13 października 2014

Buszujący w Smolanym Sadku

O Smolanym Sadku pisałam już tu. To nasze ukochane miejsce jesiennych pielgrzymek. Wąziutka, asfaltowa, stareńka droga prowadzi do wsi, wieś to kilka domów, kilka studni, nonszalanckie koty o minach Oskara Wilde'a, za płotami splendor marcinków, fioletowych jak  Cesarzowa Urugwaju, największa na świecie ametystowa geoda. Podoba mi się słowo geoda, podoba mi się kolor marcinków nad spróchniałymi płotami, podoba mi się moment, gdy kończy się asfaltowa wstążka cywilizacji i nagle, za ostatnim domem, wchodzimy w las.

Czuje się w końcach palców tęsknotę, tę samą, która wypędza na niebo szeregi dzikich gęsi i żurawi. Śpiesznie wychodzi się z domu, idąc do lasu przyśpieszamy kroku, między drzewami już niemal biegnąc - i oto flet wiatru, szeptu szeptu w gałęziach, oto spadają liście z cichym pac, a trzepoczące serce uspokaja się, gdy stopy grzęzną w złocie. Już dobrze. Już jesteśmy, zdążyliśmy na jesienne hanami, tyle, że zamiast kwiatów leśne piękności ustroiły się we wszystkie barwy liści. Złotogłów, splendor, rubiny i topazy, gobelin stu kolorów, tkany złotem.

Idziemy teraz powoli, stając co parę kroków i zadzierając głowę - gałęzie i koronki liści, popielate niebo, deszcz idzie od wschodu, nasyca powietrze chłodem i wilgocią. Ale jeszcze nie tu, tu jeszcze liście suche, wonne, ściółka szeleszcząca i krucha, aromaty korzenne, jak w kolonialnym sklepie. I cisza, a w ciszy powolne pac, pac, wirowanie, co sekundę liść odrywa się, spada pod stopy.... do zatracenia. Jak dzieci, nurzamy się w szeleście i złocie, śmiech niesie się górą w lesie bez ptasich głosów, bez błękitu, bez niefrasobliwych świergotów lata.



 Las jak cicha katedra, albo jak stare zamczysko, królewski dwór Sasów, w którym swawolą ludzie jesieni, czyli my. Gotyckie dęby i świerki pobłażliwie pozwalają nam biegać między trzystuletnimi kolumnami monumentalnych pni. Tylko leszczyny i młode kloniki, fraucymer tego złotego dworu, przyłącza się migotliwym tańcem do zabawy, tylko dzikie róże stroją się w szkarłatne korale, dobrze wiedząc, jak ciemny aksamit świerkowej zieleni podkreśli ich urodę.


Prawie jak u Gałczyńskiego, ostatni złoty bal, słonecznej pamięci Jana Piotra Morela, nim opadną dekoracje ze złota, nim powaga spowije leśne państwo, nim obejmie władanie szarooki, cichy listopad.

Bo już jesień grała, coraz szybciej,
na akordeonie złotym
i leciały nad dachami skrzypce,
liście, klarnety i fagoty. 

Złociste zdjęcia robił Duży, fotografii jeszcze przybędzie:) Pozdrawia was Wesoła, Rozważna i Romantyczna Drużyna z Kalinowa i Jesienny Elf.



Najpiękniej podsumował jednak liściaste hanami Średni na swoim blogu:

"Drzewo zrzuca rozpalone liście z wielką tęsknotą, wiedząc, że dopiero kolejnej jesieni znowu będzie mogło przelać w nie swój ogień."

3 komentarze:

  1. Pierwsze zdjęcie - jakbyś jakims cudem dostała się na fototapetę! :)) Jest piękne!
    A kota o minie Oskara Wilde'a chciałabym spotkac. ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam! Wszystkiego najlepszego z okazji dziesiejszego święta. ;)

      Usuń
  2. Pierwsze zdjęcie rewelacyjne! Po prostu niesamowite...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)