W czwartkową noc przyszedł przymrozek i ściął wszystko. Umarły dalie, onętki, zeszroniło róże, trawa stała się rano szorstkim dywanikiem z lodu. Pierwszy mróz zawsze jest dla mnie jak zamknięcie drzwi. Nie należę do tych energicznych i optymistycznych istot, które zaraz po mroźnej hekatombie chwytają sekatory i wywożą na taczkach uporządkowane resztki splendoru lata.
Na razie nie mam sił, jest zimno, przyczerniały ogród, targany zimną mżawką stoi sobie jak chochoły Wyspiańskiego, jak chochoły Stachury. Niech sobie stoi, jak się zbiorę, to posprzątam.
Skoro nie mam siły uprzątać po wojnie przymrozkowej, to schowałam się póki co w domu, jest ciepło, piec połyka kolejne bierwiona, jest zbożowa, gorąca kawa w kubku, koc, książki, muzyka i rodzinne wieczory. Mały ułożyl się obok jak kot, z jakąś książką o alchemiku, trochę wymieniamy uwagi wzajemne, trochę cieszymy się własną współsamotnością, wspierani przez kota na fotelu. Każdy osobny, ale razem, obok, ale orbitujący w swoich wszechświatach. Jest dobrze, za oknami wiatr szarpie brzozy i kradnie im sukienki.
Sikorki oglądają już karmnik, wesołe, żółte kamizelki.
Minął dzień nauczyciela, nadszedł wieczór nauczyciela i noc nauczyciela, dajemy radę. Dobro z ogrodu wykopane, spoczywa w piwnicy, dynia przy dyni, marchew przy ziemniaczkach. Teraz jest pora wędrowania w jesień, głębiej i głębiej, nie zamierzam się opierać.
Potrzebuję tego, tego zanurzenia się pod pierzynkę znaczeń innych, niż letnie, dopełniających barw, niedopowiedzianych wcześniej myśli. Pewne rzeczy nie zadzieją się, jeśli nie znajdziemy się gdzieś indziej. A muszą się zadziać. Pewne kolory, stłumione do tej pory, dopierto się ujawniają. Czas szarości i brązów, czas półtonów, czas dokańczania zdań, kalamburów życia.
Zgadzam się na jesień, na zimne stopy, na ręce w mitenkach, na szaliki, parę z oddechu, ciemne ranki i własne zamyślenia. Doenergetyzowuję się gorącym barszczem, zabawnymi filmami, muzyczką , choćby taką:
Zgadzam się na gorący piec, dyniowa zupę, odgłos piły o siódmej rano w sobotę- sąsiad tnie drzewo.
Zgadzam na wszystko, bo ten odcinek drogi zamierzam przejść bez skrótów, kawałek po kawałku, widząc i próbując zrozumieć. Delikatnie. Uważnie. Bez smęcenia, przynajmniej bez większego.
Zgadzam się i ja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ja, do niedawna jeszcze, nie miałam takiej zgody w sobie, ale dzięki Tobie Kalino (na prawdę)teraz już mam! Dzięki Twoim (anielskim) wpisom zaczęłam patrzeć inaczej na rzeczywistość, na otaczający nas świat, na pory roku. To jest cudowne mieć taką zgodę w sobie - teraz to wiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam znad kubka gorącej herbaty, z brzoskwinią i morelą :))
Tak:)
OdpowiedzUsuńJa się zgadzam z chęcią. Lubię te wyciszone mgiełki, pełne spiżarnie i kolorowe mitenki. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Kalino za Twój blog, za mądrość Twoich słów. Dzisiejsze są pełne nostalgii ale pięknie pasują do tego, co za oknem. Mam na balonie w skrzynkach żółte, drobne chryzantemy poprzetykane biało-zielonym wrzosem i cieszę się, że te roślinki dzielnie odparły atak pierwszych przymrozków. Jest dobrze :)
OdpowiedzUsuńNo cóż. Musi być jesień, to niech będzie.
OdpowiedzUsuńAle taka jak dzisiaj. Kiedy w słońcu brzęczą na michałkach pszczoły, bzygi, samotnice i trzmiele. I unoszą się chmary motyli. A ja z M. walczymy z kolejnymi koszami jabłek, które trzeba schować w piwniczce.
Ale żadnych przymrozków! Nie lubię i nie chcę. Jestem zmarzluchem.
Pozdrawiam słonecznie, Teresa.
Popieram. ja też jesień zaczynam zbieraniem darów przed mrozem, ale nie sprzątam od razu wszystkich pozostałości po lecie. Na to jeszcze będzie czas. Teraz jest dla mnie czas na ciepłe strawy, spacery z psem po pięknym kolorowym jesiennym lesie. I na swetry, chroniące od zimna, które właśnie dziergam i zasłony, które właśnie szyję - kolorowe, jesienno-zimowe, nastrojowe. Pozdrawiam ciepło znad kubka parującej herbatki malinowej
OdpowiedzUsuń