24 stycznia 2017

Dziadziusiowie

 

Moje wierzbowe drzewo
moja babko stara,
pomarszczona, skrzywiona, 
złośliwa, garbata
jak żyć będę bez ciebie,
skąd sił wezmę na raz
by świat dźwigać na plecach,
dzień po dniu, przez lata?

Mały stoi pod Babcią Wierzbą. Zawsze tam była, na końcu ulicy, koło stodoły babci Olesi, gdzie karmiła siedemdziesiąt siedem kotów i szła boso przez łąkę o czwartej rano, śpiewając. Babci Olesi już nie ma, koty dostały kolejne dziewięć żyć i gdzieś wędrują - a Babcia Wierzba jest. Minął Dzień Babci, naszym domowym chłopcy złozyli stosowne laurki i życzenia, a ja znowu zawieszam się na tej delikatnej, pajęczej siateczce wspomnień, z tym wzruszeniem w gardle, jak rosą na pajęczynie.
To świt, to zmrok. Żeglujemy nad zmarzniętą ziemią i wspominamy Dziadziusiów.
Najpierw Babcia stąd, z Kalinowa.

 „[...]W Rybołach mieszkaliśmy i ja tam do szkoły chodziłam. U nas w szkole kierownikiem szkoły był taki z Warszawy. W 38 roku kończyłam podstawową szkołę i kierownik wziął mnie bez mojej wiedzy zapisał do gimnazjum w Bielsku. Wszystko w Bielsku pozałatwiał, skarb państwa, żeby mnie zapłacił i do gimnazjum przyjęli, bo biedna byłam. Sierota. A mieszkanie załatwił u zakonnic w Bielsku, tam mieszkać ja miałam. Wszystko pozałatwiał, zawołał mnie i mówi: Lidka, ty od 1 września idziesz do gimnazjum. Ja mówię: panie kierowniku, ja nie decyduję, porozmawiam z ojcem. A on mówi - wszystko załatwione, nie będzie nic kosztowało. No i ja sobie przemyślałam. Matka moja zmarła w 35 roku. Po matce pozostała bardzo dobra maszyna do szycia, taka, że wszystko szyła i cienkie, i grube, nawet kożuchy. Potem jak matka zmarła, krawiec z Bielska chciał dać nową maszynę damską singer za tę maszynę matki. A ojciec nie dał. I ja sobie przemyślałam, że do szkoły iść ze wsi, biedna? Ja nie dorównam dzieciom z miasta, bo trzeba było jednakowe ubranie mieć, taki mundur, granatowa spódniczka plisowana i bluzka z kołnierzem marynarskim granatowa lub biała. I to wszystko jednakowe. Na początek roku może dam radę, bo ojciec był woźnym w szkole, to kupi. Ale potem zmieniać i palto na zimę i buty, i wszystko, i książki do nauczania, nie dam rady, co to 15 złotych miesięcznie. To za mało na naukę. No i ja przyszłam do szkoły do kierownika i mówię: nie zgadzam się, nie dla mnie ta szkoła. Ja po matce mam maszynę, wyuczę się, a krawcowa 120 złotych zarabia, ojciec mnie wyuczy, pójdę do Zabłudowa, wynajmę mieszkanie i tam będę pracowała i chrześniakiem opiekowała się, bo ja w 14 lat już chrześniaka miałam. Tak planowałam. A on popatrzył z takim żalem na mnie i z takim żalem mówi: pamiętaj, Lidka, ty kiedyś mnie w życiu będziesz często wspominała, żeś mi odmówiła. No i tak było. Jak poszłam do pracy i wyszłam za mąż, to ja go często wspominałam, że źle zrobiłam.”

Babcia Lida, nagrane rozmowy z Dużym


Babcia Lida z dziadkiem Stefanem, z przodu z prawej mój Tata, z lewej stryj.

 „[...]Gdy wyszłam za mąż w 18 lat, w roku 42, mąż Stefan był weterynarzem i jego brali na pierwszą linię na wojnę. A była linia na granicy Polska i Niemcy.(...)

Dziadek jako weterynarz, felczer, także wojskowy - z lewej.

 „[...]My zaraz przyjechaliśmy tutaj w listopadzie. U Niczyporuków mieszkaliśmy, pożydowski dom, co żył wcześniej Lejbka, Żyd, jeden pokój my zajmowaliśmy. W 47 roku Walik urodził się, a ja myślę: Boże, trzeba jakoś mnie pójść do pracy. I jedna z Doratynki była dziewczyna, dwie siostry mieszkały, jedna w gminie jako kasjerka pracowała. Raz przychodzi do mnie i pytam się: pani Leszczyńska, jakie pani wykształcenie ma? A ona mówi: podstawowe. I tak pomyślałam, że jak podstawowe, to i ja będę pracować. Marzyłam do pracy. Prosiłam męża, żeby załatwił, bo wójt do nas przychodził, złożyłam podanie i załatwili mnie odmownie. I dawaj ja prosić. Teraz to ja naprawdę dobrze mam, bo i służąca była, ale w życiu różnie bywa, co za rok, za dziesięć będzie? I przyjęli mnie do pracy, w 48 roku przyjęli.”

Pracownicy Urzędu Gminy na szkoleniu w Białowieży, 1950 r. Babcia z przodu, druga z lewej.

Dzieliłam swoje dzieciństwo na dwa światy. Najpierw to miejsce, które nazywam Kalinowem - biedniutkie, kresowe klimaty, domki z okiennicami, pogranicze przy białoruskiej granicy. Świat Babci, świat studni, rzeki, ugorów po horyzont, puszczy, serdecznych ludzi, tkanych kilimów, melancholijnych piosenek.

Kupalinka, kupalinka
ciamnaja noczka
ciamnaja noczka
a dzież twaja doczka?

Babcia, która ukształtowała mnie swoją silną wolą, uporem, walką o utrzymanie na powierzchni siebie i dwóch synów, gdy dziadka już zabrakło. Moja dzielna Babcia, wlokąca toboły na handel na Węgry, do Turcji, do Ruskich, pracująca w gminie, układająca nawet brukowce na drodze, Babcia, która wybudowała  dwa domy, przemycająca złoto, wioząca z Czechosłowacji pociągiem zamrażarki, stojąca w kolejkach po zasłony pod gieesem...
Dziewczyna z warkoczami.

Z drugiej strony dzieciństwa była kraina czarów u Dziadziusiów we Włostowie. Miejscowość ze starym pałacem w ruinie, gdzie byłam księżniczką najniezwyklejszych światów. Dom Dziadziusiów, który znam na pamięć, od spiżarni, po zegary, filiżamnki z laki czy stolik karciany.
Mickiewicz, recytowany przez Dziadziusia i śpiewane partyzanckie piosenki.
Babcia, zagniatająca na stolnicy ciasto na szarlotkę. Wieczne Lato.


Dziadziusiowie, mama w środku.




Babcia Józia.

Nikt nie jest sam i nie kształtuje się sam.  Wspominam i dziękuję za dziedzictwo, za to, jakim człowiekiem się stałam, z jakimi wartościami, z jakim charakterem, z jaką, mimo wszystko, ufnością, że jest tak, jak pisała Małgorzata Musierowicz:

Pamiętasz, co twój dziadek mawia? Że uśmiech bywa aktem męstwa, że smutek to słabość, to postawa zbyt wygodna. Być radosnym i dobrym, kiedy świat jest smutny i zły, to mi dopiero odwaga”
M.Musierowicz, Opium w rosole

5 komentarzy:

  1. Absolutnie przepiękny post, aż mi się łza zakręciła, pięknie umiesz snuć opowieści, i piękna ta historia, dwa razy czytałam, wynika z niego że od zawsze dzieci nie chciały słuchać dorosłych, a potem tego w jakiś sposób mniej lub bardziej żałowali. Wiem,bo sama nieraz nie słuchałam... nie mam takich wspomnień jak Ty, ale wiele fotografii i kilka opowieści dziadków mam w sercu, i mogę je przekazać dzieciom, zachowały się stare testamenty i parę przed i powojennych dokumentów, wiele tego nie ma ale chociaż tyle ;), może gdyby nie powojenne wysiedlenia z ziemi, gdzie cała nasza rodzina została wywłaszczona pozbawiona tytułu i ziemi, a nasi rodzice i moje ciotki i wujowie tak nie gnali do miasta, to byłoby tego więcej to i życie na tej odebranej czy obecnejojcowiźnie też potoczyłoby się inaczej.
    uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczęściara jesteś Kalino.Wzruszające wspomnienia. Ja mam tylko opowieści rodziców i ich rodzeństwa. To też coś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Łza się w oku zakręciła.Pozostały tylko wspomnienia i......modlitwa.To se ne wrati.Mądrzy ci nasi bracia Czesi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja często "zawieszam się na tej delikatnej, pajęczej siateczce wspomnień, z tym wzruszeniem w gardle".Wspomnienia to moje wielkie dziedzictwo.Jestem szczęśliwa,że mam co wspominać i,że mają one tak wielki,dobry wpływ na moje dzisiejsze życie!
    Dziękuję Ci za ten dzisiejszy wpis.Piękny!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)