Nie wiem, czy nie popełniam tu czasem jakiejś fopy albo świętokradztwa, ale wyznam, że jak byłam mała, to tak w okolicach połowy sierpnia już nie mogłam doczekać się powrotu z wakacji. Magiczny ogród i sad Dziadziusiów, w którym spędzało się każde wakacje nagle stawał się jakoś mniej magiczny. Poranki były zimne, bo każdy wie, że od Hanki zimne poranki. Żywica z czereśni na korale była już oberwana, zestawy malowanych na papierze ludzików mocno już wypracowane, traciły kontur, fakturę, kończyny i entuzjazm, mapy nieznanych krain z trudem prowadziły do nikąd a szafa do Narnii zaczynała się zacinać. Zakątki były zwiedzone, ścieżki oswojone, morele przejrzałe, truskawek już nie było, w Lecie z radiem nadawali Una paloma blanca, a ja zaczynałam tęsknić za powrotem. Z powrotami jest tak, że nagle dojrzewają i trzeba je wtedy zerwać, żeby były najsmaczniejsze. Tak więc zaczynaliśmy wracanie, przeważnie dużym fiatem wujka, mama lała czarną herbatę w termos i robiła kanapki, bo w moich czasach mcdonaldów nie było, ba nawet stacji benzynowej na trasie Lublin- Bielsk nie było. Tuliliśmy Dziadziusiów, pakowaliśmy skarby i nadchodził poranek, jakaś czwarta czy piąta rano, kiedy się wyruszało z drżeniem serca, do domu, do domu! W dużym fiacie pachniało cudownie, tapicerką, benzyną i kanapkami, przyklejałam z siostrami nos do szyby i odliczałam wstecz te wszystkie znane na pamięć nazwy: Opatów, Ożarów, Kraśnik, Annopol, Niedrzewice, w tym Duża i Kościelna (w swoim czasie układaliśmy limeryki do mijanych miejscowości jako pani Szymborska czyniła, pamiętam początek Limeryków Niedrzewickich: Raz aptekarz z Niedrzewicy zszedł wieczorem do piwnicy... niestety, dalej wstrząsających wydarzeń w piwnicy nie pamiętam). Ale wracając do monotonnego śpiewu kół, zapachu tapicerki i mijanych miejscowości, serce zaczynało mi już skakać w górę w okolicach Radzynia. Łosice... Sarnaki...
...i nagle pojawiał się ON, wielki most, najcudowniejszy i największy dla mnie na świecie, a mama mówiła uroczyście: no, już na swoich śmieciach. My zza Buga! - krzyczeliśmy, wnętrze samochodu ogarniała euforia, a potem wszechświat przyśpieszał, Siemiatycze, Boćki, Bielsk, rozczulaliśmy się nad każdą krowiną na łące, popatrz, jak płasko, ale piękne te nasze sosny, widzisz, osty, łopian, ale wielki, o, bocianów już nie ma, patrzcie, babcie siedzą na ławeczkach przy drodze, jakie cudne chałupki, jakie śliczne, rozwalone stodoły, brzozy, okiennice, kretowiska...
Zajeżdżaliśmy naszym najwspanialszym wujkowym pojazdem na podwórze, otwierało się ze skrzypieniem bramę i pędziło jak w amoku, żeby sprawdzić, czy dom się nie zmienił przez te dwa miesiące, czy aronie dojrzały, czy są jabłka, czy trawa wyschła...
Dzisiaj już nie wracam z wakacji. Ale gdzieś na dnie serca, w pamięci, w swojej głowie wracam nieustannie, nieprzerwanie, za każdym razem, gdy spojrzę na kalendarz i widzę, że już dochodzi ta sierpniowa połowa.
A w następnym poście napiszę wam, dlaczego uwielbiałam wracać do szkoły i co się stało z marzeniami o chińskich, pachnących gumkach do ścierania.
Kalina z siostrą w dziadziusiowym ogrodzie na wakacjach
Pamiętam, pamietam te cudowne wyjazdy na wakacje do babci do Sieradza, gdzie czekał mnie wielki sad i ogród kwiatowo-warzywny. Jechało się pociągiem z lokomotywą ( ach, te nocne snopy iskier!), zwykle całą noc, przyjeżdżało zas na miejsce nad ranem, kiedy nad polami zbóż pojawiały się ranne zorze.
OdpowiedzUsuńPod koniec sierpnia nastepował równie cudowny powrót do domu, do własnych kątów, tajemnic i ksiażek...
Coś jest z tymi ogrodami babć. Nie wiem, czy to czas zmienia je w arkadie, czy zawsze nimi były, bo ja mam podobnie, zawsze wspominam z zachwytem:) I pięknie napisałas o powrocie " do własnych kątów, tajemnic i książek". Powroty nie byłyby takie przyjemne bez tego:)
UsuńMnie nie tyle się przejadały wakacje, ale po prostu tęskniłam do szkolnych koleżanek i do czystych zeszytów. A zapach chińskich gumek! Były niczym magdalenki. :)
OdpowiedzUsuńPodobno były szkodliwe i rozpuszczały plastik, ale kto wtedy o tym myślał? Ja cięłam je żyletką na maleńkie plasterki w kształcie kwiatków...
UsuńPrzywołałas wspomnienia
OdpowiedzUsuńPołowa sierpnia i po dzieciach widać, że tyle wakacje powinny trwać. :)) Już zaczynają się nudzić i tęsknić do szkoły. :)
OdpowiedzUsuńDla mnie to był czas owoców, słońca przesączającego się przez liście, dobrej książki (tej, którą chcę czytać, a nie muszę:)), no i mogłam dłużej pospać.
Chińskie gumki, eeeech... też pamiętam ten zapach. Taki słodki, śliczny. :)
Czytałam na wakacjach najfantastyczniejsze kompilacje książek z biblioteki wujka - Dyla Sowizdrzała, kapitana Nemo, Lema, Decameron, Maya, Boso, ale w ostrogach^^
UsuńPiękne wspomnienie, jak hymn na temat swojej ukochanej ziemi.
OdpowiedzUsuńTak mnie jakoś ten termos rozczulił...
Nasze wakacyjne powroty były krótsze, bo babcie bliżej mieszkały, ale był i duży fiat i "zabijanie nudy" liczeniem na przykład mijanych czerwonych i pomarańczowych samochodów (która więcej "swoich" wynalazła ta mogła pierwsza wygłaskać psa, który też czuł, że pańcie wracają). Był termos z herbata i jajka na twardo i postoje "na siku" w lesie (kto wtedy mógł pomarzyć o stacjach benzynowych z klimatyzacją, kawą w papierowym kubku i hot-dogiem w pięciu wersjach).
OdpowiedzUsuńMoja tęsknota za szkołą przejawiała się w pieczołowitym obkładaniu książek i zeszytów w papier, rysowaniu marginesów i wąchaniu chińskiej gumki. W świecie przed internetem i FB tęskniło się za koleżankami niewidzianymi od dwóch miesięcy i słuchaniem opowieści tych, którzy mieli szczęście pojechać nad morze albo w góry...
P.S. a w Łosicach chodziłam do liceum :))))
Koło Łosic była aleja włoskich topoli, zawsze sie ich bałam, kojarzyły mi się z powieściami grozy^^
UsuńAlei włoskich topoli jakoś nie kojarzę... może była juz po tej drugiej stronie, północnej, tam nie bywałam.
UsuńZ domu moich Rodziców mogę wracać dwiema trasami. najczęściej wybieramy tę najszybszą na Grójec, Radom, Kielce. Jednak latem zdarza nam się pojechać właśnie tą drugą, która zaczyna się w Łosicach... dalej na Międzyrzec droga wygląda jak tunel, drzewa zamykają się nad asfaltem... cudowne wrażenie.
Ewa jesteś niesamowita. Znów udało ci się dokonać niemożliwego. Przeniosłaś mnie w czasie w do przełomu lat 70/80 i do naszych powrotów do Narwi. Jadę z Wami swoim "modrym" fiatem,im bliżej do domu,tym szybciej.Śpiewanie w samochodzie cichnie.Przenosimy się wszyscy myślami do waszego domu.Już nie możemy się doczekać........RADOŚĆ z powrotu,bo w domu zawsze najlepiej.Rozładunek i.....balkon na którym "pieściłem oczy" pięknymi widokami. A teraz.....Ech! Szkoda.......
OdpowiedzUsuńO tak, balkon i lipa przy balkonie. I las na horyzoncie. Tak też to pamiętam, i te śpiewy w samochodzie, obowiązkowo:))
UsuńUrodziłam się w Bielsku !!! Jaki ten świat mały. Mieszkałam we wsi Piliki do dziesiątego roku życia. Później podróżowałam, ale pociągiem z Warszawy.
OdpowiedzUsuńKocham Podlasie mego dzieciństwa. Między przecierem pomidorowym a kiszonymi ogórkami, które aktualnie przetwarzam na zimę, moje myśli krążą wokół lasku brzozowego z zawilcami, rozległymi lasami przed Bielskiem - z konwaliami przy grobach poległych; czas żniw (snopowiązałek), skwar i śpiew skowronków, dwa krzyże przy drodze - prawosławny i katolicki ...
Masz dar przenoszenia w czasie.
Tak, tęskniło się już do szkoły, do przyjaciół ze szkolnej ławki, do domu w Warszawie.
Ściskam serdecznie
Podlasie ma dla mnie magiczny urok. Własnie te lasy, brzozy, sosny, krzyże i cerkwie, kiszone ogórki, łąki, piwonie pod płotami, wiejskie kundelki... Pozdrawiam, od bielskowych okolic:)
UsuńPrzepieknie piszesz ,natychmiast przenioslam sie w przeszlosc . U mnie podobnie bylo,lubilam zapach mojego pokoju po dlugiej nieobecnosci .Przygotowania do szkoly byly dla mnie ogromnym przezyciem ,stanie w kolejce w ksiegarni za zeszytami ,kredkami ... u nas gumki chinskie byly rarytasem
OdpowiedzUsuń.Dziekuje ci ze piszesz
Pozdrowienia z Münchberg
Karina
Karino, pozdrawiamy Munchberg z sierpniowego tarasu, słońce u nas się chyli już ku zachodowi i jest spokojnie, złociście. Dziękuję, że czytacie:)
Usuń