Czasem mam takie myśli, że dobrze byłoby napchać w żołądek igliwia, nakręcić zegary i pójść spać, jak Muminki, do wiosny. Ale zaraz potem przypominam sobie, że w teście na bycie Muminkiem to wyszła mi tylko połowa, drugą połowa była Mimblą i Włóczykijem, więc no. Tyle jest do zobaczenia jesienią i zimą. Przed nami jeszcze wąchanie opadających lisci, a potem śniegu, zjazd z górki na srebrnej tacy mamusi, lepienie śniegowej latarni, zapalanie świec, teatry cieni, wielkie porządki, a potem święta... choinki już wybraliśmy w lesie rok temu. Nici więc ze spania z igliwiem w brzuchu, celebrowanie jesieni i zimy samo się nie odbędzie. Ogród też nie uporządkuje sie sam. Nakładam fartuch i biorę się za szarlotkę.
(Ale póki co, można przy sobocie pójść na grzyby).
Grzyby przy okazji, Miły potrzebował stempli, podpierających nadproża w elfim domku, więc pojechaliśmy. Las jest nasz, rodzinny, suchych sosen dużo. Stepmple będą, a dodatkowo parę przyczepek trzeba przywieźć do palenia. Nic tak nie głaszcze serca, jak las. Już Gałczyński pisał o tym, żeby kłaść na serce mech jak opatrunek. Mogę stać na cichym, leśnym dukcie, patrzeć i patrzeć.
Lubię nasze sosny. Lubię, jak opisywał je John Foster w Błękitnym Zamku - "sosny to drzewa mitu i legendy. Korzeniami sięgają głeboko w przepaść dawnych wieków..."
Albo Jakub Deml:
"...powiedz mi, co to była za pieśń,
A wracając do Błękitnego Zamku, to opisy kolejnych miesięcy są tam absolutnie cudowne. Jakby Lucy Montgomery chodziła po Kalinowie i patrzyła moimi oczyma:
"Listopad z ogołoconymi drzewami i wspaniałymi, płonącymi purpurą zachodami. Dni tonące w bladych promieniach słońca, przenikających przez złoto jałowców i między poszarzałymi bukami. Dni, gdy nad krajobrazem zdawała się unosić delikatna mgiełka melancholii. Lecz także dni dzikich, jesiennych sztormów i następujących po nich mokrych, wietrznych nocy, kiedy wśród sosen rozlegał się śmiech czarownic, a z lądu dochodziły żałosne pojękiwania. Kto by się jednak tym przejmował? Stary Tom zbudował mocny dach, a kominek miał dobry ciąg.
— Ogień na kominku, książki, zapewniona osłona przed burzą, koty na dywanie...Promyczku, czy byłabyś szczęśliwa, mając milion dolarów? — spytał Barney.
—Nie. Nawet w połowie nie tak szczęśliwa jak jestem!"
A z rzeczy ogrodowych: na grządki nagarnęłam opadłych liści, ziemia będzie spać pod tą kołderką do wiosny. Część ogrodo - lasu, tę najdzikszą, zostawiłam nieruszoną, niegrabioną, tam zimuje owadzi i gryzoniowy drobiazg, jeże i spółka. Posadziłam tulipany, takie postrzepione, barokowe, złote i rude. Zobaczymy, jak zakwitną wiosną. I tyle, już po październiku, weszliśmy w siwe poranki listopada, czas świateł, oczekiwania i ciszy. Pozdrawiamy z Kalinowa!
Zawsze z niecierpliwością czekam na Twoje posty.Ten dał mi dystans którego bardzo potrzebuję w tym czasie.Dziękuję że jesteś.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję, takie ciepłe slowa:)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Piękny opis listopada. Muszę znów przeczytać "Błękitny zamek". Dobrego listopada Kalino. Ewa
OdpowiedzUsuńWyszło mi w teście, że jestem "Moominpappa". Wszystko się zgadza. Pamiętniki Tatusia... to moja ulubiona część serii.
OdpowiedzUsuń