28 grudnia 2024

Nie ma już takich Zim.

  Nie ma już takich zim, tytuł przewrotny, ale opowieść prawdziwa.

 

TA piosenka musi być

Siedzimy z mamą przy choince i opowiadamy sobie o zimach. A raczej mama opowiada mi o swoich  Zimach, o zimie ze wspomnień zimnej jak lód,  cichej jak wielkie smutki, trawiącej, jak ogień. Takich chwil jest jedna na lata.


Dziwne, ale pierwszy raz usłyszałam historię o tym, jak zmarł w wigilię pradziadek, ojciec mojej Babci. Można przezyć 50 lat i nigdy nie poznać historii, którą wywołała spod lodu zapomnienia lekka wzmianka o tym, że zimy już nie takie, jak dawniej. Dziękuję, Mamuś.

Mama przyjechała na Podlasie jako młodziutka dziewczyna, zamieszkała w rodziną Taty w pożydowskim, stareńkim domu bez wygód, ale za to z całkiem tłocznymi mieszkańcami. Poza nami będzie mieszkał tam stryj z rodziną i nie wiedziałam o tym, że jakiś czas mieszkał też babci ojciec, który był kiedyś w szkole przed wojną woźnym. Mama opowiada mi, że był spokojnym, dobrym człowiekiem, który palił skręty z machorki. Umierając, poprosi jeszcze mego taty, by dał mu "zakuryt"". Mówił podlaską gwarą i mama wspomina, że gdy poprosił ją "Ania, idi na dwór i pryniesi kostriulu", wyszła i stanęła nie mając pojęcia, co ma przynieść, a wstydziła się zapytać.

 

Więc jest wigilia, nie wiem, jakiego roku, mama też nie pamięta, ale mnie jeszcze na świecie nie ma, Babcia poszła do sąsiedniej wsi i akurat jej nie ma w domu, tata siedzi przy swoim dziadku i podaje mu ostatniego skreta z machorki, dziadek umiera i jest Zima.

Zima przez Z.

Trumnę wiozą potem saniami do Ryboł, wsi, gdzie pochowana była jego żona. Saniami...


 Potem przychodzi zima stulecia. Śniegu jest tyle, że mama idąc do pracy wydeptaną ścieżką na ulicy Rybackiej głową sięga kominów chat. Mama postanawia w szóstym miesiącu ciązy pojechac pociągami, z kilkoma przesiadkami, z Tatem, do dziadków, do Włostowa. Na wigilię. I jadą. Wbrew wszystkim, wbrew radom położnej, to pierwszy rok Mamy na Podlasiu, mam dwadzieścia i coś tam  lat i tęskni.

Jedzie. Potem wracają. I to tej stuletniej Zimy, w lutym, rodzi się moja najstarsza siostra, ta, z którą stoję przy choince na zdjęciu w poprzednim wspomnieniu. I wiozą ją saniami z sąsiedniej wsi, bo samochód dojechał tylko tam i koniec, zaspy, Tata wynajmuje sanie, mama wsiada z noworodkiem na tył sami i jadą, Tata i jeszcze jeden człowiek idą przy saniach, odkopują drogę, a sanie wiozą je przez rzekę, jedyna droga...

Mama opowiada, że latem ten człowiek przyszedł do nich zapytać, czy niemowlę przeżyło drogę. Moja siostra nawet się nie przeziębiła...

Ale potem, dwa lata później, znowu jest Zima. Straszna, ciemna, lodowata Zima.

Mama opowiada, a ja słucham, ze ściśniętym sercem, że  znowu saniami wiozą trumnę - ale nie dużą, z pradziadkiem, ale malutką, z moją siostrą, Urszulką. Z Hajnówki, ze szpitala, gdzie zmarła niedługo po urodzeniu. Mama siedzi z tyłu z moją chrzestną i na kolanach trzymają trumienkę, a sanie jadą, a śniegu jest tyle, że orczyk pękł...

Dwadzieścia kilometrów. Co można czuć, wioząc na kolanach trumnę dopiero co urodzonego dziecka, nie wiem. Ale to Zima.

Siedzimy przy ogniu, opowieśc płynie, chcę ją zapamiętać, każde słowo, muszę zapamiętać.

Nie ma już takich zim.

Boże, jak dobrze, że nie ma.

Też się urodziłam zimą, w lutym będzie 52 lata. Rok po Urszulce.

Nikt mnie nie wiózł, we wsi zrobiono porodówkę, kilka domów dalej. Mama opowiada, że pijani tatusiowie przychodzili i stukali w okna do swoich żon.

A tu zdjęcie rodziców Miłego, robiących bałwana



Zadymka, Julian Tuwim

 
Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg
Zasypuje śnieżnymi płatkami sennymi
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi.

Jeśli chcę, mogę spać; jeśli chcę mogę wstać,
Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia
Albo iść w senność dnia - wtedy inny, nie ja,
Siedząc w oknie, zobaczę dalekiego przechodnia.

Czy to dobrze, czy źle: tak usypiać we mgle?
Szeptać wieści pośnieżne, podzwonne, spóźnione?
Czy to dobrze, czy źle: snuć się cieniem na tle
Kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej?

Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, w puszystym przyprószonym spacerze
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.


*zdjęcia z wczesniejszych zim

2 komentarze:

  1. Kalino, bardzo piękna i wzruszająca opowieść...
    Tak, były takie Zimy, i ja pamiętam je doskonale - śnieg sięgał dachów wszystkich budynków, a na podwórzach kopano tunele, by móc dostać się do studni z wodą czy obory by oporządzić zwierzynę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też chwyciła za serce. Dziękuję. Jest inaczej,.nie tylko z pogodą czy klimatem.

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)