Ci, którzy znają moją miłość do wiolonczeli wiedzą, że za piękną wiolonczelową muzykę oddam bez wahania moje góry i morza, a nawet poziomki. Kiedy słucham tego, jak Adam gra, moje myśli stają się dziećmi, które biorą się za ręce i wędrują drogą ku baśni. Na gałęziach niewidzialnych drzew siadają żar- ptaki i z ich okrągłych oczu toczą się perły, które zbieram do srebrnego koszyczka. Dalej, za zakrętem ścieżki są zmierzchy i smoki lęku, gościńce niepokoju i jeżynowe zasieki, broniące żywej wody, ale kiedy gra wiolonczela, jestem gotowa wejść na tę kolczastą ścieżkę i stać się zdumioną Alicją, szukającą samej siebie w odbiciu lustra.
Są takie wiolonczele, podobne rozpłakanym strumieniom.
Są takie, które są pustyniami i wyschniętym gardłem wędrowca.
Są takie, które krwawią i takie, które rozsypują lilie snów lub dzwoneczki śmiechu.
Zanurzam się w nich do syta i nie ma mnie, nie ma, nie ma....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)