Dzisiaj myślę o miejscach ukrytych wewnątrz nas. O tych częściach naszych dusz, które są najbardziej wrażliwe, najbardziej czułe i odsłonięte, efemeryczne - i najpiękniejsze.
- O czym myślisz? - czasem pyta ktoś.
- O kolorze sosen, który waha się między zielenią a szafirem, o sukni ślubnej królowej Wiktorii, o wierszu Blake'a, o tym, że głos wilgi przypomina mi egipski flet, a uszko mojej filiżanki jest jak znak zapytania w oczach Alicji - chciałabym odpowiedzieć, ale przeważnie nie odpowiadam, bo moja odpowiedź jest odsłonięciem ukrytej części duszy, której mój rozmówca nie zrozumie akurat, nie odczuje jak ja, nie zamyśli się, nie uśmiechnie, a raczej stropi, a w jego oczach mignie ten wyraz zażenowania, jaki mamy na widok dziury w czyjejś skarpecie lub gafy na przyjęciu. Ludzie czasem wolą, żeby nasze ukryte miejsca zostawały ukryte, jak wiktoriańska koszula. Kiedy poruszamy się na powierzchni rzeczy, słów, uczuć, jest bezpieczniej.Czasem w to uwierzymy i tak postępujemy. Żeby nie zostać zranionym, na wszelki bezpieczny wypadek. Tylko wtedy nigdy nie zyskamy niczego ze względu na kolor zboża...
Coś we mnie. Ukryta część, ukryte miejsce, część mnie, prosząca o zrozumienie. Moja ukryta część, głębia mojej duszy zostały zrozumiane i otulone akceptacją. Ktoś kocha moje koronki, lalki, czytanie wierszy, spacery, słuchanie wilg, bałaganienie w książkach, wczesne wstawania, celebrowanie pór roku, grzebanie w ogrodzie, malowanie latawców. Uczę się tego samego, nieustannie. Z nabożeństwem odwiedzam ukryte miejsca moich dzieci i Miłego, kiedy mnie tam prowadzą, pokazując kolory i sny. Trzeba dużo odwagi i zaufania, by pokazać, co nas smuci, a co cieszy, gdzie jest ta granica, za którą jestem jak ten odsłonięty, delikatny, rozkwitający mak - ja. Wiele odwagi, by zdradzić, co myślimy o strażakach, dogmatach i gwiazdach. O filmach Felliniego, Anastazji i Platonie. O sąsiadce i strachach z dzieciństwa. Pokazać swój ukochany werset i kwiat. Jak dzikie ptaki przysiadamy na ramieniu przyjaźni czy miłości i pokazujemy się w prawdzie. Oto ja. Moje zmierzchy i świty. Lubię mech, stare książki i zapach deszczu. To mnie tworzy. Palec Boga wywołuje z nicości ufną doń Adama..
Bo jest tak, że jeśli nie będziemy sobą z powodu lęku przed bliźnimi, to nigdy nie będziemy sobą. I oni nigdy nie poznają prawdziwych nas. I my prawdziwych ich. Wszyscy wiele stracimy, zwyczajnie na zapas bojąc się niezrozumienia.
- O czym myślisz?
- O kolorze sosen - odpowiadam więc, mocno zaciskając w dłoni niewidzialny kamyk. Za moimi plecami Lis uśmiecha się do Księcia. Daliśmy radę, znowu.
Ewa "chwytasz mnie za serce" swoimi zdjęciami i,szczególnie,przemyśleniami. Wiem,że masz romantyczną duszę,bo znam cię od dziecka,dlatego przy czytaniu szklą mi się oczy ze wzruszenia.Ech! Żeby więcej ludzi odczuwało piękno tego świata....może wtedy życie byłoby łatwiejsze?!
OdpowiedzUsuńJestem beznadziejnym przypadkiem romantycznej duszy, to prawda. I jak widać po wieku, dramat się pogłębia;))
OdpowiedzUsuńKalino, droga. To nie dramat, to najpiękniejsza pieśń życia i przyjaźni płynie coraz głębsza i bogatsza. Niektóre dusze, takie, jak Twoja, są tutaj by nam przypominać o poezji i romantyce w każdym z nas. Kiedyś wskazałam Twój blog pewnej młodej dziewczynie, tak mimochodem, prawie przez przypadek. Teraz wysłuchałam pieśni dziękczynnej na Twoją cześć w jej wykonaniu. Jest zachwycona, że istniejesz. Bądź, Kalino, ucz nas na nowo tajemniczego piękna istnienia.
OdpowiedzUsuńIdę się wstydzić do lasu^^
OdpowiedzUsuńAleż pięknie o Pięknie... Kończyłam czytać przez łzy:) Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńPiękny tekst...i nic więcej nie napiszę, bo zbyt piękny!
OdpowiedzUsuńDaliście radę. I dacie.
OdpowiedzUsuńZłote przebłyski na późno letnich drzewach... O tym ja myślę najczęściej ostatnio :)
OdpowiedzUsuń