, jestem gdzieś tam, krzątając się, robiąc mnóstwo rzeczy, jeżdżąc na szkolenia, sprawdzając klasówki i próbując napisać własne wiersze:) Powoli tuptamy do pierwszego śniegu. I naprawdę 
ta mała Kalina we mnie okropnie już za nim tęskni:)

A tu - uwaga - będzie robótka!


08 listopada 2015

Posługi miłości.

Jest taka strona. Tam dzisiaj przeczytałam wiersz, który sprawił, że długo patrzyłam w okno, na targane wichurą jaśminy i sosny. I podziw, dla geniuszu słów. I wzruszenie. Jak ktoś nazwał to, o czym myślałam, o czym wiedziałam, tak dokładnie, tak precyzyjnie, z taką czułością?

Robert Hayden, dla was.

TE ZIMOWE NIEDZIELE
(tł. S. Barańczak)
 
W niedzielne ranki ojciec także wstawał wcześnie
i w sinoczarnym zimnie ubierał się, aby
spękanymi rękami, które go bolały
od roboty na mrozie w dni powszednie, sypnąć
węgla do pieca. Nikt mu nigdy nie dziękował.

Budziłem się, słyszałem trzaskanie drzazg mrozu.
Kiedy się już nagrzało, ojciec wołał mnie
i zwlekałem się z łóżka, ubierałem, w lęku,
w jaki wprawiały mnie chroniczne domowe gniewy.

I zamieniałem parę obojętnych słów
z nim, który zdążył już przegnać chłód z domu
i wyglansować moje odświętne półbuty.

Cóz ja wtedy wiedziałem, cóż ja mogłem wiedzieć
o surowych, samotnych posługach miłości?
.

Zdjęcie: Duży.

01 listopada 2015

Złoto dla smutnych

Na początek listopada. Złoto dla smutnych. I wiersz Barańczaka.



Jeżeli coś cię boli:
- dobra wiadomość: żyjesz.
- zła wiadomość: ten ból czujesz wyłącznie ty.

To wszystko dookoła,
co cię szczelnie otacza
nie czując twego bólu,
jest to tak zwany świat.
Ubawi cię, że jest on realny i jedyny,
a lepszego nie będzie przynajmniej póki żyjesz.


24 października 2015

O jabłkach

 

Zerwałyśmy z Elfem jabłka, ostatnie, malutkie, parchate trochę, pełne takiego cichutkiego wdzięku. Siedzą w wiklinowych koszach, połyskując kolorami. Biała, stareńka drabina od dawnej wiejalni zboża nadała się akurat do wdrapywania na nią i osmykiwania gałązek. Przedtem służyła do obrywania winogron i jak weteran wielu bitew, nosi odpowiednie ślady.
- Prawdziwy shabby schick - powiedział Jabłkowy Elf, wskazując łapką w szarych mitenkach zaschnięte winogronowe plamy na bieli odrapanych desek.
- Lubimy rzeczy, które lubią nas, na przykład jabłka - zadeklamowałam - I koty.
Tak, jabłka nas lubią. Tak miło wślizgują się w dłoń, chrupią pod zębami. Sok z jabłek i tegorocznych marchewek, z selerem, gości ostatnio u nas bardzo często. Miły dodaje sobie korzenia imbiru, ja wolę słodziej.
Kota wygrubasiła się, puchata jest, apetyt szalony, śpi po całych dniach i ewidentnie czeka na chłody. Nadejdą, wiemy to wszyscy. Ale póki co, złoto jesieni.


A w powietrzu przestrzeń taka, jak kryształ, po deszczach słońce wyszło i czuję się jak postać z kreskówki Boga,wędrująca szeleszczącym światem. Tak jakbym schodziła wewnątrz siebie nieskończonymi schodami, w jasne światło. Pozdrawiamy jabłkowo.

22 października 2015

O Achmatowej i jesieni. I spadających liściach.


Umyło nas, zmoczyło, zbrązowiało, nasyciło wilgocią, kapie z jaśminów, z modrzewi, mokre łopuchy jak kury, osty jak zmokłe baletnice. Zrobiłam kilka zdjęć, wracając ze szkoły. Wszystkie podobne - brunatne, zielone, pełne takiej melancholii a la Malczewski albo Achmatowa. Dobrze mi się teraz czyta wiersze, dobrze mruczy pod nosem. Jakby się patrzyło i dotykało przez szkło. Krajobraz staje się daleki od człowieka, zmienia się perspektywa. Już nie wchodzę między  ociekające gałęzie świerków czy brzóz, nie niosę naręczy wilgotnych traw. Staramy się z tą mokrą przyrodą wzajemnie nie spoufalać, za to spoufalamy się z kominkiem, kocami, herbata i kręgiem lampy. Lampy błogosławione!
W szkole zaczynam czas szkoleń i wyjazdów, w domu czas budyniu z sokiem i grzanek z antonówkowym dżemem. Wyciągnęłam jesienne buty. Drzewo trzeba koniecznie zwieźć. I tak snuje się czas, pachnący Malczewskim i Achmatową. Malczewskiego wszyscy znają, Achmatową mniej. A przecież Szarookiego Króla nie znać to prawie boli.

Niech się święci niestygnący ból!
Umarł wczoraj szarooki król...



W ogóle chodzi za mną teraz Achmatowa, z jej Trzema jesieniami, czułością prawdziwą i smutnymi oczyma. To jesień, wiem, dopiero teraz te wiersze smakują jak należy...

Lubię te rozmowy po świt prowadzone-
Na maleńkim stoliku szklanki wystudzone,
Nad czarną kawą cienkie, wonne smużki pary,
Kominek rozbuchany jasnym, ciężkim żarem(...)


Takie coś mam kilka kilometrów od domu, za rzeką;) Jedyny podobno skit w Polsce:) Zdjęcie z wikimedii.


Zawijajcie się w koc i czytajcie Achmatową. Albo posłuchajcie coś w klimacie, na przykład to:)




15 października 2015

A tymczasem jesień

A tymczasem u nas jesień na całego. Trochę jakby jej ktoś kolory ukradł - dużo takiej zszarzałej, zmarzniętej zieleni, mało ognistych pomarańczy i złota. Noce zimne. Poranki też. Zielone pomidory nie dojrzewają. Kotka ciągle przy misce z miną: nie jadłam od tygodni, ratunku. Pokaszlujemy z Miłym. Jemy czosnek i miód. W użyciu są szaliki i rękawiczki. Jak mam do wyboru iść na dwór i ogarniać pomarznięte zagonki, albo leżeć pod kocem i czytać, to wiecie co. Dzień Nauczyciela minął, pośpiewaliśmy sobie przeboje Filipinek, Średni powiedział, że zadano im do napisania wypracowanie: mój wymarzony dom.
- I co?
- No i opisałem nasz.
Mały jedzie na wystawę Lego i do Kopernika, przede mną nowe szkolenia i stare lektury, sklep "Szarlotka" zaczął już sprzedawać hot dogi i doładowania, czyli niewesoło. Na linii Pani- Kubuś- Żaby jest postęp, po tym jak dzisiaj odmówiłam wykonywania kolejnych żab, Kubuś się najpierw na mnie obraził, a potem oświadczył, że zrobi s a m. Przyniósł potem jakąś konstrukcję bardzo papierową, ugniecioną i rogatą, po dopytaniu się wyszło na jaw, że to samolot. Bardzo dobrze, jestem jedną świetlicę bez żab do przodu. Pozdrawiam polskie lotnictwo.
Ponieważ ogarniam równocześnie Tomka Sawyera, Anię, Robinsona i Pana Kleksa, miewam czytelnicze powidoki. Śni mi się Indianin Joe, skradający się przez Avonlea, na którego poluje Piętaszek.
Pozdrawiam z trochę bolącą głową, zaopatrzona w zestaw jesienny koco - koci. Jakby komuś było ostatnio szaro i za jesiennie, można powtarzać sobie Brodskiego: październik - miesiąc smutku i przeziębień. Jak poeta napisał, tak jest, dlatego pocieszajmy się herbatą, muzyką, książkami, czym się da. Teraz jest na to czas:)


Jesiennie i zeszłorocznie, a niżej przerobione przez Dużego a la Monet:) Osoba się błąkająca jam to jest.



12 października 2015

Luna i inne dzieciaki - post przed Dniem Nauczyciela.

Luna ma osiem lat. Chodzi po szkolnym korytarzu tak, jakby chodziła po zaklętym lesie. Czasem coś obraca w palcach, patrząc pod światło. Czasem po prostu nuci sobie, wędrując tam i z powrotem i łagodnie ignorując rozrabiającą resztę. Ostatnio, kiedy dyżurowałam, podeszła do mnie, stanęła obok i nic nie mówiąc, zaczęła mnie głaskać po plecach. Po minucie czy dwóch znowu sobie poszła gdzieś, bardzo zajęta byciem sobą i zadowolona. Namalowała mi piękny rysunek na konkurs Pentela - bardzo kolorową tęczę nad jesiennym lasem. Podpisała się starannie.
Dwie Julie z Samorządu prowadzą szkolną gazetę i chodzą do mnie na teatr w soboty, do domu kultury. Jedna musi przyjeżdżać w sobotę autobusem, ma do swojej wioseczki z cerkwią osiem kilometrów, wracając po zajęciach do domu widziałam, jak czeka na przystanku, w futrzanych nauszniczkach. Już ciemniało, wiatr był tak zimny, jakby Buka chuchała z daleka.  Julia przyjeżdża po to, by grać Drzewo w spektaklu o drzewie, co umiało dawać. Kiedy widzę jej jasny warkocz i zmarznięte policzki, mam więcej siły.
Siostra Andrzejka prawie nie mówi. On przychodzi do niej na przerwie i stoi obok, żeby było jej weselej.
Kubuś autystyczny przyszedł do mnie, gdy rozmawiałam na korytarzu z panią od angielskiego. Nie dosłyszałam go w harmiderze przerwy, więc metodycznie zaczął szarpać mnie za rękę. Kiedy odwróciłam się, zaskoczona, oznajmił z pretensją:
- Dzień dobry pani mówiłem!
Tymek miał przynieść trochę kasztanów do klasy. Przyniósł z pięć kilo.
Martyna ma same jedynki z angielskiego. Wzdycha, gdy rozmawiamy. 
- Przez te oceny to mama mnie nie puściła do cyrku!
Krzyś, mój sześcioletni siostrzeniec z racji nieobecności księdza spędził godzinę na sąsiedzkiej religii prawosławnej. Zapytany, co robił, oznajmił, że rysował.
- Aniołki? 
- Nie, Shreka!
 Dzieci są dowożone do nas z 46 wiosek. To jedyna szkoła w gminie, która została. Pozostałych, małych, wiejskich szkół już nie ma.  Na zdjęciu niżej moja stara szkoła. Zburzona, zostały tylko jesiony.


O godzinie szóstej trzydzieści rano zaczyna się pierwsza świetlica, dla tych dzieci, których rodzice idą do pracy na siódmą. Kiedy robię swoim chłopcom poranne gorące kakao, myślę o tych małych, zaspanych, siedzących w pustej jeszcze szkole, przy letnich kaloryferach. Dnia Nauczyciela nie byłoby bez uczniów. 
A na pewno ja bym nigdy nie chciała go obchodzić, nie pamiętając o moich.


 Krzyś jako Frasobliwy Superman

09 października 2015

Jesień idzie przez miasteczko. Pierwsze mrozy.

 

Po ostatnich dwóch nocach nieprzymrozkowego mrozu - bo temperatura oscylowała między minus 5 a minus 7 - nadszedł cichy armagedon w ogrodach. Padły dalie, begonie, cała drobnica tarasowa, padły pomidory w szklarence, buraki, aksamitki, jesiony osypały się kurhanem, a orzechy pomdlały. Dzisiaj wykopaliśmy marchew i buraki, udało się też przed mrozem ocalić dynie i cukiniowate rozmaite. Jarmuż i brukselka dumnie obnoszą się zielenią, tym nic nie szkodzi:)


Wszystko ma swój czas, widać jesień już dojrzała do zbierania. Żegnajcie kroksy:) Jesień idzie przez miasteczko, klony przy cerkwi złocą się i czerwienią.


W niedalekim Supraślu mieli nawet zorzę polarną. U nas za to szron, szelest spadających hurtowo liści, a w domu zestaw jesienny - herbata, koc i kot. W karmniku już sikorki, więc kocisko zaanektowało parapet na obserwację, no i kaloryfer spod spodu grzeje. Jest pięknie, gotujemy zupę z dyni i szarlotkę z własnych jabłek. Jutro dzieci wpadają do domu, szarlotka musi być:)






08 października 2015

O gżegżółkach i grzebrzdżułkach

Wszyscy kochają dyktanda. Przynajmniej wszyscy nauczyciele, bo jak nie kochać tej darmowej, odświeżającej dawki humoru, jaka spada na oszołomioną uczniowską inwencją belferską głowę. Nie będę samolubna, podzielę się uśmiechem. Żeby nie było, posiadam dowody na cytowane ortograficzne kwiatki, dowody na piśmie, wymęczone spoconymi z wrażenia długopisami. I dyktando powstało wspólnie z uczniami, najpierw ćwiczyliśmy pojedyncze wyrazy z rz i ż, a potem rzuciłam myśl, że dla zapamiętania miło by było połączyć owe słowa w całość, możliwie śmieszną i absurdalną, w myśl zasady, że zabawne zapamiętuje się lepiej. Tak więc powstało Dyktando o Stolarzu i Jeżu, a co tam się wypisywało, zobaczcie, bo ja tam byłam, czytałam, za głowę się łapałam i wam pokazuję.

Stolarz Grzegorz żebrał pod wieżbą.
Kominiarz przejeżdżał przez Żeszów.
Wrażliwy jeż szczerze żałował grzebrzdżułek.
Dżydżownica w Możdzierzszu.
Warzliwy jeż żałował gżegrzółek.
Rzałował szczerze gżegżułek.
Dżdżownica w moździeżu.
Grzegoż rzebrał pod wierzbą.
Zmiarzcz dżdżownice.
Jeż żałował szczeże żegrzułek. Grzegosz żebrał.
Zmiarzdż dżdżydżownicę.
Kominiarz. Przejeżdżał Żeszłów o zmieżchu.
Rzałował gżebżułek. Jesz rzałował szczeze gżeżółek.
Nad rzeką żaby kożystały z przerwy.
Żałosny stolasz Grzegoż żebrał pod wierzbą.
Nad rzekoł żaby. Kominiarz przjeżdżał Żeszów.
Przejeszczał przez Rzesów. Żałował szczesze.

I na koniec coś, co udało mi się odczytać z kartki niezdiagnozowanej (rodzice się nie zgodzili) dziewczynki, którą teoretycznie mam oceniać jak wszystkich:

Żałrzy stasz Grzy żeba po wzw Na rzem żaby z pru Kami no żuf o zchu Wrażlio jeż żuo szczerzek żeko.

Ręcem opadajom:)


Szczerze zdziwiona gżegżółka:) A niżej oryginalny tekst dyktanda z jeżem:

Żałosny stolarz Grzegorz żebrał pod wierzbą. Nad rzeką żaby korzystały z przerwy. Zmiażdż dżdżownicę w moździerzu! Porządny kominiarz przejeżdżał przez Rzeszów o zmierzchu. Wrażliwy jeż żądny korzyści szczerze żałował gżegżółek...

06 października 2015

Dobrej nocy

Jesienne wieczory to najmilsi goście.  Mogę przy nich być sobą i nie przeszkadza im, że zawijam się w koc i czytam książkę, nie biorąc udziału w rozmowie. No, może czasem rzucę jakąś dygresję lub żart. One zajmują się sobą, wpinają w filcowe szale broszki z żółtobrzuchych sikorek, popijają herbatkę i robią na drutach z wrzosów kamizelki z pajęczyn. Opowiadają mi o spotkaniu jeży pod brzozami i o tym, że  sumaki już stroją się w szkarłat, pierwsze nuworysze w tym sezonie. Powinny brać przykład z jaśminu, ten wie, że nie wypada wychodzić przed szereg, zawsze stonowany i na miejscu. Ledwie złotem podbarwia podszewkę, bardzo dyskretnie i stylowo.
Kiedy zachodzi słońce, pozwalamy sobie razem pomilczeć. To taki kruchy czas, kiedy rzeczywistość jest za cieniutką ścianką zapomnienia i łatwo powraca, a przecież każdy lubi zapomnieć na moment o zgiełku dnia, o niedokończonej pracy, niedotrzymanych terminach i o tym, że nikt nie jest odważny o zmierzchu.



Zachody z wczoraj. Chciałabym, abyście mogli poczuć tę ciepłą, nienarzucającą się ciszę, głosy ptaków i wiatr, wałęsający się po łąkach nad rzeką.  Powoli staje się noc, jakby się doczytywało rozdział kochanej książki do końca.
Dobrej nocy, wszystkim:)

01 października 2015

O zimnych stopach duszy i jesieni.

Chyba już jestem gotowa na jesień. Jak krzak dzikiej róży Rilkego stoję sobie przed pomrokami jesiennego wieczoru.
Zobacz, jak stoję, jaka jestem bezpieczna,
jaka bezbronna i posiadam, co mi przydatne. 

Udało nam się zebrać zapasy, zgromadzić w słoikach lato, zabezpieczyć drewno do pieca, powrócić z urlopu, przepracować wrzesień, pożegnać kochanych, którzy odfrunęli z letnimi głosami ptaków. Ciepłe ubrania, które miały być wyciągnięte, zostały wyciągnięte, dom otulił się ciepłem z kominka, kocią, jesienną obecnością, tak w swojej nonszalancji intensywną, że jakikolwiek brak kota zauważa się teraz natychmiast. Liście spadają z orzecha, a sąsiadka ścina winogrona nożyczkami do plastikowego wiadra. Był już pierwszy przymrozek i był księżyc żniwiarzy, wrześniowa pełnia. Zaliczyliśmy pierwsze jesienne przeziębienia i babie lato. Pierwsze przygnębienia bez powodu. Wchodzimy w szeleszczącą, złotą pełnię jesieni. Pogodzeni z losem i zachwyceni. Duszy potrzebny jest taki przymrozek, coś, co pan Poniedzielski nazywa "okresem gorszych samopoczuć"- żeby nie była kulawa. Żeby poczuła, jak ziębną jej stopy ( nie wiem, czy nie posuwam się za daleko w metaforach, bo stopy duszy to trochę karkołomne^^) Stając w pustym pokoju po Dużym i Elfie poczułam to ziębnięcie stóp duszy jednak bardzo mocno. Wiem, że się przyzwyczaję, ale jednak zimna ta jesień ze swoimi odlotami...
Oddajemy ci więc Jesieni ostatnie marne pomidory i ostatnie, niesłodkie już poziomki. Ból głowy o poranku i szron na trawie.  Astry i aksamitki. Winogrona i kosze.  Dalie i chryzantemy. Płaszcze i szale. Zobacz, Jesieni, jak stoimy, bezbronni i bezpieczni.

A pan Poniedzielski napisał;

Nie martwią mnie drzewa bez liści
A ludzie
Co stoją jak drzewa
Bez – choćby, źdźbła sensu
Że już nie wspomnę o kiści


26 września 2015

O cudownych krajobrazach, wciskających się wszędzie wiewiórkach, szkolnych wypracowaniach i najściu jesieni

Przede mną stos uczniowskich ćwiczeń, sprawdzam wypracowania o jesieni. W niemal każdym odkrywam wiewiórkę (czasem wiewiurkę), pogodny nastrój (czasem wystruj), przymiotniki tańczą i śpiewają jak Maria w "Dźwiękach muzyki", a czasem nawet stepują. I zarazem staję z szacunkiem przed szczerością dziecinnej duszy, która patrzy na piękno. Najpiękniejsze wiersze Larkina tego nie wydobywają ze mnie, co te nieporadne, dziesięcioletnie wypracowania.

"Na jednym z drzew mieszka wiewiórka. Klon ma liście podobne do ludzkich rąk. Patrząc na ten krajobraz odczuwam najście jesieni." - Natalka.
"Liście są płomienne. Droga wygląda jak mgła. Pnie drzew są z daleka małe i szare." - Karolina.
"W tej dziupli wiewiórka zrobiła zapas orzechów na zimę. Krajobraz ma podobny nastrój."- Bartek.
"Po prawej i lewej stronie widać drzewa, które są o różnych kolorach. Na jednym z tych drzew widać małą wiewiórkę, która nie wyróżnia się z otoczenia. Bardzo mi się podoba krajobraz jesieni." -  Kasia.
"Jesienią nie tylko ludzie i rośliny się zmieniają. Jesień to bardzo tajemnicza i  cudowna pora roku. Wszyscy dorośli i dzieci się cieszą. Bardzo podoba mi się jesień, bo jest kolorowo wśród nas." -  Diana.
"W lesie rosnoł drzewa, naprzykład olchy, sosny, miotły.  Na niebie niema chmur. Jest to jeden z dniów w których niepada. Jesień bardzo lubię bo są grzyby." - Norbert.
"Pod drzewami rozciągają się kolorowe dywany, utkane z liści. Przez gałęzie drzew przebijają się ostatnie, ciepłe promienie słońca. W oddali widać brzozowy zagajnik.  Właśnie za takie pejzaże uwielbiam jesień." - Ania.
"Niekture liście leżą na ziemi i gniją. Na drzewie siedzą dwie wiewiurki. Drzewa są duże i małe. Wiewiurka zbiera żołędzie i chowa je do nory. Dziki ryją i szukają pokarm. Dzięcioł stuka, świerszcze grają." - Martyna.
"Na drzewie jedna wiewiórka siedzi sobie w koronie drzewa.  Druga natomiast siedzi i czeka na drugą w dziupli na drzewie.  Są też trzy małe zajączki. Na jasnozielonej trawie kwitną różno kolorowe kwiatki. Bardzo podoba mi się ten mój jesienny obrazek, choć wiem, że jest nierealny." - Karolinka.
"Na pierwszym planie widzimy jesienne drzewa, na dole jeża, ródą wiewiórkę i szarego małego zająca. Zza krzaka wystaje głowa jelenia. Tagże paprocie. " - Dominika.
"Jesienią w tą piękną porę roku wiatr delikatnie rozwiewa liście. Ludzie o tej porze roku mają trochę pracy. Jesień to bardzo piękna pora roku." - Ola.
"Jesienny krajobraz jest pogodny, spokojny i leniwy. Bardzo lubię jesień i wszystkie jej odcienie." - Kuba.
"Dzieci zbierają kasztany i żołędzie. Wiele ludzi spaceruje z psami. Gra jesienna muzyka. Wszyscy są zadowoleni." -  Nina.
"Na pierwszym planie widzimy drzewa, jesienną liście i ładną pogodę. Kiedy słonko na niebie świeci jest pięknie. Kiedy zwierzęta z radości śpiewają." - Asia.
"Jesienny krajobraz ma wesoły wystruj.  Do okoła są drzewa, są bardzo piękne i mają dużo liści i dużo gałęzi. A w drzewie mieszka wiewiórka i tak szybko biega, że głowa mała." - Kacper.
" Na tym kończę swój opis, pod koniec była mała historia o wiewiórce i to koniec."
"Jesień jest cudowna. Już chyba wszystko, o wszystkim opowiedziałam. Już kończę opowiadać o jesieni." Basia.