Luty przyszedł pogodnie, zimowo, pachnąc drożdżowymi bułeczkami, które znikły szybciej, niż się piekły. Minus 22 w nocy, Wenus obok ksiezyca wymrożona i jasna, a ja czytam Bertranda Degotta.
Bertrand Degott - Wiersze jesieni i zimy
Chciałbym kiedy kwiaty i liście prą w jesień
- opisać wam barwy skweru mej ulicy
błękitny klematis, krzewy róż i żółcie
zimowego jaśminu ginące z wahaniem
opisując to wiem że ja też się waham
że język także błądzi jak stopy pomiędzy
nimi, lawendą a mydlnicą... opuszczam
nagle skwer i oto wchodzę w bełkot wiersza
przemierzamy życie i czymże jest ten skwer
jeśli nie sposobem by przemóc cierpienie
wy przechodzący łatwo przez przeszkody drzwi
powiedzcie gdzie zmierza kolor wszystkich kwiatów
i jak to się dzieje, że uderza kolor
że zdaje się lekki i żywy jak skrzydło?
*
Czy jednak dowiemy się kiedyś dlaczego
zbliżamy się szybko aż do granic krzyku
i dlaczego zimą, gdy kłębek po kłębku
znika sweter ręce szukają modlitwy
jedyna odpowiedź gdy tuż trzeci miesiąc
na pytanie czy kocham jak pierwszego dnia
miłość jest jedynie lotem błyskawicy
aż serce się otworzy podwójnie na oścież
niczym okiennica przyjmująca światło
doznanie mgły szarej i powagi świerków
kiedy kolor zniknie w dniu pierwszego śniegu
i zaczniemy śledzić wędrówki królików
zamykać gdy kaszlę? otwierać, gdy wzdychasz?
- uczymy się tylko manewrować klamką
*
Powinnaś zobaczyć ten bukiet na stole
ta jemioła, owoc dzikiej róży, bazie
posłuchać co mówi, to nic niezwykłego
że szybko zrywany na deszczu... niestety
jeśli więc możliwa jest ułomność wiersza
ta bezsilność gdy trzeba wypowiedzieć świat
skąd rozdźwięk tak wielki słów które kochamy
i sposobu w jaki żyjemy w nas samych?
gdyby można było włączyć się w plusk wody
naszych błot, i w chlupot naszych marnych ścieżek
mieć wsparcie w kamieniu nim zakrzepnie woda
zanim zima sczerni owoc dzikiej róży
jaki wtedy bukiet wypalony słońcem
i jaki śpiew odmienny ptaka co ten sam?
Trochę długo, ale nie chciałam kaleczyć wiersza, skracając go. Bo jest piękny. Piekny pięknem, chwytającym za gardło. W domu dobrze, hałaśliwie, gwarnie; do Dużego i Średniego na tydzień przyjechali koledzy, więc nas już dziewięcioro w domu, a że mróz, to większość czasu towarzystwo spędza między kuchnią a pokojem z komputerami. Gdyby mogli, wynieśliby lodówkę na piętro, jak kiedyś Duży toster obok komputera instalował.
Za cztery dni do pracy. Skończyłam plany wynikowe,myślę o omletach na kolację, o nowej ksiażce Umberta Eco, której jeszcze nie zdążyłam przeczytać... o zimie, która chwyta za gardło. O sadzy na palcach. O nasionach, które muszę już kupić. O kolorze niebieskim. O czułości, której mi czsem brakuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)