Pierwszy lipca, dzień dobry. Porządkuję książki w bibliotece i w ramach oddechu od kanikuły wychodzę do ogrodu popatrzeć na róże, a potem wpadam popatrzeć na kotki. To jedne z najpiękniejszych obserwacji lata chyba. Zakwitły angielskie, sentymentalne i nostalgiczne odmiany, te, które jak Pieruette czy James Galway mają całe jedwabne konstelacje płatków, pozwijane w nieskończoność piękna. Mają też zmienne, efemeryczne barwy, inne w pąku, inne w rozkwicie, pachną i radują serce, a ja stoję jak Gerda nad swoim ogródkiem i gardło ściska na wspomnienie długiej, ciemnej zimy. Jak to było w tej baśni?
"Groszek pachnący spadał w festonach na skrzynie, powoje otwierały śliczne kielichy do słońca, a róże tego roku kwitły bardzo pięknie i drzewka były nimi obsypane.
Gerda z Kajem siedzieli pod krzaczkiem i śpiewali razem ulubioną swoją piosenkę.
Och, językowo Andersen jest niezrównany. Aż nabrałam chęci na powtórkę. No i jego Dzienniki czekają od kilku lat. Dziękuję za przypomnienie. :)
OdpowiedzUsuń