04 lutego 2011

Kuchenne piosenki, concerto D major i Biała Królowa. I ogólny brak tulipanów.

'Talerze nienawidziły sreber, które z kolei nienawidziły szklanek. Wyśpiewywały do siebie nawzajem okrutne piosenki. Ping. Ding. Dzyń. Te same złośliwości trzy razy dziennie.'

J. Caroll, Kraina Chichów.


Nie mam pojęcia, czemu u Carolla piosenki kuchenne były okrutne. U mnie są zupełnie inne.Na przykład takie....

...Talerze kochały szklanki, a łyżeczki potajemnie durzyły się w filiżankach, śniąc buduarowe baśnie o maleńkich, delikatnych uszkach w róże i niezapominajki. Czajnik popatrywał dobrotliwie po całym tym towarzystwie , a w jego białym brzuszku szumiał herbaciany ocean. Można było przepłynąć z jednego końca na drugi, używając filiżanki jako łódki i wiosłując łyżeczkami z wygrawerowaną różą. Kuchenne niebo było w granatowo- białą kratkę, a słońce pachniało bazylią. W błękitnych drzewach wiły gniazda Śpiwonie i Grzęduszki, które Kalina karmiła ziarnami mandragory. Wszyscy wiedzą, że mandragora zakwitnie, jak się ją podlewa księżycową wodą, a potem można zbierać nasiona, gdy kwiat opadnie. Z płatków kwiatu mandragory złote wróżki leśne szyją sobie pantofelki na bal pełni księżyca.



Tego dnia Kalina wstała rano- a był to piątek, słoneczny, lutowy piątek. Kiedy szła do kwiaciarni, sprawdzić, czy przyjechały tulipany, woda kapała z dachów w rytm  concerto D- major Vivaldiego, tego  w którym John Williams gra na gitarze, śmiejąc się spod siwych brwi. Na ścianach szmaragdowo błyska wielofasetowa mozaika, a John Williams macha do mnie niebieską chusteczką z balkonu.

Tulipanów nie było. Ale po drodze widziałam rudego kota, słyszałam kosa- zupełnie wiosennie, a pod apteką dwie panie rozmawiały ze sobą, a jedna miała kapelusz z włochatą różą z filcu w kolorze pompejańskiego różu. Chciałam jej powiedzieć, że taki róż jest przepiękny, że woda kapie z dachu w rytm concerto D- major, i czy wiedzą o tym, że koncerty Vivaldiego mają budowę trzyczęściową, że są skontrastowane agogicznie, a do tego, że przypomniał mi się wiersz Aragona o kupowaniu kwiatów.....

Ach ta muszla morska, która przez przypadek
ma kształt tej wielkiej we mnie pustki,
czegoś wyrwanego z mojej piersi,
gdy przed chwilą, na targu
nie udało mi się kupić kwiatów dla ciebie...

 

Ale wyglądały na bardzo zajęte, więc odeszłam na paluszkach. Kupiłam za to cykorię i jutro zrobię z niej pyszną sałatkę dla Agi - pozdrawiam Aguś- a w domu wygrzebałam sobie concerto D- major i postanowiłam napisac o kuchennych piosenkach, o lutowym poranku, o agogicznych kontrastach i Aragonie. Co własnie uczyniłam i macham do Was z Johnem Williamsem. Niech żyje Biała Królowa, z wdziękiem unosząca suknię baśni ponad kostki zwyczajności. I mistyczny, wiekuisty ogonek królika. I wszelkie cudowne nonsensy i wzruszenia.


 

4 komentarze:

  1. Odmachuję Ci niezwykle radośnie, mimo pluchy za oknem której zdaję się nie zauważać bo w sercu wiosnę noszę a głową chmury zaczepiam przy Vivaldim.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Talerze kochały szklanki, a łyżeczki potajemnie durzyły się w filiżankach, śniąc buduarowe baśnie o maleńkich, delikatnych uszkach w róże i niezapominajki".

    Padam do nóg królowej słów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Śpiwonie i grzęduszki mówisz? Aż sprawdzę czy i u mnie nie uwiły w lutym. Szukam wszędzie Twojego adresu mailowego ale nie widzę. Przyszła mi do głowy pewna myśl nad myślami ale wolałabym na ucho Ci szepnąć.

    OdpowiedzUsuń
  4. minstrella1@gmail.com
    Szeptaj, ciekawa jestem, Maszku!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)