Spacer niedzielny. W takim ciepłym, złotym miodzie słońca, w bursztynie i jesieni. Sikorki już bobrują na sosnach i w brzozach, tyle krzatania się różnego drobiazgu w trawach, liściach, rowach, w kępkach krzewinek. Tak sobie myślę, że ten mały światek - mały w sensie lokalnym, ale olbrzymi w tym cudzie, w feerii życia - po swojemu dalej, zwyczajnie szykuje się na kolejną zimę. To dziwnie kojące.
Wykopałam selery, wyrwałam częśc porów. Pomidory dalej owocują, w sobotę zebrałam dwa kosze, a dzisiaj patrzę, jeszcze zielonych tyle...
Zasypałam puste grządki kołderką liści.
Zrobiłam chutnej z październikowych pomidorów.
Wrzucam trochę jesieni z Kalinowa, niech pocieszy oczy, jak mnie cieszy się na te widoki serce.
Dziękuję za Twój piękny blog,
OdpowiedzUsuńniech Anioły zawsze się Wami wszystkimi opiekują,
a zdrowie niech Was nigdy nie opuszcza :)
To bardzo dobre życzenia, Jolu, przyjmuję i dziękuje serdecznie!
UsuńPiękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie polne i leśne drogi. Jarzyny i miłość - też :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDziękuję, zawstydzacie, bo to tylko telefon i dobre chęci:)Tak lubię inwentaryzować to, co wokoło, zostawić na dłużej sobie i innym:)
OdpowiedzUsuń