22 listopada 2020

O tęsknocie za Bullerbyn i czekaniu na zimę

 

 

 

To zdjęcie zrobiłam o siódmej rano.

Powoli wchodzimy w Kalinowie w czas, który nazywam  sobie "zima w Bullerbyn". Konkretnie chodzi o jeden z moich ulubionych fragmentów, ten przed Bożym Narodzeniem. I jestem dumna, że Mały też wygrzebuje z półki stare wydanie i zatapia się w opisach szmacianych chodniczków, wypolerowanej rurki przy piecu kaflowym, tej do wieszania ściereczek i ścinaniu w lesie choinek. Nie wiem, co takiego jest w tych zdaniach, które są jak zapalone, jasne światełka. Dzieciństwo, aura czegoś czystego, dobrego, bezpretensjonalnego?


 

Tęsknię za ta aurą. Dobrze, że mogę czytać co roku, na nowo.

A takie bywały zimy w Kalinowie

 



Prawda, że pięknie? 
Śniegu, spadnij!

 Tęsknię za śniegiem. Za czasami, gdy strząsaliśmy na siebie z Miłym poduchy śniegowe z gałęzi świerków i sosen. Gdy się robiło w śniegu orła. Gdy były kuligi..

W zeszłym roku śnieg mieliśmy przez JEDEN dzień, spadł na prawosławną wigilię i  całe Kalinowo chyba wyległo robić zdjęcia, a desperaci wyciągnęli sanki...

No cóż, zobaczymy, co przyniesie ta zima. Czy będzie bullerbynowo. Jeszcze miesiąc, niedługo będę sobie zapalać światełka, wyciągać drewniane dziadki do orzechów i szydełkowe gwiazdki.

 




 Już postawiłam w kuchni amarylis w pąkach, w doniczce upchanej mchem, zieloniutkim i miękkim.  Jest tak ciemno rano, że świt witamy ze świeczkami i kominkiem. Zjadamy kolejne dynie, dzisiaj była dyniowa zupa z kurkumą i kluskami, upiekłam na niedzielę sernik, który doczekał się gorącej pochwały i szybkiego zniknięcia.

Kicia śpi za moim laptopem podczas zdalnych lekcji, a czasem wchodzi w kamerkę i zachwycone dzieciaki wołają: ooo, ma pani kotka! Przeważnie przed kominkiem, często razem z drugim Kotem na dwóch nogach. Mały łapie plusy zdalnej nauki - nie musi dojeżdżać do szkoły 40 km i wstawać przed 6 rano...




Storczyki i grudzień zakwitły.

Ostatni tydzień ciemnego listopada - był już pierwszy mróz, ściął brukselki i buraki z ozdobnymi liśćmi. Uwaga - jeszcze dojrzewają mi na parapecie zerwane pomidory^^ 


I tak sobie wędrujemy, do zimy, do grudnia, do przedświątecznego czekania. Schowani w Kalinowie jak Filifionka.






19 listopada 2020

Taki wieczór, choć rano i kocie przypadki. I Lis.

 

 
W krzywe sosny na pagórkach
bije wiatr
Smutno krzywym sosnom
Taki wieczór choć rano
nikt nie śpiewa choć rano
idą chmury nisko drogą
choć rano
 
Pieśń IV Stachury
 
Kiedyś graliśmy ten tekst razem z innymi w spektaklu Stachury. Tak mi pasuje do listopada, który  tak by się chciało potrzymać za rękę, do tych trudnych dni i  ranków. Słońca jak na lekarstwo, codziennie niebo ołowiane, chmurne, kilowaty słabo się zbierają, a Mały przysypia na pierwszych lekcjach, jako i moi uczniowie o ósmej rano, niektórzy nawet zawinięci w koc przed kamerką. Kocia  śpi, ale zamiast w zakupionym przez Miłego legowisku, to w zasadzie gdzie popadnie, a najlepiej tam, gdzie nie powinna.  Choć poduszki też lubi.
 
 
Taki okryty kocim ciałem rachunek od razu staje się mniej drapieżnym rachunkiem, zyskuje na przytulności. Kot przesyła dobrą energię  ZUS om i KRUS om i firmom energetycznym. Omruczany dokument mniej awanturującym się dokumentem jest!

 
Tu na barokowo.


 Ktoś sobie życzy kota na złotej poduszce?

Źle się spało, był nów, teraz wieje wiatr, coś przygoni, może mróz, może niebo rozjaśni. Muszę zebrać dynie z tarasu i chodzi za mną ciasto marchewkowe z białą polewą, takie piernikowe. Pierniki też trzeba już zagnieść, chyba w sobotę będziemy piernikować. Omówiliśmy Małego Księcia, wędrówki z asteroidy B-612 na inne planety dawały mi dużo radości mimo ciemnych ranków.
Może nawet więcej, niż moim ósmoklasistom.
No i znowu mogłam odwiedzić mojego kochanego Lisa. I stwierdzić, że czasem i ja mam ochotę obejrzeć zachód słońca czterdzieści trzy razy. Na szczęście nadal uważam, że zyskałam coś bardzo ważnego  ze względu na kolor zboża, siwe sosny na pagórkach, mruczenie kota i bycie nauczycielem.




13 listopada 2020

Sto mil ciszy

 "Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. Miał przed sobą sto mil ciszy."

Nigdy nie jest tak cicho, jak w listopadzie, no może w lutowy czy styczniowy mróz, w wygwieżdżoną noc.  Gołębie nie gruchają na świerku. Czasem sroka skrzeknie, rozweselają tą szarość  tylko cytrynowe kamizelki sikorek na coraz bardziej bezlistnych bukach i modrzewiach. Liście są już mokre, nasycone deszczem, brązowe i szare. Nie szeleszczą. Pod drzewami i na mokrych pniach dziwne, hatifnatowe grzyby. Tylko mech tak zielony, że aż boli. Las i ogród nigdy mnie nie męczy, mogę czuć się jak Filifionka, co spadała calkiem sama z własnego dachu. Mogę wyjść w przerwie między lekcjami i przynieść ze szklarni pomidorów - jeszcze dojrzewają, ale powolutku, leżąc na półkach i wisząc na nielicznych jeszcze owocujących krzaczkach. Ale jestem dumna, że prawie piętnasty listopada, a pomidory ciągle są. Mimo ostatnich dwóch dni przymrozków, które nastroszyły trawie fryzurę pierwszym szronem.




 
Tak przykryte kołderką nasze zagonki. Żadnego przekopywania nie było, wyrwałam tylko ostrożnie to, co zmarniało i zakończyło żywot, zostawiłam pietruszkę, której chłody niestraszne i kępkę zuchwałych porów.
 

Skrzynie czekają na wiosnę. Też je okryję kołderką liści z aktinidii i winogron, tylko muszę je zgrabić i nanosić, a dzisiaj i wczoraj zimny deszcz i cztery na plusie. Czekam na lepszą aurę.


Jabłuszka przymarzły, ale z kilku zrobię syrop. Lubię ich goryczkę. Lubię listopad, bo mogę nosić swoją czerwoną chustę. Niebo jest siwe,  brzozy zgubiły sukienki, ale buki i modrzewie właśnie teraz mają najbardziej bursztynowe i złote fryzury.




 
A to pomidorowe żniwa. Wyjątkowo łaskawy dla pomidorków ten rok. Tyle, że słodyczy lata już w nich nie ma,  ale jak je podduszę z papryką, cebulką czosnkową i kukurydzą, obiad palce lizać.

 

 
 
A to listopadowe róże. Dają radę:) Pelargonie też wypuszczają mnóstwo nowych pączków, a nie wnoszę ich do domu póki co, więc towarzyszą dyniom. Dynie sukcesywnie zjadamy. Dyniowa zupa z kurkumą jest absolutnie wspaniała.




 
Teraz będzie dużo kota, kominka, kota przy kominku, bo takie sa listopadowe przyjemności i koty nie przeszkadzają w celebrowaniu ciszy stumilowego, listopadowego lasu.
A już niedługo zacznie się czas światełek, zimy  i zielonej jedliny, więc zamierzam listopadowe dni przewędrować dokładnie i sumiennie, ciesząc się każdą chwilą ciszy i odpuszczania sobie. 
Wszyscy zasłużyliśmy na spokój, na dojrzewanie i zwijanie się w kłębek.









08 listopada 2020

Dlaczego nie można iść spać z igliwiem w żołądku i przeczekać zimę. I inne sprawy.

 Czasem mam takie myśli, że dobrze byłoby napchać w żołądek igliwia, nakręcić zegary i pójść spać, jak Muminki, do wiosny. Ale zaraz potem przypominam sobie, że w teście na bycie Muminkiem to wyszła mi tylko połowa, drugą połowa była Mimblą i Włóczykijem, więc no. Tyle jest do zobaczenia jesienią i zimą. Przed nami jeszcze wąchanie opadających lisci, a potem śniegu, zjazd z górki na srebrnej tacy mamusi, lepienie  śniegowej latarni, zapalanie świec, teatry cieni, wielkie porządki, a potem  święta... choinki już wybraliśmy w lesie rok temu. Nici więc ze spania z igliwiem w brzuchu, celebrowanie jesieni i zimy  samo się nie odbędzie. Ogród też nie uporządkuje sie sam. Nakładam fartuch i biorę się za szarlotkę.

(Ale póki co, można przy sobocie pójść na grzyby).




Grzyby przy okazji, Miły potrzebował stempli, podpierających nadproża w elfim domku, więc pojechaliśmy. Las jest nasz, rodzinny, suchych sosen dużo. Stepmple będą, a dodatkowo parę przyczepek trzeba przywieźć do palenia. Nic tak nie głaszcze serca, jak las. Już Gałczyński pisał o tym, żeby kłaść na serce mech jak opatrunek. Mogę stać na cichym, leśnym dukcie, patrzeć i patrzeć. 

Lubię nasze sosny. Lubię, jak opisywał je John Foster w Błękitnym Zamku - "sosny to drzewa mitu i legendy. Korzeniami sięgają głeboko w przepaść dawnych wieków..."

Albo Jakub Deml: 

"...powiedz mi, co to była za pieśń,

którą śpiewały sosny i przy której chciało mi się umrzeć?
O matko i Ty - Bezpowrotna!
Wszyscy chcą od nas tak niewiele..."

 



A wracając do Błękitnego Zamku, to opisy kolejnych miesięcy są tam absolutnie cudowne. Jakby Lucy Montgomery chodziła po Kalinowie i patrzyła moimi oczyma:

"Listopad z ogołoconymi drzewami i wspaniałymi, płonącymi purpurą zachodami. Dni tonące w bladych promieniach słońca, przenikających przez złoto jałowców i między poszarzałymi bukami. Dni, gdy nad krajobrazem zdawała się unosić delikatna mgiełka melancholii. Lecz także dni dzikich, jesiennych sztormów i następujących po nich mokrych, wietrznych nocy, kiedy wśród sosen rozlegał się śmiech czarownic, a z lądu dochodziły żałosne pojękiwania. Kto by się jednak tym przejmował? Stary Tom zbudował mocny dach, a kominek miał dobry ciąg.

  Ogień na kominku, książki, zapewniona osłona przed burzą, koty na dywanie...Promyczku, czy byłabyś szczęśliwa, mając milion dolarów? — spytał Barney. 

Nie. Nawet w połowie nie tak szczęśliwa jak jestem!"

 




 

A z rzeczy ogrodowych: na grządki nagarnęłam opadłych liści, ziemia będzie spać pod tą kołderką do wiosny. Część ogrodo - lasu, tę najdzikszą, zostawiłam nieruszoną, niegrabioną, tam zimuje owadzi i gryzoniowy drobiazg, jeże i spółka. Posadziłam tulipany, takie postrzepione, barokowe, złote i rude. Zobaczymy, jak zakwitną wiosną. I tyle, już po październiku, weszliśmy w siwe poranki listopada, czas świateł, oczekiwania i ciszy. Pozdrawiamy z Kalinowa!