14 marca 2017

O radzeniu sobie

Zawsze się bałam, czy sobie poradzę.
To była największa pochwała, usłyszeć od ważnej dla mnie osoby: radzisz sobie.  A nie było łatwo, bo moja zaradność życiowa była bliska tej, jaką teraz ma Duży, który sam się nie umówi do dentysty. Więcej mnie było na drzewach, niż w domu. Dziadziuś szedł po ogrodzie i rozglądał się po czubkach drzew, nawołując, nie po parterze. Mój nieżyjący już nauczyciel wspominał, jak wracając z pracy spotkał mnie, siedzącą na przystanku i czytającą książkę jakieś sto metrów od domu - wypożyczyłam z biblioteki i nie doszłam do celu, musiałam zacząć czytać wcześniej. I tak czytałam dobrą godzinę...
Rzucając piłeczką palantową na odległość trafiłam w nauczyciela.
W internacie z dziewczynami prasowałyśmy chleb żelazkiem na grzanki. Swoje pierwsze ciasto w życiu zakopałam ze wstydu. Naprawdę.
Potrafiłam sprzedać swoje obiady, żeby kupić kasetę Enyi i kupować od starej babci pod sklepem kwiaty, nie mając na bułki.
Kiedy wychodziłam za mąż, Miłemu prorokowano, że będzie jeść wiersze i popijać farbami. Patrzę teraz na sztalugę w kącie sypialni i się uśmiecham. Jakoś nie jesteśmy głodni, wbrew zmartwieniom Cioć.

Co prawda moje koleżanki z klasy noszą garsonki, są poważne i jak mnie widzą z koszykiem zielska  na rowerze, to mówią, że poznają z daleka, bo nikt nie taszczy do domu gałęzi poza mną. Ja taszczę.
Zbieram dzikie jabłka, potrafię robić zdjęcia mleczom przy drodze i usiąść przy płocie, wracając z pracy, by zapisać jakieś myśli, co mi własnie przyszły do głowy. W szkole chodzę w dżinsach i rysuję z dziećmi na podłodze. Zbieram filiżanki i jestem niepoprawna, jeśli chodzi o kupno ładnej rzeczy do domu, książki czy zielonego w doniczce. Nadal czytam Muminki i Tajemniczy  ogród, piekę chleb, robię dżemy z żywopłotu i  gram z synami w planszówki. Dostałam już pierwszą jubileuszówkę w pracy. Ale zdradzę wam, że nadal gubię sekatory w ogrodzie. Wzruszam się nad zdjęciami i filmami, czasem długo stoję u okna. Czasami ciężko mi wstać rano. Ogólnie - tak, radzę sobie. Jesteś ze mnie gdzieś tam dumna, Babciu?

Boję się tylko nieczułości. Że kiedyś nie zwrócę uwagi na zaryczanego malca w kącie, że będę zbyt zmęczona rachunkami, ciemnością, światem lub zbyt dorosła, by nie wysłuchać rozmowy o ślimaku. Czasem dorosłość boli jak za ciasne buty. Znamy to wszyscy :)
Próbuję. Radzić sobie.  Dzikie ałyczki radzą sobie na polu, a ja nie mogę? Babcia przywiozła trzy zamrażarki pociągiem z Czechosłowacji, a ja nie dam rady? A dzisiaj do tego od rana mam ze sobą Lucy Montgomery, kolor żonkili na stole i myśl, że niedługo będą urodziny Dużego. Kiedyś na pewno umówi się do dentysty, jestem spokojna. A jak nie - popatrzcie, jak cudowne robi zdjęcia. Co tam wszyscy dentyści świata, gdy nadchodzi wiosna.





Chcę, żebyś była dzielna. 
Nie wolno ci się niczego bać (...) 
Świat pełen jest miłości, a wiosna dociera wszędzie
L. M. Montgomery



10 komentarzy:

  1. Kalinko, jak zawsze czuły post napisałaś! I taki bliski memu sercu. Nie będę może zdradzać jaka ja byłam zakręcona, bo wiele mi z tego jeszcze zostało. Ciii
    Swoją drogą nasze babcie były bardzo dzielnymi kobietami, nie miały wyboru - to były inne czasy, my mamy wybór, ale gdyby się nagle czasy zmieniły... babcie byłyby z nas dumne.;)
    A ten patent na grzanki może się czasem przydać... jak toster padnie. :)))
    Uściski serdeczne

    OdpowiedzUsuń
  2. "...robię dżemy z żywopłotu.. " Kalino, no jesteś NIEZIEMSKA.. :))

    Pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, znalazłam wczoraj szpadel w ogrodzie. Zgubił się w listopadzie. :-)
    Ja tam ciągle mam przekonanie, że z dawaniem rady wciąż balansuję na krawędzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam zawsze z zaciekawieniem, zaglądam tu, do Pani, a jak długo cisza, denerwuję się... Lubię Pani wpisy, to, co Pani pisze jest mi dziwnie bliskie... Mam myśli codzienne o moich Babciach i przekonanie, że to co ważne, jest tuż obok - na spacerze w lesie, w kuchni, w oczach bliskich... Tylko życie tak jakoś doświadcza nieciekawie, że wewnątrz samotność, że dobro jednak nie wraca...

    OdpowiedzUsuń
  5. DOBRE!!! Żyj długo w zdrowiu i szczęściu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Życie uczy nas zaradności... Duży też się nauczy... i moje córki też... Świetny post :)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Wiosna dociera wszędzie " - trzeba tylko chcieć To dostrzec - Ty to potrafisz .Pozdrawiam E.K

    OdpowiedzUsuń
  8. Pieknę to wszystko - uwielbiam ten blog . Kasia P.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba jest nas więcej takich....A sekatory jak i wiele innych rzeczy znajduję zazwyczaj w kompoście.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ostatnio znalazłam wszystkie 3 sekatory :D A już się oswoiłam z myślą o kupnie nowego :)
    Duży jak będzie musiał, to sobie poradzi. Ja do tej pory nie lubię załatwiać formalnych rzeczy. Umawiać się do lekarzy itp. Bo mnie rani taka oschłość przy tych czynnościach, taka szarość międzyludzka jakaś. Ciężko mi ubrać to w słowa (nie jestem Kaliną :) ). Ale Młodego lubię umawiać do dentysty, bo bardzo sympatyczna pani w recepcji pracuje. I nawet jak przez telefon, to ja jej uśmiech słyszę :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)