01 lipca 2017

Pierwsza wyprawa lipcowa

Pierwsza z obiecanych Małemu wypraw, do Doratynki.
W zasadzie wieś nazywała się Dorohatynka, jest bardzo stara, założona przed 1627 rokiem. I nie było to miejsce  byle jakie, miał tu siedzibę starosta narewski, znajdował się tu dwór... Taki na przykład starosta narewski Stanisław Karwowski był nawet plenipotentem dóbr Branickich i posłem na sejm rozbiorowy...
Czas obrócił granitowym kołem, jedziemy starą szosą, wijącą się dawnym traktem, którym może szły szwedzkie wojska...
W książce pani Doroty Michaluk czytam tak:

"Na przełomie XVIII i XIX wieku nastąpiła zmiana na stanowisku starosty narewskiego, które jeszcze w 1796 roku było w posiadaniu Andrzeja Karwowskiego – generała wojsk polskich i uczestnika insurekcji kościuszkowskiej. Być może właśnie udział w powstaniu był przyczyną utraty starostwa. Wraz z dworem i wójtostwem w Doratynce przeszło ono w ręce Stanisława Żółkowskiego. Jednak w 1804 roku zanotowano informację „...o chylącej się ku ruinie wielkiej, rozległej budowli na wójtostwie dorohatyńskim...”.

Dzisiaj mieszka tu niecałe 50 osób. Wioseczka jest senna, urokliwa, podlaskie domki,  wokoło łąki, pasieki, las... Zresztą, inwentaryzuję w pamięci wspomnienia,  zatrzymuje pod powiekami, na zdjęciach. Barwy, zapachy, smak porzeczek, zerwanych z krzaczka pod chatką...


Siedem kilometrów popękaną asfaltówką, w przyjemnym cieple, z wiatrem rozwiewającym nam za duże kamizelki jak skrzydła. Nie mieli innych rozmiarów jak xl, więc Mały radośnie stwierdził, że "wyglądam jak Harry Potter na cieniu, co nie, mamo? "



Takie łąki. Zapach przytulii, kwitnących lip, facelii, rozgrzanego lasu... bajka.



Zboże ma jeszcze ten ulotny, ni to grynszpanowy, ni nefrytowy kolor. Uwielbiam.


Ile brzęczenia!


Rowy pełne ziela. I owadziej krzątaniny.


Mijamy szpalery dzikich róż. Zapach... Gałczyński. Od razu. Za Dzikiej Róży zapachem idź, na zawsze zagubiony pośród dróg.





Potem taka droga:





I taka: 


I w końcu jesteśmy.

Budynek starej szkoły jest smutną historią o przemijaniu, malowaną akwarelą, mglistą szarością starej farby, akcentami kolorów radosnego zielska wokoło.


 




Cała wioseczka to urokliwe, podlaskie domki.



Niektóre opuszczone





Ten żuraw już nie zaskrzypi, nie brzęknie tu wiadro...




Świerszcz czy pasikonik? 



 Uwielbiam te wiejskie, rozczochrane ogrody...




I powrót do domu, po około 20 km. Pierwsza wakacyjna wyprawa uroczyście dokonana:)

8 komentarzy:

  1. Czy to bajka, czy nie bajka?
    Gdzie Ty mieszkasz Kalino?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pięknych, polskich Kresach:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże jak ślicznie faktycznie jak w bajce

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wieś sprawia wrażenie opuszczonej, tam żyje jedynie natura, a podejrzewam, że wkrótce w ogóle zdominuje tutaj ludzi, którzy poumierają, młodsi wyjadą do miast, nikt nie będzie chciał tu mieszkać. Jednak wieś mogłaby zaistnieć, gdyby rozwinęła się agroturystyka, bo z dala od cywilizacji dobrze się odpoczywa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Twoje zdjęcia wywołują tyle wspomnień z dzieciństwa...z wakacji u babci :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna wyprawa :) Opisana z taką wrażliwością.. ♥

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)