Wracanie do domu ma w sobie tajemnicę. Właściwie zaczyna się już w chwili, gdy Mały wzdycha: tęsknię za swoją poduszką, mamo. Albo, gdy stojąc nad jeziorem, patrzy się w dal, na te sine pasmo dalekich lasów, nad którym gonią obłoki, a umysł zawiesza się na jednej uporczywej myśli: w domu już pewnie kot siedzi na tarasie, a ze szklarni pachną pomidory...
Wracanie do domu odbywa się dwa razy. Najpierw wraca się w środku. Po prostu, któregoś ranka, drewniany pomost nad jeziorem i ściany letniskowego domku już nie cieszą. Szelest trzcin nie przypomina już wierszy Tennysona - łódkę widziałem, to ci powiem, gdzie szeleszczące drży sitowie - ale wydaje się, że każdy wąski szmaragd listka pomrukuje: tęsknisz, tęsknisz, tęsknisz...
Siadam na deskach pomostu i łapie mnie melancholia kanikuły; właściwie musiała musnąć mnie już wcześniej, inaczej po co słuchałabym fado? Jakoś tak jest, że zawsze w lipcu słucham fado. To wszystko jest naturalne, tłumaczę kaczkom, krążącym między trzcinami. Był przypływ energii, jest odpływ, po głośnym dźwięku musi być pauza, chwila, która waha się jak hamak, słucha ciszy i przymyka oczy, gdy dzień nasyca barwy znużeniem. Tak więc urlop, jezioro, dni, szeleszczące trzcinami i znów poczuję się gotowa do nowych wyzwań.
Ciekawe, o ile trawa urośnie, gdy nas nie będzie...
Siadam na deskach pomostu i łapie mnie melancholia kanikuły; właściwie musiała musnąć mnie już wcześniej, inaczej po co słuchałabym fado? Jakoś tak jest, że zawsze w lipcu słucham fado. To wszystko jest naturalne, tłumaczę kaczkom, krążącym między trzcinami. Był przypływ energii, jest odpływ, po głośnym dźwięku musi być pauza, chwila, która waha się jak hamak, słucha ciszy i przymyka oczy, gdy dzień nasyca barwy znużeniem. Tak więc urlop, jezioro, dni, szeleszczące trzcinami i znów poczuję się gotowa do nowych wyzwań.
Ciekawe, o ile trawa urośnie, gdy nas nie będzie...
Siedzę z przyjaciółmi przy długim stole, smaruję chleb twarogiem, ale w głowie wędruję już ścieżynką między wrotyczami i przebieram szparagową fasolkę. Jeśli serce jest w domu, to nogi na pewno do niego dołączą. Tym bardziej, że coraz więcej osób tęskni i wzdycha: ciekawe, czy pomidory już dojrzały? Jak tam króliki, ciekawe, czy dobrze je karmią? Deski tarasu na pewno są gorące w południe. Brakuje mi mojego kubka...
I wtedy zaczyna się drugie wracanie do domu, gdy samochód pędzi mazurskimi zakrętami, gdy liczy się kilometry i słupki, gdy mechanicznie zmienia się radiowe stacje, gdy drzemie się i budzi, bo może już - już widać naszą rzekę, już wieże kościoła, zobaczcie, jakieś nowe namioty postawili, o, Basia idzie przez park!
Pchnięcie furtki jest nabożeństwem. Dzieci wpadają z tupotem, hurgocze wesoło odsuwana brama, kot plącze się pod nogami, wynoszą bagaże, których jest zawsze więcej, niż kiedy wyjeżdżaliśmy - a ja wchodzę do domu, witając się z nim, jak z cichym, stęsknionym przyjacielem. Pachnie inaczej, jakby starym papierem, pustką i szafą babci. Samotna mucha bzyczy na oknie w sypialni, otwieram okno, odsuwam zasłony, kładę się w ubraniu na łóżku i zamykam oczy, celebrując szczęście. Dzień dobry, dzień dobry. Oto jesteśmy, my też pachniemy inaczej, mamy w oczach inne odbicia, inny wiatr we włosach, przebywaliśmy w innych światach i teraz, jakby doroślejsi, tak bardzo ostrożni, wstrzymując oddech sprawdzamy, czy dom nam się nie zmienił po podróży, czy nadal nas kocha, czy tęsknił?
Wracanie do domu jest słodkie i cierpkie, jak dżem z tarniny, jak wieczór, jak dłoń uniesiona do klamki. I ten uśmiech, gdy mruży się oczy obejmując drewnianą poręcz. Jesteśmy z powrotem. Jak dobrze.
Ach, jak ja uwielbiam wracac do domu z dalekich podróży, do własnych rzeczy, łóżeczka, wanny,fotela...Twierdzę, ze w podrózowaniu najlepsze są powroty. Oczywiscie nie potrafię o tym napisać tak pięknie jak Ty, ale doskonale wiem o co Ci chodzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam (już!) sierpniowo. :)
Też zacznę od ach - ach, jak ja lubię wasze komentarze, te odpowiedzi, dzięki którym wiem, że wy rozumiecie, wiecie, że znamy Józefa:) Urszulko, najlepsze są powroty, a sierpień to cudowny miesiąc, juz się na niego cieszę:)
UsuńTak, od chwili, kiedy pierwszy raz przeczytałam wpis na Twoim blogu, wiedziałam, ze znasz Józefa. Tak wiele wrazeń i odczuć jest nam wspólnych.
UsuńZawsze kochałam schyłek lata do chwili, kiedy w sierpniu straciłam syna, ech...Trudny to czas, choć minęło już pare lat...
Ale koniec o tym, nie będe sie nad sobą użalac, nie ja jedna taka jestem. Zycie, choć z trudem, jednak toczy się dalej.
Ach Kalino z liściem szerokim, słowem jak piękna baśń......bardzo lubię czytać te Twoje słowa :)), pachnąco i ciepło robi się od nich..... :)). A ja, wiesz, to w ogóle nie lubię wyjeżdżać ;), tak mi w moim miejscu na świecie jest dobrze :). Oczywiście, wyjeżdżam co jakiś czas, bo przecież ten inny świat też jest piękny, ma inne barwy, inne zapachy, więc jadę, zachwycam się, wącham, dotykam tą inność i - tak jak Ty, szczęśliwa, WRACAM :D. Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twoich :)! Barbara
OdpowiedzUsuńPachnąco i ciepło, sierpniowo. Tęskniłam za pisaniem:) Ja też wyjeżdżam po to, by zdobyć coś, czego nigdy nie osiągnęłabym nie wyjeżdżając - ten inny stan umysłu, takie wyjście z siebie, zobaczenie czegoś, kogoś inaczej. Zyskałem coś ze względu na kolor zboża, jak powiedział Lis. Ale też nie lubię wyjeżdżać:)
UsuńJak to dobrze spotkać kogoś kto " mówi Małym Księciem"....... i rozumie, że w końcu wraca się do TEJ Róży, własnej :)
Usuń:))) też tak mam i wydaje mi się, że z wiekiem szybciej zaczynam tęsknić i bardziej cieszę się z powrotu. Teraz z wielką radością zbieram w ogrodzie plony, pucuję wszystkie cztery katy, piorę i wietrzę co się da.
OdpowiedzUsuńZapraszam Kalinko do mnie zerknij jakie pamiątki z dusza przywiozłam z wakacji :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Przepiękne te pamiątki, też trzymam kwiaty w starych baliach i wiadrach. W tym roku naszym hitem są stare czajniki, ale na twoją tarę do prania zerkam z przyjemnością:) Mój ogród oszołamia mnie, nawet gdybysmy byli jak Gargantua i Pantagruel nie nadążylibyśmy ze zjadaniem!
UsuńDobrze, że już jesteś. :)
OdpowiedzUsuńPiękny wpis. Trudno coś dodać o powrocie do domu. Zawsze w nim czekają na nas pieczone przez Marylę kurczęta. :)
O tak:) I dobre jest to, że zaraz po celebracji powrotu można wciągnąć fartuch i zająć się smażeniem naleśników. Nic mnie tak nie nastraja pozytywnie do świata, jak góra nalesników, nad którymi unosi sie duszek łakomstwa:)
UsuńNie wiem, czy znam drugą osobę, która by tak pięknie oddała to uczucie tęsknoty za domem i za normalnym, codziennym, dobrze znanym życiem. Kiedy pisałaś o zapachu domu, do którego się wraca niemal go czułam. Masz niezwykły dar Kalino.
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam słowa, Miro, i chyba z wzajemnością. Też czułam ten zapach, gdy pisałam:)
UsuńKocham powroty, nawet po jednym dniu nieobecności. Wszystko wydaje mi się takie piękne! Większe, bardziej zielone, bardziej pachnące, wszystko jest bardziej!
OdpowiedzUsuńTak, Hanuś właśnie jest. Bo my sie rozszerzamy umysłowo na wyjeździe i potem możemy więcej w sobie zmieścić:)
UsuńWszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :)
OdpowiedzUsuńTo ulubione hasło Małego:)
UsuńZawsze tak miło i dobrze u Ciebie Kalino!
OdpowiedzUsuńFajnie, że Jesteś :))
Każda podróż prowadzi do domu...
OdpowiedzUsuńDla mnie "dom" to azyl i sanktuarium. Ten prawdziwy na wsi,jak to mówią ojcowizna. Żal serce ściska,że po tym, co tak bardzo kocham, zostało puste pole i dom,który coraz bardziej niszczeje. Dom bez ludzi niszczeje i "umiera". Boli mnie to,że moi bliscy mają całkowicie odmienne zdanie na ten temat.Mieszkanie w miejskim bloku,to tylko......przechowalnia i wyobcowanie.
OdpowiedzUsuńOjcowizna to piękne słowo. Ja też mam w oczach obraz domu Dziadziusiów w pełni lata, w rozgwarze pszczół, bardzo mnie ten wzorzec ukształtował...
Usuń