Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rysunki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rysunki. Pokaż wszystkie posty

12 listopada 2024

Jesień, białe talerze, wieloryby i nowe plany

 Bardzo zlistopadziało. Brzozy już prawie nagusieńkie, ledwie trochę halek złotych.

Koty nam myszy do domu przynosza i wypuszczają. Rudy się włóczy - stał się weteranem walk, ciągle jakiś pogryziony, nocuje na dworze, ogon tylko nad suchymi trawami się unosi, gdy biega po ugorkach. Za to Kulka wyleguje się przy kominku, zalega na fotelach, mruczy bajki i nigdzie się nie wybiera. Kot domowy.

 

Rudy kiedyś, tak spali z Kulką

A tak Kulka wygląda teraz. 


 

Nie przypomina już tego biednego zamorka, który przywlókł się ledwo do nas pod schody, chudy jak szkielecik i prawie ślepy.

Tak więc koty mają się u nas dobrze... a ja powiesiłam w kuchni białe talerze. Jakoś mnie naszło na biel w listopadzie. I na samowary. Sprzatam sobie, kiedy nie maluję.

Obrus haftowała mężowa mama.

Taka okładkę zimowa ostatnio namalowałam. To będzie myszkowo- wróżkowa kolorowanka.


Z projektów nowych, to zajęłam się książeczką dla dzieci o tym, czy wieloryby śpią. Mam już kilka rozkładówek, sa na nich myszki i wieloryby. MOOOOże uda mi sie pod święta, ale bez presji, maluję impulsami, gdy mnie "najdzie":).

Mamo, czy wieloryby śpią?





27 listopada 2023

Choruję, maluję Mokraczka

 Nadal choruję, a koty mnie leczą.

Z siedzenia w domu jest jeden wielki pożytek - maluję. Zabrałam się za Mokraczka. W drugiej części urósł, wiadomo, wodniki szybko rosną, miesiąc dla niego to jak dla nas rok. Ilustracje wrzucam na artstation i instagrama, ale będę też tutaj pokazywać dla pokrzepienia kaszlącego serca. Jak śnieg za oknem, to w tęsknocie lato. I puszcza nasza, i łąki, i ugorki.

Ta dam, Mokraczek.



A tu gdy był jeszcze małym wodnikiem.

 


Mokraczek i Słowik


 A tu Pani Żaba

I las



25 sierpnia 2017

Silva rerum sierpniowe. Babka, dynie, wrzośce, lektury i trochę pomidorów.


Babka ziemniaczana. Kto nie jadł?

"Kto nie jadł w zimny wieczór babki ziemniaczanej
przyrumienionej złotem na wesołym ogniu
w gębie pieca rumianej, niech podniesie rękę!
Trzeba mu na talerz
nałożyć szczodrze, hojnie, 
okrasić rozmową i jasnym żartem
serdecznym pochyleniem głowy. Niech świece
palą się aż do świtu, (...) aż będziemy tylko
garstką nomadów przy kruchym ognisku
tak uparcie wierzących, że przegnamy mrok
zwykłą, ludzką radością i zapachem jadła."


 

Jest mnóstwo rodzajów babki. I mnóstwo przepisów. Ta na zdjęciu po prawej jest wegańska i bezglutenowa, bez jajek i mąki pszennej, za to z kukurydzianą mąką, pieczarkami, kminkiem. Ta po lewej klasyczna, podsmażona potem na klarowanym maśle. Na drugi dzień jest lepsza niż na pierwszy. Ale w ogóle jest cudowna. Leczy serce na ten koniec sierpnia. 


Mały dostał pastele do szkoły i oczywiście, wypróbowaliśmy je wieczorem. Bardzo dobrze rysują, tylko czemu jesiennie? Pewnie to pogoda. Nadal mamy chłodnawo, ale padać przestało. Kot zdecydowanie mówi wyjściu na dwór kocie "nie.".


Tymczasem na dworze jeszcze nadal sierpniowo, jeszcze pomidory szaleją w szklarni. Koktajlowe wyszły mi przez otwory w dachu na zewnątrz, nie mieszczą się. I tam sobie kwitną. Jak coś z tego będzie, będziemy je zrywać z drabiny. Tego jeszcze u nas nie grali.

 


 Te śliwkowe sa pyszne. I malinowe. Dojrzewają powoli, niestety. Słońce by się przydało.


 

Róża zakwitła na drugi powrót, pelargonie też w formie. Nieuchronnie nadszedł czas dyń -  nie przepadam za dyniowym dżemem i zupą mleczną z dynią, ale poza tym, na pikantnie, w kulebiaku, w tarcie, jak najbardziej.






Dynia jest pięknym stworzeniem Bożym. Lubię jej kształty, jej twardą skórkę, wytrwałość - dynia poleży, poczeka na jesienne chłody, schowa się sama w sobie. Kiedy przychodzi pora dyń, wrzosów, wrzośców, to czuję się jak ten bocian, co musi zostać na zimę. Poleciałoby się za latem, ale nie można. Tyle do ogarnięcia. U mnie też rada za tydzień, a ja nie mam nawet pojęcia, jakie klasy dostanę. Pewnie siódme. Co oznacza, że będziemy się uczyć z podręcznika, kompletnie nowego dla nas, że jakimś cudem będę musiała skłonić trzynastolatki do przeczytania Reduty Ordona, Syzyfowych prac i starego człowieka wraz z morzem. Klasa 7 z 8 mają razem 16 pozycji w obowiązkowych i po dwie uzupełniające na rok do wyboru z 11 pozycji, jeśli dobrze pamiętam. Myślę, że z każdej można wynaleźć dla siebie coś cudownego, czy to Latarnik czy Oskar i Pani Róża, ale ból istnienia już czuję - dzieciaki nie chcą czytać. Poza nielicznymi wyjątkami w osobie Średniaka czy Małego i paru innych wielbicieli królestwa Literatury, dla reszty to cierniste drogi.
Cóż, będziemy musieli iść nimi razem.
Już się zastanawiałam nad teatralną adaptacją Reduty Ordona i Michałem, wspinającym się na ławkę, by zawołać: Nam strzelać nie kazano! Idealna rola dla niego. 
Część mało czytających młodzianków świętych, jakby ksiądz Kazuro powiedział, będzie po prostu odgrywać harmaty...
A wrzośce - tak, już kwitną. Tak.




18 kwietnia 2015

Żubry, śnieg kwietniowy i ciasto wegańskie prawie bezglutenowe. I okruchy poezji.

Pojechaliśmy dzisiaj do miasta, dwadzieścia kilometrów dalej, droga malowniczo obrzeżami lasu. Śnieg przysypał zawilce, trochę smutno, ale topił się szybko, nie na tyle jednak, by nie być pięknym kontrastem dla czwórki filozoficznych żubrów. Stały sobie przy drodze, podskubując zaśnieżoną oziminę na polu, kiedy wracaliśmy godzinę później, zastaliśmy je w tym samym miejscu, filozofowie nie ruszyli się o kopyto. Widać nie byli to perypatetycy:)
Śnieg pada, zasypuje i wytapia się, bo zaraz po nim w kolejce czekał deszcz i grad.
Surrealistyczne pierwsze rozkwitłe żonkile w zmrożonej bieli, bociany na gniazdach, ametystowe pierwiosnki.
Mały był na urodzinach u koleżanki, reszta potomstwa tkwiła w ciepłym domu, a kotki siłą nie wypchnąć. Szklarenka nie dokończona - nieustanne opady i wiatr odkładają prace na potem. Zresztą, w temperaturze minus jeden sianie nie bardzo ma sens. Na urodziny Elfa popełniłam ciasto-tort wegański prawie bezglutenowy.

Spód:

          1,5  szklanki mąki owsianej, 0,5 szklanki kukurydzianej
·      szklanka cukru ( użyłam pudru)
·      2 łyżeczki proszku do pieczenia
·      szczypta soli
·      torebka cukru waniliowego
·      ½ szklanki oleju roślinnego
·      szklanka mleka sojowego z rozpuszczoną w niej    łyżeczką sody - można dać więcej mleka, jak ciasto jest zbyt gęste
·      2 łyżki soku z cytryny
 
Upieczone ciasto pokruszyłam jak herbatniki, wymieszałam z rozpuszczoną tabliczką mocno gorzkiej czekolady 70%, na to krem:
 
Krem:
 
paczka wiórek kokosowych zblendowana ze szklanką mleka sojowego, zagotowana i zagęszczona mąką ziemniaczaną, dosłodzona do smaku. Po wystygnięciu wylałam na spód, którym wylepiłam tortownicę
Na to brzoskwinie z puszki, rozdrobnione
Na to pokruszone ciasto  a la kopiec kreta


Jak śnieg stopnieje  chcę nazrywać młodej pokrzywy, do wyciśnięcia soku, ma dużo żelaza. I kurdybanka do wiosennego masełka z czosnkiem niedźwiedzim. Muszę znaleźć w sobie siłę, bo czy będzie ciepło, czy zimno, wiosna mi minie, więc czapka, sweter, kurtka, duszohrejka i w pole. Szczaw na łące już powoli nadaje się na pierwszą zupę szczawiową z młodych listków. 
W poniedziałek mój czwarty tomik wierszy idzie do składu, tym razem będzie wyjątkowy, bo pisany wspólnie ze Średnim, wydany w serii świętojańskiej poetyckiej naszej Książnicy. Dla was jedna z moich ilustracji do niego i fragmencik otwierający:


Nie umiem słów układać obok siebie,
umiem je splatać,
jak trawy korzenie splatają nad strumieniem,
między firletkami, chudą pokrzywą i szarym łopianem,
gdzie na kolanach odrapanych brodę
kładłam i siedząc na spróchniałym moście
szukałam w wodzie zbyt prędkiej odbicia(...)

Z krainy żubrów pozdrawia was
 
Kalina 
 
 Ps. Niestety, aparatu nie miałam, więc dla klimatu żubrowe zdjęcie stąd, polecam, bo pięknie Pan Jan fotografuje:

 

01 kwietnia 2015

O porankach i radości Wielkanocy

Lubię ranki, kiedy mogę sobie pozwolić na nieśpieszne wałęsanie się w wełnianych skarpetach - w piecu jeszcze nie rozpalone. Kawa jest Szecherezadą takiego szarego półmroku, z chmurami nawiśniętymi jak brwi nadąsanego nieba. Kubek wcale nie z najnowszej kolekcji optymistycznych, wiosennych kubków, zdaje się, że trochę poobijany, w bałwanki, złapałam pierwszy lepszy. Ale daje rady, jest pojemny, mieści nawet uśmiechy, rzucane sobie między porannymi żartami nie najwyższych lotów.

Mały śpi, błogo pacyfistyczny - ma dzisiaj wolne, egzaminy w klasach szóstych. Średni poszwendał się do szkoły z boleściwą miną, nie omieszkując zaznaczyć, że wolałby zostać w domu. Duży ma jeszcze gorzej - o ósmej studenci socjologii mają wf ze studentami filozofii. Musi 40 km na ten wf dojechać. Moim zdaniem, uczelnia ma bardzo rozsądne podejście do twórczych poranków - takie filozoficzne dociekania między rzutem karnym a wolnym, pompkami i rozgrzewką, okraszone socjologiczną dysputą o funkcji eksplanacyjnej a dyskryptywnej o charakterze ontologicznym... mrrr. Samo dobro.

Mokraczek wydrukowany w dwóch egzemplarzach, na papierze, z ilustracjami, poleci dzisiaj do recenzji. Czułam wzruszenie, trzymając w rękach ciężkie strony. Zaczęłam pisać dwadzieścia lat temu, gdy urodził się Duży, a Średniego i Małego nie było jeszcze na planecie.
Nie jestem dzisiaj wymagająca wobec siebie, będę trochę prasować, bo mam Kilimandżaro prasowania, trochę prać, odwiedzę pocztę, zrobimy Małemu bilans w ośrodku, ugotuję coś dobrego i upiekę muffinki czekoladowo - bananowe.

Jest pierwszy kwietnia, na podjeździe kałuże. Nie mam posprzątane przed Świętami, dekoracji prawie nic, tylko kilka ukochanych zeszłorocznych wydmuszek i śliczności od Kasiorki. Nie martwię się wcale, upiekę sobie serniki i mazurki pewnie w piątek, a resztę da się zrobić. Okna umył mi deszcz,  cieszę się na wolne dni z dziećmi i Miłym, poranne wałęsanie się i więcej czasu. Czego jeszcze trzeba? Kiedyś dostałam pocztówkę z  życzeniami, żeby nigdy trudności i smutki nie pozwoliły mi zapomnieć o radości Zmartwychwstania. Wszystkim tej radości z okazji zbliżających się Świąt życzę, odezwę się w przyszłym tygodniu:)


21 marca 2015

Złota Rosa i porzeczkowa wróżka. Kolejne dwa fragmenty.


 
Królowa wróżek była tak piękna, że poklękali w trawie.
- Wstań, Mokraczku, wstań, dzielny Rudolfie, wstań, Świetliku, wstań, Wilczomleczu.
Zamrugali oczyma z niedowierzaniem.
- Znasz nas, szlachetna pani? - wydukał Rudolf przez ściśnięte ze wzruszenia gardło.
- Znam doskonale, wiem o was więcej, niż wy sami. - spojrzała w oczy Mokraczka – Wiem, dokąd idziecie i wiem, jak może się skończyć wasza przygoda. Dlatego chciałam, abyście tu przyszli.
- Pomożesz nam odnaleźć królewnę? - zapytał błagalnie Świetlik.
Pokręciła głową.
- Nie, zrobicie to sami. Ale wy możecie pomóc mnie.
- A nie staniemy się przy tym częścią twojej opowieści? - odezwał się Wilczomlecz zgryźliwie.
Królowa wróżek uśmiechnęła się.
- Już nią jesteście. Cały czas. Wszyscy mamy swoje opowieści i każdy z nas jest częścią opowieści kogoś innego. A wszyscy razem jesteśmy częścią opowieści Kogoś bardzo wielkiego, kto sam jest swoją własną opowieścią... mam do ciebie prośbę, Mokraczku. Zrób coś dla mnie.
- Tak? - zapytał ze ściśniętym gardłem.
- Kiedy będziesz wybierać, pamiętaj, że to, co się zabiera dla siebie, nie ma żadnej wartości. Nigdy nie ma wartości. Nigdy nie ma...


*
Zadarli głowy.
Nad nimi niebo zasłaniały gałęzie wielkiego krzewu, którego palczaste liście były tak wielkie, że mogliby się pod jednym wszyscy schronić przed deszczem. Między liśćmi połyskiwały podobne do jagód owoce, zwieszające się w ciemnych, fioletowej barwy gronach.
- Co to za roślina? - zdumiał się Rudolf, tykając liść końcem miecza – Nigdym takiej nie widział...
- To ribeza – odparł miły głosik z góry – Ale ludzie nazywają ją porzeczką. Zasadzili ją tutaj, podobnie jak jabłonie, a potem odeszli, więc należy tylko do nas.
Otworzyli usta, patrząc ze zdumieniem w górę.
- Czy ktoś tu jest? - zapytał Mokraczek.
- Oczywiście, że jest – odparł urażony głosik – Nie mogłabym zostawić MOJEGO krzaka!
Zza liścia wychyliła się ku nim urocza twarzyczka.
- Jestem Elena – powiedziała skrzydlata istotka – I, oczywiście, jestem wróżką. 


06 marca 2015

Mokraczek i nietoperz





Spletli z gałązek i trawy wygodny kosz, do którego zmieścili się wszyscy troje. Atremus usiadł na grzbiecie nietoperza – widocznie nie po raz pierwszy podróżował w ten sposób. Mokraczek zachodził w głowę, co jest źródłem tej niecodziennej przyjaźni i nie miał pojęcia. Chełpliwy jelonek i milczący, aksamitny zabójca... zadrżał, wspominając mroczne spojrzenie nocnego łowcy. Na szczęście, póki co, byli bezpieczni. Póki co...


Zmierzchało się, znad wody nadpływały tajemnicze odgłosy. Olbrzymie uszy nietoperza drgały leciutko. Uchwyciwszy kosz łapami, wzbił się lekko i bezszelestnie w wieczorne niebo. Mokraczek wychylił się poza krawędź kosza – w dole przepływała czarna woda, w której, jak w lustrze, biegło ich odbicie i odbicie wielkiego, żółtawego, sunącego im na spotkanie księżyca.


*

Kolejna malutka porcja - Mokraczek wędruje dalej, a na jego drodze pojawiają się kolejni bohaterowie. Dzisiaj nietoperz - Leonardo. Coraz bliżej do celu:)

02 marca 2015

Jak być sobą w marcu

U nas nie kwitną przebiśniegi, nie ma jeszcze krokusów, bocianów, ani żurawi. Pączki wiśni zielenieją, ale tylko w wazonie w kuchni, na podwórzu deszcz zacina, wiatr podwiewa, czasem mróz mrozi i w ogóle dzisiaj tylko raz błękitnym okiem niebo mrugnęło. A tak poza tym przedwiosenna szarość, burość i tęsknota.
A jednak jest pięknie.
Jechałam sobie rowerem do mamy bardzo zadowolona z bycia sobą i to w marcu. Bardzo lubię marzec, bo przynosi wiosnę.
Na Wietnamie mały ruch, trochę kawek na jesionach za szkołą, jeden radiowóz, ktoś z dala, też rowerem. Łąki po horyzont, woda w strumieniu przejrzystobrązowa, zimna, niebo szare. I temperatura na plusie, i wiatr od puszczy, i dzieci wracające ze szkoły w kolorowych kurtkach. Przy bliższym obejrzeniu jednym wracającym dzieciem okazał się Mały, który też zadowolony z bycia sobą oznajmił na jednym oddechu, że chce mu się cukierków, że idzie do pani Lusi, bo tam jest karuzela, i  że w szkole było fajnie, no to pa, mamusiu.
Herbata earl grey u mamy, telefon do siostry, radości, bo nowa siostrzeniczka zdrowa, 3 kg, 10 pkt,  sernik z wiśniami, powrót, wiatr, szarość, kawki na brzozach.
Mam przed sobą długi wieczór, malowanie obrazków, pisanie, zielony szejk ze szpinakiem, ogrodnicze gazety. Bolą mnie mięśnie, ale tak przyjemnie - ze Średniakiem zaczęliśmy już grabienie ogrodu i podcinanie gałęzi, cztery godziny w ogrodzie zafundowały mi cudowną dawkę szczęścia.
Mokraczek zbliża się już do bagien i wsiada do nenufarowej łodzi. Duży, będący sobą,  wędrował dzisiaj z aparatem, a po powrocie oznajmił, że nie zrobił żadnego zdjęcia, bo słabe światło. Średni, będący sobą, przeszukiwał kuchnię w poszukiwaniu żywności. Co jest do zjedzenia w tym domu? Mały, będący sobą, wciągnął kalosze i pognał do sąsiadów. W ogóle opatentował przyjacielską metodę jeżdżenia z ulubionym kolegą na jednej parze rolek, bo Mały ma, a kolega nie ma. Jeżdżą we dwóch.  Każdy wkłada jedną rolkę i jeden but.
Kalina, będąca marcową sobą, wykańcza liście nenufarów na bagnisku.  Kocia śpi, będąc sobą w 1000%, co potrafią tylko koty.

Jak być sobą w marcu? Robić, to co się lubi, wkładać w to serce, dziękować za to, że można właśnie tak.
Jest tak, jak powinno być.


- Bagno - powiedział cicho Mokraczek. Wędrówka zmieniła go; wyszczuplał, spoważniał, oczy zrobiły mu się smutniejsze. Jego odzienie było porwane a twarz znaczyły pręgi od źdźbeł trawy i złośliwych kłączy.

Patrzyli. Nad ciemną wodą jak węże wznosiły się skręcone korzenie olbrzymich osin, zanurzały się w topiel i wydobywały z niej, ociekając błotem. Było duszno, ale powietrze wypełniał słodkawy zapach; czarną toń pokrywały gęsto białe kwiaty lilii, jedna przy drugiej.

- I co teraz zrobimy? - zapytał Świetlik.

Mały kronikarz wyprawy ciągnął ostatkiem sił. Piasek pod ich stopami był czarny i bił z niego bagienny odór.

- Poszukajmy żerdzi - powiedział wodnik - Długiej, mocnej żerdzi.

Za jej pomocą przyciągnęli do brzegu jeden z kwiatów, po czym wsunęli się do wnętrza, dygocząc ze zmęczenia. Rudolf odciął szczypcami łodygę, a Świetlik żerdzią odepchnął się od brzegu.

- Jak cicho - szepnął strwożony - Jak strasznie...

27 lutego 2015

Znowu Mokraczek


- Atremus - odezwał się nagle natchnionym głosem Rudolf. Wszyscy spojrzeli na niego, a mały chrząszczyk popatrzył po twarzach zebranych rozświetlonymi oczyma – Atremus! Wielki wojownik, który przebywa na wyspie wśród bagien, by w samotności doskonalić swego ducha... nikt mu się nigdy nie oparł! Musimy znaleźć Atremusa, aby z nim razem wyzwolić zamek, króla i królewnę! A potem wyruszymy na poszukiwanie twej pani, szlachetny Mokraczku! To będzie wielce szlachetna i godna podziwu przygoda!
Po czym spojrzał na Mokraczka z napięciem i nadzieją. Zapadła cisza. Mokraczek poczuł, jakby ziemia zapadała mu sie pod nogami.
- Pójdziemy poszukać Atremusa - oznajmił w końcu, gdy milczenie stawało się już nieznośne - Wyruszę z wami...
Rudolf położył mu łapkę na ramieniu.
- I ja z tobą, przyjacielu. To wyprawa, o jakiej będą śpiewać pieśni!