02 maja 2016

Pierwszy dzień: kolcolist i słońce w Edynburgu. Robert Burns.

Pierwsze zaskoczenie, lądujemy w słońcu. Gdzie ten szkocki deszcz, chłód i wiatr, nieustannie ocierający się o stare kamienie murów i powodujący melancholijną depresję?Nie ma. Jest wiatr, ale rześki, szarpiący włosami, jest wiosna, podobnie jak u nas, kwitnące na pagórkach żonkile i ogromny błękit nieba, podparty u dołu błękitem morza i rudą skałą.


Na pagórkach odkrywam przedziwne połacie żółtego koloru. Czy to janowiec? Ten o którym czytałam lata temu: Ptak gwiżdże wśród janowca, a jego gwizd brzmi jak pocałunek? Okazuje się, że to kolcolisty, tu nazywane ulex albo gorse. Jest ich masa. Pokrywają zbocza arturowego siodła, czyli góry, na którą się wdrapujemy, spływają w dół po skałach jak złocisty kożuch. Wąchamy je z Małym, ale zapach jest nikły, a ta barwa w świetle popołudniowego słońca jest jak sztandar wiosny.


Ponieważ chwilowo prędkość internetu mam taką samą, jak funkcjonalność szkockich kranów w łazience - gorąca i zimna woda osobno!-  więcej zdjęć następnym razem:) Te wstawiałam godzinę.


 

I wiersze Burnsa teraz smakują tak, jak powinny...

Gdy wszystkich mórz dna wyschną w krąg,
Skał w słońcu zniknie ślad,
Wyciekną piaski z Czasu rąk,
Ma miłość przetrwa świat.
 
Więc czym rozłąka? – Zdrowa bądź!
Do ciebie wrócę tu,
Choć mil tysiące miałbym brnąć
Bez sił, bez tchu, bez snu.


2 komentarze:

Dziękuję, że zostawisz ślad :)