24 lipca 2016

To świt, to zmrok



Po zgiełku i pospiechu czerwca uczę się na nowo nie śpieszyć. Nie jest łatwo, bo sama narzucam sobie reżim, żeby szybciej pielić, szybciej pierogi, szybciej, bo ogórki, bo wiśnie, bo dzieci, bo...
Na szczęście dawno przeszły mi już chęci na bycie kobietą wszechstronnie utalentowaną. Taką, co po pracy wróci, wrzuci fartuch, zaczyni chleb, zrobi sto dżemów, ogarnie dom, napisze dziesieć rozdziałów powieści godnej Pulitzera, a zanim słońce zajdzie, jeszcze będzie ćwiczyć jogę, grając na okarynie. Jeśli ktoś ma siły, to nic złego, ale ja już nie potrafię.
Na okarynie grać nawet trochę umiem, fartuszków mam sporo, chleb lubię robić i dżemy też, ale nie da się wszystkiego na raz. I nie na akord. I nie dlatego, że cokolwiek się musi. Tak więc uczę się tego, by po prostu robić to, co trzeba, a jeśli starczy czasu, to jeszcze coś gratis, żeby było piękniej.


Od sąsiadki Kasi wyprosiłam stare drzwi. Jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię, są cudnie odrapane i ładnie przy nich hortensjom.


Pomidorki zaczęły się. Mam rozmaite, feeria kształtów i kolorów, ale znów w szklarni są mączliki i łapki mi opadają. Porozwieszam lepy, no bo co.


 Na łąkach jest tak. Zbieramy kocanki i wrotycz.


Celebrujemy suszenie prania na dworze. Nigdy nie pachnie piękniej, niż na takim pachnącym latem wietrze.


Kot celebruje nic nie robienie.


Pierwsze pomidorki. Bukiet z tego, co wyrosło w ogrodzie.



I tak mija dzień za dniem, to świt, to zmrok. Bardzo przyjemnie, pracowicie. Wieczorem na tarasie można siąść i oglądać takie spektakle. Kwitną rudbekie, dla mnie to już przełom lata. I imieniny Anny niedługo, a od Hanki zimne poranki i ogórki przestają rosnąć. Jest dobrze. Czyta się Cummingsa i Trakla. I "Sklepy cynamonowe", bo tak:)


(...)Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek. (...)
Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i zagmatwanym kwitnieniu małych ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia. 


4 komentarze:

  1. Miło tu u ciebie, Kalinko, oj miło... Piękne masz widoki i cudny trawniczek - może w przyszłym roku i ja wreszcie ogarnę plac budowy i wygospodaruję taki fajny skrawek do chodzenia na bosaka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trawniczek jest zasługą deszczowego lipca, tyle dało namwody, że nie trzeba było podlewać. Rok temu był pustynny ugorek:)

      Usuń
  2. Tak trudno nie "musieć". Chyba się tego nigdy nie nauczę. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo trudno, Janeczko. Ale jak się spróbuje, że wcale nie musieliśmy, że świat działa bez naszych brzemion, a braliśmy na siebie za dużo z przyzwyczajenia, z miłości, z chęci pomocy. Nic nie musieć też źle. Więc tak cyrklujemy w jakiś środek, między muszę a chcę:)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)