Światła ludzkich domów ciągle jeszcze ciepłe.
Nie pamiętam, czyj to wiersz, ale często mi sie przypomina, gdy wracamy z Miłym do domu z podróży, a z nocnych bezkresów między rzeką, niebem a puszczą wybiegają lu nam koraliki świateł Kalinowa, rozciągnięte wzdłuż rzeki, jak paciorki.
Albo, gdy patrzę na wielkie, uśpione miasto z połyskającymi kaskadami okien wieżowców.
Albo, gdy opieram stopy o brzeg kominka, a ogień mruczy jak kot.
Albo, gdy wędruję Kalinowem i widzę domy, które już zamknęły oczy i w których światełko zgasło.
Domy odchodzą razem z ludźmi. Tu ktoś mieszkał, już go nie ma, tu pan Gienek, który pożyczył mi książkę Danikena, a tu małżeństwo, on zawsze strzygł lipy na kulki, ona gracowała róże. To była żydowska piekarnia, babcia mówiła, że żona piekarza nazywała się Lea, a tam był zakład fotograficzny, w domu, który zburzono pod mini market Dom i ogród. Market też już zbankrutował i stoi pusty. Tu był sklep rybny a tam stary urząd gminy. Babcia tam pracowała na stareńkiej maszynie do pisania.
Urodziłam się tu, mieszkam całe moje kalinowe życie. Oprowadzam wycieczki dzieciaków i opowiadam, że ta ulica istnieje pięćset lat, nawet nazwa się nie zmieniła, a tam był cheder i kino Melodia, a tam okrąglak, na którym napisano wielkimi literami kiedyś: Program Partii Programem Narodu. Potem wisiała tam reklama Coca Coli a teraz zakładu pogrzebowego.
Domy odchodzą z ludźmi, albo przeżywają ich, trwają, a potem osypują się w popiół klepsydry. Przeczytałam, że nasz powiat jest najszybciej wyludniającym się powiatem w Polsce. Patrzę na wykresy - w ciągu dekady gęstość zaludnienia spadła nam o dziesięć procent. Czyli co dziesiątego człowieka nie ma.
W Kalinowie jest tylko jeden duży zakład pracy. Kiedyś to było miasto królewskie, z traktem bielskim, z portem, mostem trójczłonowym i historią sięgającą piętnastego co najmniej stulecia. Dzisiaj domki zamykają oczy.
Jest cisza, ulice pustawe, we wtorek na rynku jeden, dwa stragany. Światła końca listopada są łaskawe, a jak śnieg spadnie, będziemy wyglądać jak w narnijskiej baśni. Kopuły cerkwi pod śniegiem, rzeka skuta lodem. Puszcza szumi, rzeka szepcze. Kretowiska w blasku, wiatr od ugorów.
A dzisiaj u nas mróz, uroczysta cisza poranka, szron na trawie i ogień w kominku. Zrobiłam sobie malutkie, malutkie dekoracje. Tak dla przyjemności. I ciemnych ranków. Pocieszające, gdy ogień jest jak bijące serce domu.
Och!!! Jak melancholijnie... jak smutnawo... ale jakże prawdziwie i z serca płynące :) Przepięknie myśli przelałaś na klawiaturę, przepięknie :) Ileż emocji i moich czytelnika.
OdpowiedzUsuńU mnie też dzisiaj mróz... kiedy popatrzysz przez okno, pomyśl proszę, że ja mam taką samą pogodę i możemy uchodzić za ,,dalsze" sąsiadki :)
Wszystkiego dobrego życzę :)
Pięknie widzisz świat i pięknie go pokazujesz. Te stare domy są najpiękniejsze na świecie. Ten narożnik z łączeniem na jaskółczy ogon, stare okucia, tak żal jest odchodzącego świata, który nie wróci jak wiosna.
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje wpisy. Koją. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńZaglądam tu od dłuższego czasu. Życie postrzegane z mojej perspektywy... Piękne teksty, klimatyczne fotografie. I trzech synów, podobnie jak w moim domu, tylko Elfa jeszcze nie mam.
OdpowiedzUsuńPamiętam tę wycieczkę między domkami w Kalinowie, koło cerkwi, nad rzekę, do kościoła. Heh, marzy mi się, żeby kiedyś jeszcze pójść tam z Tobą na spacer... Może kiedyś? 💕
OdpowiedzUsuń