02 listopada 2013
Pasztet z selera z rozmarynem i pietruszką i trochę rozważań o okruszkach na stole
Pasztecisko piecze się tak.
Jeden duży seler, kilka marchewek, dużą cebulę plus ewentualnie panią Pietruszkę, jak ktoś lubi - gotujemy z kostką bulionu warzywnego. Seler wczesniej obrany i pokrojony oczywiście, jako i reszta. Gotujemy do miękkości, tak ze 30 minut góra, potem przepuszczamy przez maszynkę i mielimy. Dodajemy dwie namoczone w wodzie bułki, łyżkę czubatą mąki, przyprawy do smaku; polecam więcej pieprzu, by nie bylo mdłe. Jak farsz za luźny, podsypujemy bułka tartą, wbijamy jajko i posiekany, świezy rozmaryn, ewentualnie suszony. I panią Pietruszkę, jak ktoś lubi. Pieczemy w blaszce, na pergaminie wysmarowanym masełkiem, dekorujemy wedle własnej woli.
My używamy na kanapki, ewentualnie krojony w plastry i obsmażany w jajku i bułce na gorąco i rumiano. Jest pyszny!
Co do okruszków, to przyszły mi one na myśl przy przeglądaniu czasopism wnętrzarskich, gdzie z mieszaniną podziwu i zgrozy przypatrywałam się kuchniom na wysoki połysk, o białych blatach, nowoczesnym dizajnie, szkle zamiast kafelków i stołu. Przecież tam się nie da jeść, a jak już się spróbuje, to będzie widać każdy okruszek. Gdybym wpuściła tam swoich trzech chłopaków, projektanci uciekali by rozpaczliwie na Marsa, by nie widzieć tej profanacji. Już widzę kakao na białym blacie i okruszkowe pola na szklanym stole. Piękne, ale niemożliwe do użytkowania, chyba, że ktoś jest masochistą- perfekcjonista i będzie latał za każdym gościem i domownikiem ze ścierką lub odkurzaczykiem stołowym, by ten owe okruszki zasysał. Jestem mamą od 18 lat i wiem na pewno, że:
- Co ma się rozlać to się rozleje, a sztuka otwierania kuchennych drzwiczek nogą, bo ma się ręce w jajku i bułce jest absolutnie konieczna do opanowania
- Nie ma frajdy z pieczenia ciasteczek z dzieciakami, jak owe dzieciaki i pół kuchni nie jest umączone i szczęśliwe
- Okruszki "musowo" musza być, zwłaszcza jak się kroi świeża drożdżówkę, kruchą szarlotkę czy bagietki. Litości dla okruszków, dajcie im pożyć, nie straszcie ich niklem i szkłem. Niech wesoło mrugnie kolorowym okiem swojska cerata, drewniany stół, czajnik zaświszcze, puszczając parę po drzwiczkach. Nic nie poradzę, lubię takie kuchnie "do życia", o czym informuję was listopadowo, niuchając zapach pasztetu z piekarnika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Właśnie obejrzałam cykl o podglądaniu w magicznym-domku. I tam włąśnie pokazała autorka wnętrze mieszkania swoich znajomych. Ona jest nim zachwycona- mnie brak domowej stmosfery, ciepła, miejsca do nakruszenia właśnie. Idealnie później trafilam na Twoją notkę. Dom jest do życia w nim, nie tyko do podziwiania..
OdpowiedzUsuńMiejsce do nakruszenia brzmi nieźle. I obowiązkowy kącik hodowania szczypioru i pietruszki ;)
UsuńTak, święte słowa...
OdpowiedzUsuńDom ma być taki, żeby przyniesiona cytryna, bakłażan albo marchewka nie psuła głęboko dopracowanej harmonii kolorów i aranżacji bezdusznego pomieszczenia..
A u mnie poza okruszkami, na stole jeszcze są kocie łapki...
Pozdrawiam!
M.
Ja też pozdrawiam, M. :) Myślę, że wiele rzeczy weryfikuje życie, u mnie np wizję jasnych kanap w salonie. Są brązowe. Ale sypialnię mam jasną. A kuchnia... idealna jest taka muminkowa, domowa, najczęściej odwiedzane miejsce w domu, gdzie gośc i domownik wcina racuchy gawędząc ze mną, gdy ja obieram marchewki.
UsuńTakiego pasztetu jeszcze nie jadłam :). W kuchni szklany stół, nigdy. Byłby on na pokaz, a nie do używania. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWiesz, Gigo, znam domy, gdzie są dwie kuchnie; jedna dizajnerska, na pokaz, a druga do gotowania, upchnięta gdzieś poza widokiem^^ Cieszę się, że nie tylko ja mam uraz do szklanych stołów w kuchni.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBylam za surowa w swoim komentarzu. Tak jak zauwazyla Kalina, niktorzy maja dwie kuchnie, jedna na pokaz jedna do uzytku. Jeszcze inni, najczesciej z Wloch lub Portugalii, maja jedna w domu na pokaz a gotuja w garazu, zwlaszcza jak robia przecier pomidorowy i papryke. Niktorzy nawet nie wchodza przez glowne wejscie do domu. Ono jest zawsze czyste i na pokaz, a wchodza badz przez garaz badz przez boczne wejscie. Jeszcze inni, ale to juz starsza emigracja ciagle maja folie na fotelach od zakupu zeby im sie nie zniszczyly, przewaznie starsi Wlosi. Nowsza generacja ma tez ogromne przestrzenne kuchnie na pokaz, je sie poza domem, bierze sie tez na wynos, nikt nie gotuje. A jak nawet sie cos ugotuje i pokruszy to Marysia z Filipin, ktora chodzi juz za dziecmi od rana bedzie tez chodzic za okruszkami. Co kto lubi, na co kogo stac, jaki ktos ma gust, jakie ktos ma tradycje, co jest dla kogos synonimem sukcesu, etc.
Usuń