Noce upalne, Syriusz przygląda nam się pobłażliwie.
- Chciałbym być tam, w górze, mamusiu - mówi Mały, zadzierając głowę, gdy wracamy w rozgwieżdżoną noc z rodzinnego, ogrodowego przyjęcia.W nocy można trochę pooddychać, otulające, obezwładniające gorąco dnia chowa się na moment. Zanim rano obiegnę z konewką donice z pelargoniami, petuniami i hortensjami, czuję się jakbym zanurzyła się w gorące źródło. Trawnik wysycha, nic nie poradzę, nie jestem w stanie go podlać. Ogórki wyschły, marchewkę wyjmuje się z ziemi jak przypieczoną. Za to pomidory w szklarni, hołubione i podlewane pławią się w płynnym złocie światła, dojrzewają, czerwienią. I już można jeść papierówki...
Kanikuła.
Wszystkie dzieci w domu, zalegają w salonie na dywanie, grając w stosy planszówek, pijąc kompot i leniąc się wspaniale. Nie mamy siły iść na rzekę, za daleko. Wyprawa rowerem do mamy wyczerpuje moją całodzienną energię, zostaje mi leżak, książka, herbata z lodem.W ramach kanikułowych zajęć robię potpourri. Wszystko i tak jest suche.
Powinnam zrobić sporo rzeczy, nie robię ich.
Pod powiekami gorąca biel, oczy mrugają, gdy wychodzę z chłodnego domu w letni żar. A jednal lubię, bardzo lubię ten czas. Nieśpieszne rozmowy. Lekkie lektury. Wymyślne smakołyki. Marzy mi się tarta z jagodami z kremem waniliowo - bazyliowym. Makaroniki. Desery i przystawki, podawane na porcelanie. Taka światłoczuła teraz jestem, trochę cichsza, bardziej zasłuchana w niewidzialne. Jakbym schodziła w dół, bardzo krętymi schodami, w głąb uciekającego czasu. Bo czasu wakacyjnego coraz mniej, a my rozrzutnie rozsmarowujemy go jak miód na kromce chleba, aż kapie z dłoni. Już Prokopa minęło, a o świętym Prokopie żyto w snopie. Już na Dominika głos ptactwa zanika. Z jaką pogodą Jakub przybywa, taka i we wrześniu bywa. Już Kajetana. Już z brzęczeniem czyneli, dzwonków, w pstrokatym korowodzie jedzie Wawrzyniec, a na Wawrzyniec ze żniwami koniec.
Powtarzam znajome przysłowia, uśmiechając się jak do starych makatek, wieszanych w kuchni, z dobrym życzeniem. W mojej kuchni wisi babcina makatka: Boże błogosław dom nasz. Pracowite palce mężowej mamy wyhaftowały niebieskie gołębie. Jedzą haftowane ziarno, sypane z ręki małego Jezusa. Słońce ślizga się złotem po ścianie, kompot mieni się rubinem w dzbanku, pachnie schnącą lawendą i wrotyczem. Wiem. Będę tęsknić zimą za upałem, kanikułą i sierpniem. Za obfitością warzyw, koperkiem i marchwią, rwaną prosto w kosze. Za miodowym syropem światła, schnącym trawnikiem i pomidorami, soczystymi i pachnącymi latem. Więc póki co, staram się napełnić tym wszystkim do syta, na zapas, niosąc dni w podołku jak słodkie papierówki...
".....mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach...."
OdpowiedzUsuńWszystkiego Ci dobrego, Kalino....nie wiem jak daleko ode mnie jesteś ale dobrze wiedzieć że jesteś :)
Barbara
Nikt tak nie opisał lata jak Gałczyński - ja też sobie powtarzam często fragmenty, zwłaszcza Kroniki Olsztyńskiej;) Wtedy się upewniam, że nie tylko ja tak czuję i że ktoś piękniej i lepiej to ujął, trafiając w sedno słów. Wszystkiego dobrego Basiu:)
OdpowiedzUsuńMarudzimy, że gorąco, a potem za tym tęsknimy. :) Też lubię ten czas. Pora zbiorów, gromadzenia. Rośnie ilość kolorowych słoików i butelek, po polach jeżdżą kombajny, wypełniają się spichlerze złotym ziarnem. Na upał chłodna woda z listkami mięty, z miodem i domowy kwas chlebowy. Dzieci szaleją w baseniku. Tak dziwnie przeplata się odpoczynek, błogie lenistwo ze skrzętnością i znojem. Cudne chwile. :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
Chciałabym lato zatrzymać i marzę, aby to ono trwało 6 miesięcy, a nie zima.
OdpowiedzUsuńSierpień obfity , upojny zapachami i jeszcze spadające gwiazdy i marzenia-życzenia cichutko szeptane, zamykam lato w słoikach i cieszę się , że jest takie upalne , męczące ale wspaniałe. Małgosia
OdpowiedzUsuń