14 lutego 2018

Dzień jak co dzień i o kochaniu świata

W środy kończę po ósmej lekcji. Dzień jak co dzień.
Rano miałam zebranie z samorządem w palącej kwestii - czy proszę pani kolega może z nami rozdawać pocztę walentynkową i czy mogę tak być ubrana do zdjęcia? (Przejęta Martyna) Przewodnicząca z klasy czwartej była smutna, bo w tym roku było mało walentynek, a dziewczyny z szóstej chciały wiedzieć, czy do pocztówki można dołączyć misia i czy samorządowi listonosze go dostarczą?
Sprawy zostały załatwione pomyślnie, zdjęcie zrobione, listonosze ruszyli.
Klasa szósta kończyła plakaty na temat: co by było, gdyby Bilbo nie wyruszył jednak w podróż z czarodziejem? Co by go ominęło?
- Nie miałby uszkodzonych drzwi .
Przy pytaniach  z lektury - na ocenę - młody adept literatury z klasy tejże, dostawszy arcytrudne pytanie, jak nazywał się czarodziej, bezradnie utknął w niewiedzy.
- Na literę G - podpowiadam życzliwie.
- Gienek? - pyta z nadzieją.
Dzień jak co dzień.



Klasa siódma kończy rozprawkę o przyczynach przemiany Winicjusza. Dowiedziałam się, że jedną z przyczyn był fakt, że  jego wujek, Petroniusz ubierał się arogancko.
Póki dopytałam się, że chodziło o"elegancko" i że to zmieniło wyczucie mody u bezstylowego Marka - zdążyłam podupaść na duchu. Potem też. Co tam przemiany duchowe, ważne, że zaczął ubierać się z klasą.
Druga klasa siódma miała trudniej, opisywali postać literacką, która zrobiła na nich wrażenie i dlaczego właśnie ona, argumentuj.
"Ta postać podobała mi się, bo była chora psychicznie" - jeden z argumentów. Dziwne, że nie jestem siwa.
Dzień jak co dzień.
Jeden z czwartej zgubił telefon i chlipiąc, rozwieszał ogłoszenia w szatni. "Pieńć złoty wynagrodzenie znalaźcy".
Pewnie całe kieszonkowe. Bardzo chciałabym, aby znalazł. Pół klasy mu pomagało.
Ostatnia lekcja to zajęcia dydaktyczno - wyrównawcze, rozpoznawanie części mowy. Udało się z rzeczownikami, częściowo, "przecież twarz to nie rzecz proszę pani". Nikt nie dostał dzisiaj naklejek w nagrodę i wszyscy byli troszkę smutni. Bardzo lubią naklejki.
A ja lubię swoją pracę. Lubię czytać piękne opowiadania, mądre rozprawki, ale lubię też moment, gdy mały Kubuś wie, jakie pytanie ma czasownik, a cichutka Basia znajdzie aż dwa przymiotniki w zdaniu. Lubię czytać im wiersze mądrych ludzi, rozmawiać o ciotce Lobelii z Sackvillów, co ukradła Bilbowi łyżki, robić plakaty o zbiórce karmy do schroniska i projektować t - shirty z ulubionymi słowami, pokazujące jaki piękny jest nasz piękny język. Pisać, za co lubią swoją planetę.
Każdy dzień, od dwudziestu trzech lat, jest niepodobny do innych, choć jest dniem jak co dzień. Bo dzięki nim uśmieję się i ciągle jestem w środku trochę dzieckiem, kiedy uczą mnie kochać świat.



4 komentarze:

  1. Jakie podobne to wypracowanie do wiersza, który jest mottem/?/ Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Belfrowałam 30 lat,bywało róznie ,bo i świat był inny.Ale jedno jest pewne, w każdym belfrze do smierci tkwi kawałek Kazia czy Zosi i to jest wyjątkowe w tym zawodzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kalino - jak pięknie opisujesz swoją pracę! Cudowne jest to, że potrafisz się uśmiechnąć nad niedoskonałością zamiast, jak to bywa wcale nierzadko - tę niedoskonałość tępić wyśmiewaniem czy złośliwymi uwagami. Piękne to i z radością się czytało :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Asia - też nauczyciel :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)