Pożytek pierwszy. Obuwie i odzież Dowolnej Urody.
W klapkach wędruje Mały, w klapkach tuptam ja. Można tak np w pierwszy dzień wiosny obejść podwórze. Sucho jest. To zaleta naszych piasków - wciągną wszystko, całą wilgoć, dlatego dzisiaj podlewałam wschodzące żonkile i tulipany. W mieście miałabym skrupuły, by w takich ciapkach nie pierwszej nowości wokół jakiegoś bloku chodzić, albo o zgrozo, sklep odwiedzić. Klapki w zimniejszy dzień wciągnięte na skarpety, oczywiście. Gumowce też są w porządku. Widziałam w jednym z wiejskoepickich czasopism coś takiego jak białe gumowce stojące na czyściutkim ganku. Ale to chyba inny rodzaj gumowców był, może nowo nabyte, nienoszone, bo nasze zazwyczaj mocno sterane w latach i wyglądzie. Jakbym je postawiła na ganku, ludzie by uciekli. Lubię też dawno wyrugowane ze światowego życia adidasy lub solidne obuwie skórzane. Buty są zadowolone, że są w obiegu, ja też jestem zadowolona, wędrując na kompostowy pagórek z taczką. Tej wiosny nosimy pastelowe szpilki, przeczytałam wczoraj. Na szczęście moje buty jeszcze o tym trendzie nie wiedzą. I niech tak zostanie:)
(Podstawowy rodzaj wiejskiego transportu obwoźnego.)
Pożytek drugi. Sąsiedzi
Co jak co, ale sąsiadów mamy porządnych. Jeden jest szklarzem i naprawia buty, wymienia też koła, napompuje rower i naprawi dętkę. Druga sąsiadka pracuje w sklepie, trzecia ma własne kury, czwarta podzieli się liliami, u piątej mam zagon, bo dla niej za duży, do szóstej Mały biega z konewką po świeże, ciepłe mleko. Sąsiedzi przyjdą popatrzeć, jak kryjemy dach, robimy szklarnię, sadzimy drzewka. Popilnują podwórka jak wyjedziesz. U nas ciągle działa wymiana barterowa. Ja ci zrobię szafkę, a ty mi zapłacisz jajkami. Moja krowa u was będzie trawę jeść, a w zamian dwa worki kartofli dam na jesień. Wozimy swoje dzieci na zmianę do szkoły, jest u kogo je zostawić, jak się wyjedzie, u sąsiada listonosz zostawi paczkę, a pies dostanie obiad. Niech tak będzie nadal...
Pożytek trzeci. Mieszkańcy.
Na wsi każdy zna każdego. Urodziłam się tu, mieszkam od 42 lat. Wszyscy znają mnie, znali mego tatę, babcię, dziadka i tak dalej. Moja mama uczyła ich trzydzieści lat, a po niej ja. Znam ich wnuki, żony i synowe. W banku mówią do mnie panieńskim nazwiskiem. Z racji bycia nauczycielem znam wszystkich podwójnie, jako rodziców lub jako dzieci. Idąc w nocnych ciemnościach i napotykając podchmielone towarzystwo, doświadczam surrealistycznego doznania, gdy wyjmują ręce z kieszeni i chórem mówią: dzień dobry.
Chciałabym kiedyś iść siwiutka tą samą ulicą, w liliowym kapeluszu i znać wszystkich przechodniów po imieniu i z rodowodu, chciałabym, aby świat zachował tutaj łagodniejszą twarz.
Tu, w Kalinowie, na panią z apteki mówi się: pani magister. Sąsiad bez pukania sprawdza wszystkie pokoje, w którym jestem, bo ma sprawę. Kiedy idziesz ulicą, patrzą z kim. Zauważą, jakie masz firanki w oknie i dynie na zagonie. Uczniowie przychodzą do mnie kolędować na święta i śpiewają moją ulubioną: Nocz ticha nad Palestinoj.
Kiedy zapalają się światła domów, wiem, kto stoi tam u okna lub błękitnieje przed telewizorem.
U pani Jadzi zakwitły krokusy, a panią Teresę odwiedził syn, poznaję jego czerwony samochód.
Niech tak zostanie jeszcze trochę...
(Transport kołowy działa o każdej porze roku)
Pożytek trzeci. Zwierzęta bez granic, ogrodowa wymiana.
Kilka kotów dziennie wędruje mi przez ogród. Pies sąsiada wyczuwa nieomylnie, kiedy idę wyrzucać odpadki i pędzi radośnie na kompost. O szwendających się kurach rozumie się samo przez się:) Brama jest prawie zawsze otwarta, a furtka tak samo. Kiedy idę po siano do pani Kiryłkowej, mogę je sobie sama wziąć ze stodoły.
- Idzie też ogórków z piwnicy weźmie!
Sąsiadka, będąca w posiadaniu dorodnych antonówek, hojnie obdziela mnie co roku opadającym dobrem. Ten, kto ma wiśnie, zaprasza po wiśnie. Dynie, ogórki, jarmuż, dostaje się wszystko. Wzajemnie, nie idzie się z pustymi rękoma. Mam irysy od kogoś, piwonie od znajomej babci, z kolei moje zioła wędrują po ogrodach, a goździki po skalniakach, o topinamburach nie wspomnę.
Nie byłoby mnie stać na zakupienie tego wszystkiego, co dostaje się tak po prostu, bo komuś zbywa, albo żeby się nie zmarnowało. Dlatego, że się mieszka obok, że nasze babcie razem chodziły na tańce, albo, że jestem wychowawczynią czyjegoś Jasia czy Kasi. Niech tak zostanie jeszcze, długo...
Pożytek czwarty. Szpaki, łąki, las i rzeka.
Bóg stworzył ogród, diabeł miasta, pisała moja przyjaciółka Mira w pracy "W poszukiwaniu azylu, czyli o meandrach przestrzennych człowieka".
Coś w tym jest, gubię się w miastach, w lesie nigdy. Bloki zawsze wydawały mi się udręczone, a dzieciom, które mogą wytarzać się na łące lub wybiegać w lesie, inaczej patrzy z oczu. Nie wyobrażam sobie siebie w mieście, choć pewnie starałabym się jakoś tę przestrzeń oswoić, w końcu pomieszkiwałam i w B. i w stolicy...
Ale nic tak dobrze nie robi mi na duszę, jak wyprawa na pachnące wiatrem ugory, nic tak nie otula smutków, jak gaworzenie rzeki, nic tak nie łagodzi mi charakteru jak pobywanie w lesie. Lubię swoje zmarszczki od śmiechu i opaleniznę od pracy w ogrodzie. Szpaki są od tygodnia, co dzień im mówię, że je kocham. Dzisiaj widziałam motyle.W opuszczonym ogrodzie narwałam przebiśniegów. Pewnie byłabym inna gdzie indziej. I moja przestrzeń byłaby inna, dom, i nasze dzieci, nasze lata, całe życie. Dziedzictwo moje podoba mi się, wyśpiewywał Dawid w którymś psalmie. I niech tak będzie, proszę, niech tak zostanie, bardzo długo.
Oj,tak ,tak. Niech zostanie to wszystko jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńU mnie zakwitły małe krokusiki,różne odcienie niebieskiego.Takie małe piękno,czuję jakby niebo się do mnie uśmiechało. Przesyłam troszkę tego niebiańskiego uśmiechu. Basia.
Własnie obeszłam ogród - wszystko w nocy pokrył śnieg, krokusy też. Przebiśniegi leżą. Ale tulipanowe nosy wyglądają dziarsko. Dziękuję za błękit, Basiu.
Usuń:-D Pierwszy akapit mnie ubawił, ale powiem Ci, że choć mieszkam w mieście, to obecnie moje stanowisko w sprawie odzieży jest identyczne z Twoim.
OdpowiedzUsuńTwój post powinien nosić tytuł "O pożytkach dobrego życia". Jest prawdą, że dobra wieś ma swoją wspaniałą specyfikę i ja sama dumna byłam z tego, że moje istnienie przebiegało na styku dwu światów: dobrej wsi i miasta. Teraz już nie myślę o dumie, raczej o wdzięczności. Wiele z tego co piszesz, jest obecne w moim mieście. Choć z wiekiem człowiek sobie bardziej uświadamia, że wciąż dużo jest do zrobienia.
Co do bloków. Pamiętam, gdy kiedyś przejeżdżając pociągiem przez jakieś miasto zobaczyłam bardzo dziwaczny blok. Wyglądał jak skała z małymi otworkami będącymi wejściem do gniazd ptasich. Przeszyło mnie nieprzyjemne uczucie i pomyślałam, że ludzie nie powinni tak mieszkać. Ale zaraz za chwilę przepełniło mnie dobre i spokojne ciepło i przeświadczenie, że w którymś z "otworów", który widzę, wzrasta właśnie jakaś ludzka wielkość. Człowiek może osiągnąć pełnię bez względu na to, gdzie się aktualnie znajduje.
Ale wieś jest piękna :-). A przyroda napełnia siłą.
To prawda, Tesiu, że człowiek może upiększyć swoim życiem i duszą każde miejsce, na wsi tez nie brakuje charakterów tak skrzywionych jak drzewko, które wiatry w rózne strony ciągnęły, znam też wspaniałych mieszczuchów kochających swoje zaułki, kamienice czy ulice. Ale też myślę, że ludzie nie powinni mieszkać bez przyrody, bez drzew, bez możliwości obcowania z zaaferowaną włochatą gąsienicą czy gniazdem szpaków. Coś się zmienia wtedy w sercu, w inny sposób coś nas ubogaca. Też czuję wdzięczność. za to, że moje gałązki właśnie takie a nie inne wiatry ukształtowały i mogę być właśnie tu.
UsuńJa w bloku więdnę i patrzę tylko, by jak najszybciej wyjść;))) Nie wiem, jak wytrzymałam 15 lat w mieście;) U nas na wsi porządki podobne - ponieważ jestem tu nowa i zawsze będę (Sumsiotka też jest nowa, choć już 30 lat tu mieszka;) - poznaję coraz więcej ludzi, znam też ich dzieciaki, które chodzą z Księżniczką do szkoły... Jest fajnie. I niech tak zostanie jeszcze dłuugo.
OdpowiedzUsuńMnie potrzeba przestrzeni. Wtedy oddycham.
UsuńMiałam to samo uczucie więdnięcia, mieszkając siedem lat w mieście. Kiedy wracałam do domu na weekend, już wysiadając z autobusu dostawałam skrzydeł.
Ja też, ja też;))) A jaka była rozpacz w niedzielę, już od rana...
Usuń:***
OdpowiedzUsuń♥♥♥
Westchnęło mi się głęboko czytając tą, chyba tak należy powiedzieć, receptę na szczęście. Takie właśnie mam wspomnienia z dzieciństwa u babci i myślę, że Twoje chłopaki dzięki takiemu dzieciństwu mają coś bezcennego, czego za żadne skarby nie można dostać. I oby jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńCoś faktycznie jest na rzeczy z tym diabłem od miasta...
Ostatnio Mały przyprowadził do domu pięciu kolegów i oznajmił mi z dumą: widzisz, mamo, jakie mam dobre relacje?
Usuń:)
Zawsze, jak do Ciebie zagladam, napawam się tym innym (od miejskiego), spokojnym zyciem i zazdroszczę (pozytywnie oczywiście). Zgadzam sie z Toba, ze naturalnym miejscem człowieka jest wieś, bliskość przyrody i jej dobroczynny wpływ na życie. Choć znam zadeklarowanych mieszczuchów, którzy zycia na wsi by nie znieśli... ja, a i owszem. :))
OdpowiedzUsuńA co do kaloszy :) - też gdy oglądam zdjęcia takich czyściutkich kaloszy, narzędzi ogrodniczych i rękawic bez plamki, zastanawiam się, czy to są rekwizyty do zdjęć nieużywane do prac, czy ktoś tak potrafi w ogrodzie "robić", że ich nie pobrudzi? ;) Moje też nie nadają się do stylizacji. :))
Buziaki
A propos narzędzi i rękawic. Mój Dziadziuś był niezwykle schludnym człowiekiem, mył szpadel po użyciu i przecierał naoliwioną szmatką, wszystko stało u niego w szopce czyściutkie i sprawne, latami. Ale gumowce miał ciemnozielone, porządne, wysokie. Widzę na mieście pomykające w pięknych kaloszkach dziewczyny, więc trend jest silny:) Ale nawet ja z moja romantycznością i ukochaniem falbanek wymiękam, gdy widzę na stylizacjach np koszyk do ziemniaków wysłany materiałem w kwiatki i z babciną koronką na zewnatrz. Moje ziemniaczki z wrażenia by się ugotowały na sam widok. Takiego babcinego, falbaniastego koszyczka używam, by trzymać w nim paczuszki nowych nasion i paść oczy przed sezonem, na ziemniaki mam porządny, pleciony, bez obawy przyjmie najbardziej umorusane ziemią towarzystwo:)
UsuńHeh, trzeba było widzieć moje dzisiejsze szałowe ciuchy ogrodowe - niebieska bluza z polaru z nieco wypalonym bokiem (?), szare portki dresowe mające chyba z 20 lat, czapeczka włoczkowa , dzieło mojej śp. mamy i plastikowe różowe "kroksy".
OdpowiedzUsuńWitaj w klubie, Urszulo, ja dorzucam jeszcze podbita polarem "fufajkę", bezrękawnik:)
UsuńTez mam różowe kroksy! Tylko tego różu czasem nie widać, hyhy.
Mieszkając w mieście nie da się wyjść z domu bez przebieranki. Teraz otwieram balkon i wypadam w kapciach po pietruszkę, szczypiorek czy bazylię. Nauczyłam się, że nie jest ważna moda, lecz wygoda. A wiec nie przejmuj się pastelowymi butami. Żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest modne :)
OdpowiedzUsuńA żebyś wiedziała, jak mnie te przebieranki wykańczały...
UsuńNie przejmuję się:) Czasem tęsknię tylko za wizją siebie a la Audrey H. siedzącą z gracją w szpilkach i bombiastej sukience w ogrodzie i popijającą herbatkę przy pastelowym stoliczku. Z nieskazitelnymi pazurkami. Ale jak zdrowo się pośmieję, przechodzi mi:) Jak posiedze w ogrodzie, to zaraz widzę jakiś chwast, odstawiam kubek na bok i lecę wyciągać.
UsuńPięknie... więc czemu tyle osób ucieka od swojego dziedzictwa, wypycha miasta swoim jestestwem tak odmiennym w zachowaniach, o których piszesz? Wierzę, że Twoja wieś jest taka, jak opisałaś. Do takiej dusza się rwie. Obawiam się tylko, że nie wszędzie tak ... Uściski!
OdpowiedzUsuńŚwiat się zmienia, jak mówiła Galadriela. Nasz też. Wiele przemija, zmienia się, ubywa tego, co kocham. Dlatego piszę, jak taki domorosły kronikarz, by zachować.
UsuńTo jest twoje miejsce na ziemi Kalino. Co mile to to, ze to tak doceniasz i jestes za to wdzieczna. Z nowa moda duzo ludzi wyprowadza sie na wies ale roznie trafiaja. Nawet w sielankowej wsi moga byc nieprzyjemni ludzie i wtedy zycie codzienne zamienia sie w pieklo. Takze trzeba miec tez szczescie aby dobrze trafic.
OdpowiedzUsuńMasz rację, ale często to też kwestia tego, z czym przychodzimy. Wierzę, że jeśli z życzliwością, to przełamie się trudności, prędzej czy później. Pozdrowienia, zdrowia Ewciu:)
UsuńCzasem ciężko, ale jakoś tak prościej. Mam wrażenie, że inaczej- bardziej tak ku sobie się ludzie na wsi mają. Mimo, że moja wieś jest spora i nie ,ma szans, żeby się wszyscy znali.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam już sobie powrotu do miasta i modlę, proszę Los, żeby dał mi szansę zostać...
Pozdrowienia :)
Ja cię podziwiam, Tupajo, za to, co kocham w kobietach, hart ducha. Masz rację, prosciej, co nie znaczy łatwiej.
UsuńUstawicznie wrażenie przy lekturze miałem, że jakiego nowoczesnego przełożenia Rejowego "Żywota człowieka poczciwego" czytam:)... Co za kompliment uznać proszę...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Dziękuję waszmości:)
UsuńBardzo męczy mnie miasto, ten hałas, pośpiech jest nie do zniesienia. Ludzie jacyś inni, zagonieni, zmęczeni, jakby coś im umykało ważnego. My mamy świetne relacje z dziećmi, możemy o wszystkim ze sobą porozmawiać. Są bardziej dojrzałe i mają większą wyobraźnię. Myślę, że to, że wychowywały się na wsi miało na to duży wpływ.
OdpowiedzUsuńNa wiele rzeczy nie ma się wpływu, a już szczególnie dzieci, ale one jakoś się odnajdują wszędzie. Nasze bobrują z rozkoszą po lasach i łąkach, kopią w ziemi, produkują leszczynowe łuki i ogólnie podoba mi się, że mają szanse przynieśc mi włochata liszkę na palcu i żabę w garści. Nie wiem, czy to ukształtuje ich inaczej, obserwuję:)
UsuńOd wczoraj próbuję to przeczytać i dopiero znalazłam czas by me czytanie skończyć!
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę... Bo ja to z urodzenia miastowa jestem (z B. właśnie z resztą i to.ze ścisłego centrum), a obecnie przesiedliłam się do mieścinki małej i tu bardzo mi brakuje bezimiennego, anonimowego zatopienia się w tłumie i chodzenia sobie bez celu - to był mój taki miastowy sposób na rozładowanie stresu - wychadzałam go po prostu.
(sprzęt mi szwankuje...)
UsuńTu gdzie teraz jestem o byciu anonimowym czy o tłumie mowy nie ma... Może by mi to wcale, a wcale nie przeszkadzało gdybym znalazła nowy sposób na rozładowanie emocji.
W sumie jakbym miała kawałek ziemi którą mogłabym przekopać, coś przesadzić, liście zgrabić czy jakkolwiek w ziemi się ubabrać, to byłby świetny sposób na pozbycie się nerwów wszelkich... A przynajmniej tak mi sie wydaje póki tej ziemi nie mam ;-)
No - to taki miastowy wtręt - bo tak poza tym to: niech tak będzie, niech tak zostanie :-)
Krysiu, doniczki, jak nie ma kawałka ziemi! Najłatwiejsze na świecie są koktailowe pomidorki, nagietki i lilie, u mnie w donicach rosły jak burza;)
UsuńTak, tylko przy doniczkach nie zmęczę się tak by o smutkach zapomnieć, a pamiętam że takie grzebanie się w ziemi - pielenie i tp powoduje szybkie zapomnienie o kłopotach
UsuńOj tak, żeby to jak najdłużej się zachowało!
OdpowiedzUsuńJa jestem wprawdzie stworzeniem miejskim, urodzonym i wychowanym w mieście. Na wieś przeprowadziłam się dopiero jako mężatka. Ale tu jest tak cudownie! Nie umiałabym żyć teraz w mieście. Tu jest blisko natury, jest spokojnie, przestrzeń, powietrze i mogę nocą oglądać gwiazdy, których w mieście prawie nie widać. :) Cudnie jest, chociaż tubylcy raczej tego tak nie widzą, bo młodzi chętnie uciekają do miasta. To chyba przychodzi z wiekiem. :)
A porzeczkowa wróżka jest urocza. :)
Serdeczności :)
Tubylcy widzą, ale nie celebrują, to jest codzienne:)
UsuńDziękuję za uśmiech dla wróżki:) Dzisiaj rysuję kwiat paproci:)
Masz rację, niech taki świat trwa jak najdłużej, gdzie ludzie nie są dla siebie wilkami, ale pomocą :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Podpisuję się obiema rękami:)
UsuńCześć Kalinko. Ciebie to się b. trudno komentuje. Czytam sobie Twoje słowa i miałabym chęć mówić do Ciebie i mówić. O kaloszach, dzieciach, trendach, nauczycielach, ogrodach, Irlandii, skojarzeniach, czekoladach. Za pierwszym razem, gdy się tu pojawiłam, czułam się jakbym pobłądziła i zamiast na gościniec do Graftonu trafiła do Chatki Ech.
OdpowiedzUsuńA ogrody?, no przecież stamtąd przyszliśmy!
pozdrawiam, Ewa.
Ewo, mów:) Chcę szczególnie o Irlandii, skojarzeniach i czekoladach. Ogrodach i dzieciach. I Chatce Ech.
UsuńPożytki bezcenne. Ja oprócz obuwia i odzieży dowolnej (czytaj wątpliwej) urody nie posiadam nic... Na dodatek dowiedziałam się właśnie, że zmarł Terry Pratchett i smutno mi podwójnie.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło
Agnieszka
Wszystkie pożytki znam i zachwalam. I chociaż mam małe miasteczko a nie wieś, to w najbliższym sąsiedztwie dobrze tak. I co tam z tymi pastelowymi szpilkami? Bo ja nie mam, nigdy nie miałam i chyba już mieć nie będę ;)
OdpowiedzUsuńpodzielam w 200%, chociaż jestem miastowa od urodzenia, ba nawet moi dziadkowie z miasta i to dużego, znam wieś, kocham wieś prace ogrodowe, mam domek na wsi i zagonki i chodzę w wytartym ubraniu i w styranym obuwiu. moje dzieci tarzają się na łące i w błocie. prawdziwe piękne, proste i czyste życie.pozdrawiam
OdpowiedzUsuń