23 lutego 2011

O wysokich nutach, farbach i kosmicznym jaju


Poranki są kotami dnia. Przeciągają się leniwie, przez szyby sączy się bezsłoneczny brzask, Hilary Hahn gra Partitę 3, preludium, lekkie i jasne, biegające bosymi stópkami po wysokich nutach, pachnie zbożowa kawa, zastanawiam się, jakie farby dobrać do obrazu, który dzisiaj będę malować.
To bardzo kojące doświadczenie, kiedy życiowe plany w nowym dniu sięgają tylko palety farb- czy dla namalowania sianokosów lepsza będzie wenecka żółć czy siena palona?
Pędzelki śmieją się do mnie z metalowego kubełka. Nie malowałam wieki. Dojrzewało to we mnie, czółenko tkackie suwało się po kolejnych tygodniach, a Mistrz Czas tkał swój powolny gobelin – aż nadeszła środa dla sianokosów, obiecanych Emilce. Dobrze, dokończę tylko pisanie, poszukam ulubionej koszuli do malowania, ze śladami pędzli i wybiorę do słuchania najpiękniejsze fragmenty – od Arcangelo Corelliego po Um Mitternacht i Hilary Hahn, z cynamonowym dodatkiem Elli Fitzgerald i Louisa, mruczących jak dwa wielkie, puszyste koty.

Czuję się jak Pan'ku, chiński stwórca kosmosu wewnątrz wielkiego jaja samotności, które jest miękkie z wewnątrz, a z zewnątrz twarde jak granit i w którym biedny Pan'Ku musiał wykuwać dziury swoim krasnoludzim oskardem, by ujrzeć gwiazdy. Ale to dobre uczucie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zostawisz ślad :)