11 grudnia 2021

Zimowe światła, czekanie, zapach pomarańczy

 



Czekanie na Boże Narodzenie lubię prawie tak samo, jak czas Świąt. Lubię rozmowy, czy będzie biało, czy nie. Lubię planowanie, kiedy iść po choinkę do lasu za domem, zapach suszonych plasterków pomarańczy, herbatę, bluszcz w ogródku, mokry i zimny od marznącej mżawki, lubię koty na parapecie, wyciąganie zeszłorocznych pudełek z bombkami z piwnicy, lubię, gdy Mały zjada adwentowy kalendarz...

Lubię małe, wiejskie święta. Dzwonki, nieodśnieżoną drogę, Biblię na stoliku, świerkowe gałązki, przyjeżdżające dzieci. Im starsza jestem, tym mniej mi trzeba, zwłaszcza z tego, co na zewnątrz.

Jakby całe cieszenie się przenosiło się do środka, do zwiniętych jak kot, ciepłych myśli.

Średni przyjechał do domu, taki dorosły, bo już pracuje, robi piękne rzeczy ze stronami internetowymi i nazywa to pracą rzemieślniczą, co mnie nieodmiennie wzrusza. Mały na targach fantastyki, Duży zakopany w statystycznych projektach, a ja czekam na Święta, trochę sprzątam, trochę piszę, maluję, karmię koty,  gotuję krupnik i wącham pomarańcze.

Wczoraj zerkałam na Dzieci z Bullerbym, na opis Świąt,  ale jeszcze nie, jeszcze poczekam. Jak się dłużej czeka, bardziej smakuje.

Czekam na Mokraczka, wydrukowane już są pierwsze egzemplarze. 

Czekam na mróz, bo wyniosłam do ogrodu wodę w balonikach, by zamarzła na zimowe latarnie lodowe, chcę sobie zrobić taką, jak Too Tiki, no ale od dwóch dni deszcz, śnieg na bluszczu stopniał i zielono, wesoło błyska szmaragdowy mech.

Ale, żeby łatwiej się czekało, Mały zawiesił w saloniku na kominku lampki. I też ładnie błyskają, zwłaszcza, gdy ciemno za oknem, a koty drzemią.

Czekam na urlop, ostatnio za dużo, za szybko, za intensywnie w pracy. 

I czekam na zimowe przesilenie, bo ciemne ranki ciężko się rozsuwa, jak grube zasłony, nawet gorąca czekolada i zimowe mruczanki czasem mają chwile zwątpienia. No i tak wolno wędrują sobie dni, bez pośpieszania, muszą się dopełnić, każde adwentowe okienko, każdy podarek od życia. Filiżanka od klasy na Mikołajki. Koc od Średniaczka, wełniany i puchaty.Wspólna kawa z Miłym, zapach mokrego lasu, gdy wybieram choinki, pomarańcze...

Jak zrobię lodowe latarenki, pokażę. na razie kot, książka, pomarańcze i zimowe światła. I czerwone jagódki konwalii na bieli:)





11 komentarzy:

  1. Jak ja lubię ten Kalinowy świat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby nie piękno Natury,muzyki i zwierząt,to (czasami)życie byłoby nie do zniesienia.Swiat stanął na głowie i to za sprawą człowieka.Ogólnie...nie przepadam za ludźmi...szczególnie oszołomami ,którzy wszystko wiedzą najlepiej. Do takich zaliczam...katabasów i polityków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyroda zawsze uczy pokory,bo nigdy jej do końca nie zrozumiemy. Sztuka tak samo:)

      Usuń
  3. Człowiek pokory nigdy się nie nauczy,bo religia "dała" mu ziemię na "własność"...A tak na marginesie...Zagłoba dał Inflanty szwedzkiemu królowi...

    OdpowiedzUsuń
  4. Życzę, aby te oczekiwanie w gronie najmilszych było jak najradośniejsze.Bardzo oryginalnym prezentem będzie wyjście w świat czytelniczy "Mokraczka". Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale zadziwienie, że konwalia ma czerwone jagódki:). Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I do tego trujące,tak jak i każda część tego pięknego tworu Natury.

      Usuń
  6. Nieustannie się zadziwiam Kalinowym Światem. Każdy nowy wpis jest jak powiew. Coś zwykłego a niezwykłego. Ciepło pozdrawiam z centrum Polski.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Coś zwykłego a niezwykłego" - dokładnie! Gdyby nie Kalina chyba przestałabym zauważać nawet zmiany pór roku...
    A czekanie na Święta też uwielbiam! Chyba zostało mi to z dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pięknie powiedziane.Ja również tak mało potrzebuję z zewnętrznego świata .Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)