Choć śnieg za oknem ( choć lekko przytopiony odwilżą), choć harcują chłód z pośniegowym błotem i po szarym niebie ściga się z chmurami dujawica, zamierzam dzisiaj zastosować ogrodoterapię i pofilozofować. Zainspirowana waszymi filozoficznymi komentarzami :)
Kiedy budowaliśmy swój domek na łysym ugorze i Tata zobaczył naszą ziemię; warstewkę kilkunastocentymetrową, a niżej żółciutki piach, oznajmił:
- Nic wam tutaj nie wyrośnie!
Łysy był to ugór okrutnie, lebioda, chwaściory i jakieś wrotycze nieszczęsne tylko rosły, ani drzeweczka, nawet mirabelki zdziczałej. A jednak. Urosło. Powoli, w ciągu dwudziestu lat zapełniała się działka, świerkowe maleństwa z zielonymi łapkami stały się wysokimi choinkami, brzozy, które sadziłam ze Średniakiem w brzuszku urosły do nieba, przybyło róż, krzewów, bylinek. Bez planu - Megi złapałyby się za głowę, sadzone i dokupywane wtedy, gdy były pieniądze, albo sąsiedzi i przyjaciele obdarowali zbywającym dobrem. Darowane piwonie, lilie, jaśminy, bzy... sadziliśmy z Miłym, podsypywaliśmy, nawoziliśmy, machając ręką na drobiazgi w stylu: mech na trawniku czy czarcie kręgi, albo sumaki samosiejki, albo koniczyna i mlecze, czy trawa do pasa...
Lubię, jak mi coś kwitnie cały rok, więc roślinki się wymieniają na rabatach i wokoło, po orlikach i kokoryczkach irysy i piwonie, potem smolinosy, potem fala lawendy, kocimiętki, dalie czy hortensje.
Lubię, jak cos jest niewymagające, więc uwielbiam byliny za to, że co roku są większe i piękniejsze. Dosiewam jednoroczne maciejki, nagietki same się wysiewają i kosmosy też. Floksy lubię, bo rosły u babci. Drzewa. Krzewy kwitnące. Mam z tuzin jaśminów i drugie tyle forsycji i tawuł. Lubię nieformalny, wiejski ogród, gdzie rumiane piwonie zaglądają przez ramię bladym, arystokratycznym liliom, a wokoło jak pstrokaty jarmark tańcuje drobna armia lewkonii, lwich paszczy, aksamitek, nagietków i dzwonków.
Oregano rozmnożylo mi się jak Izrael w Egipcie i mam oreganowe gąszcze wokół domu. Cieniolubne hortensje rosną w słońcu, a azalie pod włoskim orzechem, o zgrozo. Pewnie dlatego, że je kocham wszystkie, zdarza mi się gadać do roślinek, całować je i niuchać nosem z radością. Jak coś się kocha, to owo coś się stara odwzajemnić. Mam wrażenie, że mój ogród stara się z całej siły - na piachu, w słońcu i w cieniu, lepiej czy gorzej, ale rośniemy :)
a nie, nie złapałam się:-)
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię taki nieład, lubię też bzy, piwonie, lilie i Kaliny:-) (a kaliny, kaliny są?)
I nie krytykuję nigdy spontanicznych, radosnych ogrodów. Najwyżej mówię, co można by zmienić, żeby coś poprawić.
Zwykle jadę bez litości po takich z zadęciem, zrobionych też bez ładu i składu, ale wyraźnie na pokaz... i to niekoniecznie przez amatorów.
Bo w ogrodzie nic się nie ukryje, od razu widać, kto jest kim i kto tam mieszka:-)
Ech...U mnie ogród rośne według zasady "dostosuj się lub giń" ale i tak bazylia i insze zioła jak baobaby. Chyba z przekory ;)
OdpowiedzUsuńA fioletową różę masz jeszcze? :)
UsuńKaliny są, aż dwie, jedna koralowa :)
OdpowiedzUsuńMój Tata kiedyś powiedział, że musiałabym nawieźć kilkanaście ton ziemi, żeby coś zmienić. Trudno, nierealne, ale i tak rośnie. Cieszę się, że ci się podoba taki jaki jest, amatorskokalinowy, kamień spadł mi z serducha, podziwiam bowiem twoje ogrody!
Przepięknie jest u Ciebie, widać to na wszystkich zdjęciach. Taki typ ogrodów lubię najbardziej, bo mają w sobie moc niespodzianek i są "do życia". U siebie też mam rośliny, które "rosną same". Nazywam je PPZ (Posadzić-Podlać-Zapomnieć). Zapomnieć o pielęgnacji uciążliwej, nie o podziwianiu, hi hi hi. Też mamy słabą glebę, a raczej mieliśmy, bo w miarę nawożenia kompostem staje się coraz bardziej żyzna. Ta ciemna, próchniczna warstwa przez te lata z kilku centymetrów doszła do ponad 20, u Ciebie pewnie podobnie. Kwiaty i drzewa Twoje wręcz zachwycają, takie są bujne.
OdpowiedzUsuńO tak, są do życia, aż za bardzo. Np ekspansja sumaków przypomina najazd orków w Śródziemiu, a topinambur opanowuje kolejne przestrzenie wokół jeziorka, niebacznie przyniesiony przez mężową mamę: o, patrz, jakie fajne słoneczniczki, posadźmy! No i posadziliśmy, dopiero potem odkryłam co to.
UsuńJadacie go?
OdpowiedzUsuńNie próbowałam, ale wykopałam bulwki, obejrzałam, porównałam z tymi w internecie na obrazkach i doszłam, co to. Słoneczniczki ;D http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/3/37/Helianthus_tuberosus_kz7.jpg/796px-Helianthus_tuberosus_kz7.jpg
UsuńTak wygląda. A smakuje dobrze?
Jak karczoch skrzyżowany z kalafiorem, całkiem niezły. Zwłaszcza w zapiekankach. Tyle, że wiatropędny. Zawiera sporo inuliny, która jest spokrewniona z insuliną, i może leczyć lekkie formy cukrzycy, ale to raczej na surowo. Niektórzy lubią takie sałatki, ja nie bardzo. Króliki nasze bardzo lubiły jego bulwy, ale trzeba im dawać je jako dodatek, nie jako danie główne.
UsuńKocham takie ogrody na pół dzikie . W takim można czuć się najlepiej:). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też pozdrawiam, Gigo :)
UsuńPrzepiękny ogród!!! Właśnie potwierdziło się to co już od dawna myślałam ...jeżeli robi się to co się kocha to MUSI się udać. Jeżeli Ty wierzysz, że będzie rosło to będzie i już :) Wiem , że brzmi to bez sensu ale z własnego doświadczenia wiem, że tak jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
Ja też tak wierzę i też się udaje! No, trzeba roślinki dopieścić i dożywić, ale to pikuś.
UsuńCzyli potwierdziłyśmy regułę :) Marzę jeszcze o jednym - doczekac, aż drzewa zrobią się wielkie i stare i wszystko zarośnie gąszcz, jak w tajemniczym ogrodzie...
UsuńI love gardens that use mostly local plants. They are easier to maintain and usually survive much better than exotic plants. :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńIt's nice that you like it :)
Usuń